Mogę dalej być pacjentem, wejść w chroniczną psychozę, i to dopiero będzie gest zamykający sprawę. Jak już wiesz, mogę wejść i w taką rolę.
1 lutego
Jak to jest, że ludzie, w których życiu chcemy coś znaczyć, przechodzą obok, wymykają się, odchodzą?
Tadeusz traktował mnie jak Zbuntowane Dziecko, któremu nic się nie mówi, nie rozmawia o istotnych sprawach, jedynie wciska się, że wszystko jest OK.
Moje obsesje powracają i trwają, trwają. Kotłują się. Jak można żyć w poniżeniu, poczuciu winy.
Utrata człowieczeństwa? Nakaz moralny. Czy mogę się z tego wyzwolić? Zostałam skrzywdzona, a to ja, ja czuję się winna.
2 lutego
Bóg nie karze samobójców.
Czy mogłabym komuś wszystko opowiedzieć, gdyby mi zapewnił całkowite poczucie bezpieczeństwa i nigdy nie wykorzystał przeciwko mnie? Czy byłabym w stanie to uczynić, nawet gdyby była taka osoba?
Jak długo boli ból?
Boże, dlaczego mnie nie zabrałeś, tutaj już nic po mnie.
Boże, daj mi siłę.
Jestem wściekła na Tadeusza, że przekazał informacje o mnie Ance.
A jednak, Tadeuszu, zabrakło mi boskiej mocy tamtego dnia, by z sobą skończyć, i wcześniej, kilka lat wcześniej, kiedy już dawno powinnam odejść.
Kurwa, pomyliłam się o 10 tabletek.
A może nie utraciłam człowieczeństwa, może jedynie straciłam boską moc i stałam się człowiekiem, słabym i marnym, lecz człowiekiem z szansą.
Boże, czy kiedyś w to uwierzę?
Dlaczego nie chcę pomocy Anki? jak silne może być pragnienie śmierci.
Popadam w chorobę sierocą. Nie mam rodziców, ani kochanka, ani przyjaciela? Ani siebie nie mam. Mój świat nie istnieje.
3 lutego
Kolejny dzień udręki. Nie udało mi się uniknąć żadnego cierpienia.
W kogo był skierowany cios?
Ojciec, który jest niczym, i brak, który jest niczym. Nie wybaczyłam nigdy gwałtu.
Jest gorzej niż źle, tragicznie. Nie ma nic i jest wszystko, co jest rozpaczą.
Pytanie. Jak to PRZETRZYMAĆ?
I to jest prawda. Obudziłam się, by dojść do prawdy. A szloch, płacz oznaczają, że jeszcze do reszty nie skamieniałam. Musiałam się aż zabić, by się narodzić. Teraz już potrafię płakać.
Teraz płacz jest płaczem, a rozpacz rozpaczą.
Codziennie pisany dziennik, zapisane strony rozpaczy, które wysyłałam w listach do Tadeusza.
Zachorowałam na grypę, co było zbawienne w skutkach, mogłam spokojnie leżeć i przysłuchiwać się sobie i snom, mogłam podjąć autoanalizę.
Miałam tylko jedną świadomość, że gdzieś w Warszawie jest człowiek, który czeka na moje listy, na moje odkrywanie siebie, i że mogę mu do końca zaufać. To wiedziałam na pewno, że Tadeusz przyjmie każdą prawdę o mnie, nawet najbardziej niesamowitą i zaskakującą.
Wierzyłam, że ma wielką siłę wewnętrzną, że to potrafi przyjąć i unieść. Wybrałam go po latach całkowitego milczenia, wybrałam go, bo prawdziwie mu zależało na tym bym wygrała swoje życie.
4 lutego
Przez trzy dni leżałam w łóżku i doszłam do prawdziwej rozpaczy, do granic prawdy. Teraz muszę dla siebie to opisać – napisać autobiografię po raz pierwszy w życiu.
Lekarz, kolega z pracy, wpisał mi we wniosku rentowym, że jestem niepoczytalna.
