Wracając z Krakowa do domu wydawało mi się, że już jestem silna i mam wszystkie problemy rozwiązane, bo doszłam do końca prawdy o tym, co się wydarzyło. Jechałam z nadzieją, że jestem poza mocą matki i ojca, że nie mogą już mi zrobić żadnej krzywdy.
Nie umiałam stanąć przed matką i opowiedzieć jej o swoim cierpieniu, nie umiałam jej powiedzieć, że mnie nie kocha, bo nie ma takiej świadomości, że oszukuję siebie przez całe życie. Jedyną metodą było odejście z tąd, bo czułam, że ponowny kres jest coraz bliżej, a przecież nie chciałam umierać. Musiałam albo umrzeć, albo wyrzucić jej prawdę, albo odejść stąd. Matka nie dała mi żadnej szansy na zdrowie, inaczej musiałaby przyznać, jak bardzo cierpiałam.
21 maja c.d. – Dopadają mnie myśli rezygnacji i udręczenia tym, co się wydarzyło. Dzisiaj osaczyło mnie pragnienie śmierci i samobójstwa. Dzisiaj żałowałam, że mnie odratowano.
Tęsknota za wniebowstąpieniem. Jestem dwupłciowa?
23 maja – Boli mnie całe moje istnienie.
24 maja – Jak unieść taką rozpacz, jakich sił trzeba, by unieść to wszystko, udźwignąć pogodzić się z losem. Miałam poznać coś, co mnie przerasta. Rozpacz się dopełnia. Kim jestem?
Nie mogę tak po prostu polecieć w Kosmos.
To śmierć w przebraniu mnicha w czarnym habicie przyszła modlić się pod krzyżem, na którym wił się przerażony Chrystus. Kim trzeba być, by wybaczyć idealną zbrodnię, która prowadzi do samobójstwa dziecka, emocjonalną aborcję?
25 maja – Czy można mocniej oszaleć? Czy istnieje kres szaleństwa? Jestem tu i tam, idealnie rozdzielona na dwa światy. Teoria podwójnego wiązania spełniła się na mnie. Nadopiekuńcza matka na zewnątrz, która wewnątrz podświadomie nienawidzi i nigdy sobie tego nie uświadomi. Dlaczego aż tak okrutny jest człowiek w oszustwie. W prawdziwym obozie było mniej więcej wiadomo, kto jest katem, a kto ofiarą, kto jest prawdziwym złoczyńcą.
Czuję się całkowicie pokonana, przegrana, zdruzgotana. Czuję się w pułapce. To moja matka przegrała życie, ja jeszcze mam szansę, by je wygrać.
„Każdy niewolnik ma moc zrzucenia więzów” – Cezar.
Czym jest właściwie schizofrenik? Odrodzeniem się wszystkich archetypów w jednej osobie?
26 maja – Wybudzam się teraz z porannym lękiem związanym z matką, w przeciwieństwie do lęków nocnych, związanych z ojcem. Nie można po wyzwoleniu być dalej w obozie, dlatego mój ojciec nigdy nie chciał pojechać w odwiedziny do Związku Radzieckiego, po koszmarze Syberii.
Dzisiaj jest Dzień Matki. Nie mam matki. Nigdy nie miałam, była mi katem od początku. Przetrzymywanie czasu.
Ciągły konflikt, ciągłe poczucie niższości, stały problem matki, niemożność pogodzenia się z wyrokiem na mnie, to jest do końca zaprzeczenie temu wyrokowi i krzyknięcie – Ja mam prawo żyć jako ja Basia – jako byt w pełni wartościowy.
Dworzec w Częstochwie. Zadzwoniłam do Tadeusza i spytałam, czemu nie mogę wyzdrowieć.
Powiedzą!, że siedzę w miejscu, gdzie zaczęła się choroba. Postanowiłam wyjechać do Warszawy, do księdza Pawła, który mi obiecywał pracę i jakieś mieszkanie.
Czekałam na pociąg do Warszawy. Przetrzymałam czas i zapętliłam się, ta droga kusi do samobójstwa.
To okrucieństwo – siedzenie w domu, to wystawienie się na odstrzał. Jadąc tramwajem na dworzec, miałam nakaz otrucia się, głosy wewnętrzne kazały mi wrócić i dokończyć życia.
Udało mi się wysiąść z pociągu.
Rozdział VII
Udało mi się dojechać do Warszawy. Powiedziałam Pawłowi, że nie mogę wrócić do domu, nie wyjaśniając do końca przyczyn. Spadłam mu jak z nieba i musiał zacząć działać. Na razie zamieszkałam na plebani i mogłam tam być jedynie tydzień. Wtedy poznałam Sonię, którą Paweł się zajmował, mieszkała na stancji pod Warszawą i miała pół roku abstynencji.
