Namalowałam diabła na krzyżu.
W końcu doszło do konfrontacji z Pawłem, powiedziałam, że załatwia sobie swoje sprawy na Słońce, dręcząc ją.
16 czerwca – W nocy halucynacje – smoki, potwory, demony i te oczy, które stale mnie obserwują. A rano walka z głosem wewnętrznym, który nakazuje odejść, otrucie, i nieustanna walka i płacz. Boże, ile to będzie trwało.
Kolejny telefon do Tadeusza. Powiedział, że chcę być Bogiem, dlatego chcę się zabić, że to paranoja. Bo nie chcę się odłączyć od rodziców, nie chcę im zwrócić całej udręki, w którą mnie wpędzili bezmiłością i okrucieństwem. I że będę kombinowała, halucynowała.
NAPISAŁAM LIST DO DOMU. Napisałam im prawdę, że mnie zniszczyli, doprowadzili do samobójstwa. Oddałam im w liście 32 lata udręki. Samotność przerażonego dziecka.
Psychotyk nie potrafi oddać zła rodzicom, uwewnętrznia je. I projektuje na zewnątrz jako halucynacje. Rzeczywistość zostaje zlekceważona.
Rozdział VIII
Mój stan w Warszawie zbliżał się do krytycznego, zapętliłam się i nie widziała wyjścia z sytuacji. Tadeusz namawiał mnie do konfrontacji z rodzicami, widząc, że samo oddalenie od domu nic nie daje. Skonsultowałam się z psychiatrą, który mi zaproponował dzienny oddział i pracę nad antylibidynalną postawą. Nie widziałam sensu w niczym, nie miałam żadnej motywacji do działania.
Odpowiadało mi życie z dnia na dzień, chodzenie po ulicach, zaglądanie ludziom w twarze.
Zapijanie lęku piwem na Starym Mieście. Lecz choroba podstępnie galopując rozwijała się i trzeba było podjąć jakiekolwiek działanie.
Nie mogłam już mieszkać z Sonią. Tadeusz kazał mi gdzieś wyjechać na kilka dni i wpadłam na pomysł, by jeszcze raz zwrócić się o pomoc do pani Marii. Zabrałam swoje rzeczy i zjawiłam się w jej mieszkaniu usiłując wytłumaczyć, w jaki sposób znalazłam się w sytuacji bezdomności. Pani Maria mi nie uwierzyła, ale podjęła działanie i umieszczono mnie w dziwnym domu w Otwocku, wyobcowaną, u kresu.
18 czerwca – W mojej paranoi jestem Bogiem. Czy Bóg chce się unicestwić? Chce powrócić do nieba. Ja nie istnieję, po co mi ciało? Pobyt w Otwocku, w jakimś paranoicznym domu, wyobcowana, u kresu. Odliczanie czasu. Do czego?
Wieczorem, pogodzona z sobą i ze światem, teraz już zupełnie świadomie przedawkowałam leki i nie chcąc sprawiać kłopotu osobie, która mi zaufa, poprosiłam o wezwanie pogotowia z powodu ataku serca. Nie miałam dostatecznej ilości trucizny, by się otruć, ale tego nie wiedziałam. Podczas transportu do szpitala zaczęłam tracić świadomość i cała następna noc jest wielką niewiadomą. Byłam bardzo pobudzona, gryzłam personel, rozwiązywałam się z pasów. Rano powoli zaczęłam odzyskiwać świadomość i przewieziono mnie do szpitala psychiatrycznego w Pruszkowie, słynne Tworki. Na przywitanie dostałam w twarz od salowej.
To było dla mnie dopełnienie, sygnał końca, upadek.
Byłam ubrana w szpitalną koszulę i kaftanik od piżamy. Poszłam do ubikacji i poczekałam, aż wszystkie pacjentki wyjdą. Ponieważ był to oddział obserwacyjny, ubikacje nie miały drzwi. I powiesiłam się na kaftaniku. Ostatnia emocja, jaka mnie dosięgnęła, to uczucie ogromnej ulgi, że to już po wszystkim, że to naprawdę koniec.
Obudziłam się po kilkunastu godzinach, związana jak baran, w kaftanie bezpieczeństwa.
Wisiałam może około trzech minut. Pierwsza pacjentka, która mnie zobaczyła, wystraszyła się i powiedziała drugiej pacjentce, ta dopiero zawiadomiła personel. Decydowały sekundy.
Na szczęście na miejscu był lekarz, co na wielkiej psychiatrii zdarza się rzadko. Podjął reanimację.
Byłam już bez oddechu, serce stanęło. Śmierć kliniczna. Byłam w tunelu, a wokół mnie była doskonała czerń.
Masaż serca i sztuczne oddychanie przywróciły mi pracę serca i oddychanie. Zaskoczyłam, jak mawiają lekarze.
