Mój stały styl reagowania na stres to doprowadzanie się do stanu halucyjnacyjnego, ucieczka w chorobę. Bycie pacjentem to rola, którą odgrywam w sposób doskonały. Oczywiście cierpienie jest autentyczne, lecz podświadomie „wyreżyserowane”.
Obóz zagłady odradza się nieustannie od nowa w każdym schizofreniku, we mnie także.
Powraca wizja wykonania wyroku przez rozstrzelanie. Na szczęście jest to w rzeczywistości trudne ze względów technicznych.
Dlaczego nie chcę do końca powrócić? Czego tak naprawdę się boję? Dlaczego ponownie marzy mi się sen i senne bycie tutaj? Co mnie tak najbardziej zraniło? Brak miłości.
Wiesz Basiu, i nie chcesz się do tego przyznać ponownie przed sobą, w nowej świadomości, nie chcesz zaistnieć do końca jako osoba do końca dorosła, odpowiedzialna. Wolisz być tu, tam, ówdzie, nigdzie, ponad tam, lekka, bolesna, ponadczasowa, na swój sposób nieśmiertelna.
Jaka Bóg.
Dobrze, chcesz? Udowodnisz całemu światu, że byłaś schizofreniczką i wyszłaś z psychozy po 32 latach jej trwania. Ta praca jest do wykonania. Trzeba przez to przejść jeszcze raz, by sobie powiedzieć – to jest poza mną.
Kasie powiedziała mi, bym zapisywała radość. Nie potrafisz tego zrobić jak bólu i cierpienia.
Nie pamiętam dobrych rzeczy w moim życiu, a było ich przecież wiele. Były osoby, które mnie kochają i które ja kocham.
20 lipca – Diabeł nie zrezygnuje, ma nowe transformacje, był cały czarny z białymi ustami.
Tym razem nie przestraszyłam się.
22 lipca – Nie mogę mieszkać z rodzicami, zawsze będą próbowali mnie zniewolić. Siedzenie tutaj jest najbardziej wysublimowaną formą masochizmu, samoudręczenia. Kilka dni spędziłam z ciocią. Jej miłość zawsze mnie ratowała przed czynami ostatecznymi. Gdyby nie jej miłość, zginęłabym dużo wcześniej.
24 lipca – Byłam z ciocią w domku na wsi. Po prawie roku od tamtej historii z Ewą. Konfrontacja wypadła OK. Tamto zdarzenie mnie już nie rani. Nie mam już poczucia winy.
Mam swój świat fantazji, do którego miewasz wstęp, Kasiu, i to jak na mnie jest szalony postęp. Nie można wejść w człowieka do końca, jest ten element mrocznej duszy, gdzie nikt, ale to nikt nie wejdzie, ten margines absolutny prywatności niezbędny do zachowania własnego ja. To osobista wolność. Miłość bez wolności jest tylko udręką. To wszystko oznacza, że jesteś dla mnie najważniejsza.
25 lipca – Zaczęłam się uczyć bronić przed innymi. Popatrz, przyjacielu, kończy się ten szalony dziennik, jestem coraz bliżej zdrowia, częściej powracam tu dzięki miłości. Wiem, że człowiek najpierw musi siebie zaakceptować, pokochać, aby stać się osobą dla samego siebie i dla drugiego człowieka.
Pisząc teraz Schi, powrócę, by nabrać do niej dystansu. Jest mi to potrzebne, by ostatecznie żyć w zgodzie z sobą i w spokoju.
Przeszłam tak wiele, można rzec – wszystko, i Twój los, Kasiu, był piekłem. Trzeba nam rozpocząć inny los, twórczy, bez ładowania się w sytuacje paraliżujące, a kiedy przyjdą do nas mocne zdarzenia, chcę umieć spokojnie ocenić sytuację i mądrze pomóc sobie i innym.
Chociaż znając prawdę, do której dane mi było dojść, wiem że sytuacje często bywają beznadziejne.
I także pragnę się przy tym umieć ochronić, tj. przyjąć los takim, jaki on jest, kiedy niewiele można uczynić, bo ta druga osoba nie chce zmiany. Tak było ze mną, nie chciałam podświadomie żadnej zmiany, oprócz jednego, co było niemożliwe do spełnienia – aby matka mnie pokochała.
Wtedy, Tadeuszu, nie mogłeś niczego uczynić, tylko wspierać mnie na tyle, na ile pozwalałam.
Ty wiesz, Tadeuszu że na sobie poznałam straszliwą siłę bezmiłości ze wszystkimi jej konsekwencjami i dlatego moja dusza jest jeszcze w depresji.
Uczę się ponownie stanowczo wyrażać moje postanowienia i życzenia typu: chcę – nie chcę, potrzebuję, – nie potrzebuję. Nieumiejętność komunikowania jasno emocji powodowała, że nieustannie stawałam się ofiarą i powodowała autoagresję.