Odegrała nieco później ważną rolę w moim życiu. Siedziałam na plebani pełna napięcia i lęku, z poczuciem koszmarnej bezdomności, zawieszona pomiędzy halucynacjami a rzeczywistością, bez pracy, bez bliskiej osoby. Kasia musiała być w Krakowie, kończyła pisanie pracy magisterskiej i przygotowywała się do obrony.
27 maja – Czasami dopada mnie uczucie duszenia przez zawiniętą wokół szyi pępowinę.
Nigdy nie sądziłam, że jest to aż takie głębokie, że sięga życia płodowego i momentów zaraz po urodzeniu. Matka wtedy podświadomie, a także świadomie mnie zanegowała.
28 maja – Bezdomność jest stanem koszmarnym. Powrót do domu oznacza pełną psychozę i śmierć. Nie mogę tam na przykład przetrwać choćby kilka miesięcy. Jest to już niemożliwe.
29 maja – Poranne lęki. Wydaje mi się, że zaraz się na mnie zwali cały świat i przygniecie, dusząc bez krzyku.
l czerwca – Każdy dzień pracuje na moją korzyść. Odracza wyrok, który się we mnie jeszcze tli, z którym podjęłam ostateczną walkę. Oddzielenie się od tona, rzeczywiste narodziny.
Poczułam to wczoraj w pociągu do domu. Pojechałam tam z Sonią po maszynę do pisania, by móc przepisać „Kokainę” i oddać ją wydawcy. Jadąc do Częstochowy, jechałam do łona, w sen, umieranie, pod „respirator", w zależność. Pojawiły się pierwsze konflikty z Pawłem, który wyczuwa, że Sonia, z którą zamieszkałam na stancji, zaczyna się pod moim wpływem od niego uniezależniać.
W domu byłam kilka godzin, dłużej to nie mogło trwać. Nie potrafiłam podjąć walki, jeszcze nie potrafiłam im wykrzyczeć swojego cierpienia, do czego nieustannie mobilizował mnie Tadeusz. Inaczej to mnie doprowadzało do szaleństwa, nie mogłam wyzdrowieć trzymając to w tajemnicy.
3 czerwca – Walka, jaką toczę o siebie od 4 miesięcy, jest zbyt horrorystyczna. Tadeuszu, brakuje mi sił. Jak unieść ból siebie, kiedy nie mam już sil. Boże, co jest nie do uniesienia?
Świadomość? Nieświadomość mnie zabiła. Halucynuję, panicznie się boję. Kasiu, Kasiu, gdzie jesteś? Nie zostawiaj mnie, już mnie nie opuszczaj.
4 czerwca – Nadal mieszkam z Sonią. Obie nie jesteśmy w najlepszej sytuacji, ją rozkłada depresja, brak poczucia stabilizacji. Paweł zamknął ją na stancji i do tego przychodzą jacyś skretyniali ludzie, by ją kontrolować.
Wybudzam się w porannym, silnym lęku. Problem matki. Nakaz powrotu i śmierci ściga mnie. Ból jest nie do uniesienia. I brakuje mi sił, by dalej walczyć. Przepisuję „Kokainę”.
Poddać się to wypełnić „Nakaz” matki do końca. Czuję się cały czas osaczona. Osaczona i zapętlona. Dokąd miałabym się udać, by nie ścigał mnie wyrok? Bycie z kimś bliskim jest lekarstwem.
Paweł rywalizuje ze mną o wpływ na Sonię, o pierszeństwo ruchu, który stworzył, by pomagać narkomanom. Nie mam żadnego zamiaru z nim o to walczyć i odebrać mu jego zasług.
Nadal zbieram męskie projekcje – tajemniczego ojca.
Sonia też we mnie widzi jakiegoś faceta. Jak przepisywałam „Kokainę”, miałam stale fantazje, że się truję i wymysły techniczne, jak to chciałam zrobić. Chcę zmartwychwstać albo przeskoczyć na poziom kobiety.
5 czerwca – Skończyłam przepisywanie „Kokainy”. Planowanie idealnego samobójstwa nie opuszcza mnie.
Nie chcę odchodzić. Chcę żyć.
Ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego? Jak to się stało, że tyle lat uchowałam się w psychozie, maskując się. Dopiero Tadeusz rozpoznał, że jestem chora. Nie kochano mnie, więc nie zauważono choroby. Nikt nie chciał przyznać się do tego faktu. Nikt nie chciał przyznać się do winy.
Jak to wszystko mogło się zdarzyć? Jeszcze mi trzeba będzie walczyć z zagrożeniem psychozy, a raczej z zagrożeniem samobójstwa w psychozie.