Dwie następne doby, które mgliście pamiętam, leżałam związana w dziwnej sali obserwacyjnej, gdzie działo się wiele. Pacjentki szalały, wyły, śpiewały, głosiły swoją prawdę. Mnie uśpiono fanactilem.
Tak odnalazła mnie Kasia. Już mnie nie wiązano, nie pamiętam, co do niej mówiłam, jaki czas ze mną spędziła. Była także matka, wobec której byłam agresywna.
22 czerwca przyjechali po mnie ciocia, wujek i matka. I na szczęście Kasia. Rodzice dostali mój list.
Wyszłam z powieszenia bez komplikacji. Kolejny cud. Czy mam opisać świtu swoją tajemnicę?
Kasia usiłuje mnie ratować, jest ze mną, po prostu jest. Ja też mam swoją wytrzymałość.
Powiesiłam się jak Judasz.
Psychoza i psychoterapia to gra. Psychotyk prowadzi nieświadomą grę wobec terapeuty, a terapeuta prowadzi grę wobec klienta, że jest OK.
25 czerwca – Dzisiaj są moje urodziny, skończyłam 32 lata. Ojciec mnie przeprosił, powiedział, że mnie kocha, prosił o wybaczenie. Matka dalej prowadzi grę w miłości, lecz coś do niej dotarło, opowiedziała mi o sobie trochę więcej, że nigdy nie umiała okazywać uczuć.
To prawda, wobec mego brata umie okazywać uczucia, bo go kocha.
Dzisiaj miałam halucynacje boskości, wielkości, moje ciało obejmowało kulę ziemską. Jakiej płci teraz jestem? Czy jestem kobietą? Czy powiesiłam mężczyznę?
Poza tym jest przy mnie Kasia.
Kasia opowiedziała mi, jak ona to wszystko uniosła. To nie dla mnie, nie na moje pojęcie.
Nie na moją siłę. Na moją siłę jest stąd odejść. Na to jestem gotowa.
Byłam u psychiatry, mam skierowanie na oddział w Częstochowie.
Jutro też jest dzień.
Rozdział IX
Zgłosiłam się na oddział psychitryczny w Częstochowie i zostałam przyjęta. Nie było tu mnie od 16 lat, a jednak pamiętano mnie. Długo rozmawiałam z ordynatorem, usiłując mu wyjaśnić potęgę diabła, który mnie prześladuje. A szatan siedział sobie obok i przysłuchiwał się naszej rozmowie.
27 czerwca – W nocy OCZY powróciły i przyglądają mi się uważnie. Niestety nie jest to Bóg, to oczy szatańskie. Co się stało?
Czy sprzeniewierzyłam się ostatecznie Bogu przez powieszenie? Kto mnie wzywał wtedy w Tworkach? Kto nakazywał tak gwałtownie odejść? Czy była to boska moc czy szatańska?
Kim teraz jestem w psychozie? Bogiem o złej i dobrej stronie, ciemnej i jasnej. Podwójne imię, podwójne sny, dwie moce walczące z sobą. Jedna i druga wzywa mnie jednocześnie do odejścia. Zgubiłam się w analizie. Kara ostateczna – śmierć.
Dlaczego chcę umrzeć? Głód miłości jest tak olbrzymi, tak potworny, że może on mnie właśnie pochłania, może ta siła pcha mnie do śmierci, do boskiej miłości, tylko ta miłość jest najpotężniejsza.
Wygrywam z szatanem, poddaję się boskiej mocy, która we mnie wstępuje. Dopóki walczę z szatanem, Bóg mnie nie powołuje.
Ja siebie powołuję, wzywam TAM. Jeżeli jest we mnie tyle boskiej mocy, to TU szatan nie może ze mną wygrać. A śmierć? Jest jedynie formą urzeczywistnienia drogi.
Chciałabym zasnąć na dnie morza. Tu jestem nieustannie obserwowana. Zbyt wiele oczu przygląda mi się, zbyt wiele rąk mnie dotyka. Zapach jest zbyt intensywny. Słyszę zbyt wiele prawd. Nie wolno mi ich przekazywać. Mam wyrzec się wszystkiego, nawet pisania, mojej poezji, która rozkwita, świata realnego zupełnie do końca. Mam rozbić lustro i wejść TAM, na drugą stronę. Czas jest bliski.
Mam poczucie rozrywania czy przerywania czegoś we mnie, jakiejś pętli, te dłonie rozwalają mi trzewia, wyrywają serce, o dziwo, podwójne, bijące sprzecznymi rytmami, wołają mnie, czekają na korytarzu z nożami, na moje potknięcie przy próbie ucieczki.
Rozstrzeliwują mnie. I z powrotem ładują broń. Kule są ostre, lecz nie roztrzaskują czaszki.
28 czerwca – Leki zaczynają działać, podsypiam. Mój Kosmos wygasa, coraz więcej czarnych dziur. Czas odmierzany obłędem. Czy wiem, że halucynuję, kiedy halucynuję?