26 lipca – Topi mnie smutek, zbyt potężny, wszechogarniający moje istnienie i bycie z ludźmi. Trudne jest to życie do udźwignięcia, kiedy wydaje się, że wszystko się wydarzyło.
Mogę tworzyć ku miłości i życiu. Po co odchodzić, kiedy istnienie może być radością. To mi naprawdę możne się udać, pomimo głosu, który nakazuje mi odejść. Potrafię go nie słuchać, bo to ja pragnę żyć i ta druga nie będzie mną rządziła.
Jestem także fizycznie. Jestem, Boże, jestem. Czyż to nie jest piękne, sam fakt istnienia, tak świadomego istnienia, bez względu na poznaną prawdę.
27 lipca – Życie, życie, jeszcze wczoraj cię żegnałam w tajnych myślach i umierałam symbolicznie po to, by ponownie się narodzić. Nie walczę o przetrwanie. Nie mam takiej potrzeby, nigdy nie było. Jestem przede wszystkim dla samej siebie, dla mego istnienia. Jeżeli mnie kochają, to przecież nie za coś, nie za osiągnięcia, a za sam fakt istnienia. Nikomu nie muszę udowadniać, że muszę tu być. Oto jestem. Ci, którzy naprawdę kochają, kochają zawsze i nigdy nie opuszczają. Tak jest z przyjaźnią.
Ta książka będzie bardzo trudna do napisani. Normalne wytłumaczenie zdarzeń i psychotyczne wytłumaczenie tych samych zdarzeń. Podwójna analiza. Basi normalnej i Basi chorej.
To takie proste – nie mogę jedynie wymierzyć ciosu przeciwko sobie. Zdecydowanie wybieram życie.
Schizofrenicy tęsknią za obłędem – to prawda. Ten świat jest przecież tak ogromny, przerastający wszystko, co możliwe, wszystkie nieprawdopodobieństwa.
Czego oczekuję od ciebie, miłości? Byś była ze mną tak często, jak to możliwe, bym mogła słyszeć twoje – kocham cię – bym mogła cię przytulić i poczuć blisko. Bym w słowach – kocham cię – czuła to, co czuję, bym mogła bez lęku opowiadać o moich tęsknotach, byś umiała unieść to spokojnie lub się na mnie zezłościła z tym cudownym uśmiechem i zaciśniętymi pięściami. Kiedy jesteś przy mnie obecna, miłości, wszystkie fantazje są jedynie fantazjami.
31 lipca – Odkrywanie siebie wciąż od nowa, oto istnienie. Miłość należy do sfery życia, nie śmierci czy psychozy. Do człowieczeństwa. Nie przewidziałeś, Przyjacielu, jaką straszliwą prawdę niosę w sobie. Tak długo milczałam. Teraz we mnie miłość odkrywa prawdę codziennie od nowa.
3 sierpnia – To dopiero początek, wiem, że wszystko mi trzeba odbudowywać, nić po nici tkać, od spraw najprostszych. Boję się tego, dlatego uciekam w autyzm, halucynacje, urojenia.
To tak, jakby nagle wszystko przestało mi wystarczać, każda pozytywna sprawa jest jakby przeciwko mnie, bo „Zmusza” do uczestnictwa tutaj, do tego co najzwyklejsze, kontaktu z ludźmi. To mnie przeraża, powoduje szczękościsk i autoagresję. Ile czasu potrzebuję, by zrobić początki istnienia tutaj, bo stale wszystko jest poza mną, dalekie i obce, nienaturalne, bo niepoznawalne przez moje uczucia i zmysły. Nie dopuszczam do siebie świata realnego, bo do tej pory był zbyt bolesny i tragiczny.
I mimo że świat psychotyczny był bardzo okrutny, świat realny był całkowitą tragedią. Bo w świecie realnym nie było miłości.
Czy stało się we mnie coś nieodwracalnego, tak mocne uderzenie, po którym ugięłam się ostatecznie i całkowicie. Wybrałam schizofrenię jako ratunek i mechanizm utrwalił się – boję się emocjonalnego odrzucenia, więc w „zapasie” mam kombinacje na temat samobójstwa czy narkotyków lub kolejne halucynacje, lecz i one już mnie nie chronią. Ich rola została zakończona.
Doprowadziłam do ostatecznej eksplozji. Każdy krok emocjonalny wzbudza lęk, że zrobię coś nie tak. W dzieciństwie pozbawiono mnie nauki właściwych reakcji emocjonalnych i to teraz wyłazi w pustą przestrzeń i nie wie, gdzie przystanąć. A także ja sama nie potrafię odczytywać emocji innych ludzi, pomimo ogromnej intuicji, oddzielona od nich szklaną szybą.