Tadeuszu, opowiadam sobie swoje życie od momentu, kiedy matka nie chciała moich narodzin, do momentu aktu samobójczego. Czy to wytrzymam, nie wiem. Czy to kiedyś komuś opowiem, nie wiem.
Nowa świadomość przytłaczała. Nie ułatwiała mi zdrowienia, byłam ostatecznie pogrążona we wniosku rentowym i moje szanse na powrót do społeczeństwa malały. Był to prawdziwy nóż w plecy, jeżeli kiedykolwiek chciałabym powrócić do zawodu psychologa. Mój szef i kilku kolegów z pracy nie byli w stanie przyjąć mnie z powrotem, nie byli gotowi na dalszą pracę ze mną. Byłam skażona psychozą, chorobą przewlekłą i jeszcze nie wiem czym w ich wyobrażeniach. Nie zgodziłam się na dołączenie zaświadczenia od psychiatry, nie pomogłam im docisnąć noża.
6 lutego doznałam pierwszego olśnienia i odtąd rozpoczęłam właściwą pracę nad sobą. To, co wcześniej pisałam, było jedynie obrzeżami świadomości. Mimo że wiedziałam tak wiele, nie potrafiłam sobie tego do końca uświadomić, nie przyjmowałam prawdy, którą znałam, jak nie przyjmuje wody nasycona gąbka. Broniłam się wypieraniem, zaprzeczaniem, racjonalizacją, ale choroba była nieubłagana. Sytuacja wymagała natychmiastowego rozwiązania, inaczej mogło dojść do eksplozji.
Wyładowałam całą agresję we śnie. Ale się napracowałam, zabijałam i dobijałam.
Żyję. I jest to fakt oczywisty.
Próbuję siebie ratować, bo rozpoczęłam analizę swego stanu.
Rosiek, szalone dziecko, pacjentka. Są momenty, że nieruchomieję i świat zewnętrzny, który puka do mnie, zmusza do poruszenia, to znaczy, ja się do tego zmuszam, by odpowiedzieć na jakieś pytanie, zareagować.
Byłam taka nieobecna, teraz to czuję.
Tadeuszu, jesteś mądry i dobry. Czarek nie mógł przyjechać do mnie i odjechać. Mógł poruszyć zbyt głęboko rozpacz, a ja mogłam tego nie przetrzymać. Dlatego zrobili to przez Ankę, drogą okrężną, by złagodzić cios informacyjny. Jestem w rozsypce i ładowanie we mnie zbyt wiele może jedynie doprowadzić do spustoszenia i katastrofy. Przecież Tadeusz nie może wiedzieć na odległość, ile jestem w stanie przyjąć bez nowej tragedii. Liczyli na coś innego, że Anka przyjmie to spokojniej. Nie przewidzieli, że dla Anki to też będzie za dużo, nie widzieli jej rozpaczy, kiedy umierałam. I ja niczego nie wyjaśniająca, stały jej lęk i niepewność, co jeszcze uczynię. A ja zapatrzona w swoje szaleństwo nie pomagałam jej w niczym.
Tadeuszu, Tadeuszu, co ze mną będzie? Czy wytrzymam samotność? Nie byłam przygotowana na powrót tutaj. Teraz już wiem, że tamta decyzja była ostateczna. Byłam przerażona, że mnie odratowano.
Ojciec mnie zdradził. Ojciec, który chciał mego przyjścia na świat, popadł w alkoholizm i wyzywał mnie, 14-letnią, od kurwy. Znieruchomiałam na przyjazny gest ze strony mężczyzny.
Byłam wtedy czysta, ból byt nie do wytrzymania. Zabijałam go w sobie bezsensownym buntem, alkoholem, narkotykami, autoagresją. Kłamstwo rodziło kłamstwo, aż przyszedł gwałt, który był dopełnieniem.
Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam. Nie, powiedziałam Ewie, lekceważąco, że to dawno i już nieważne. To ona nauczyła mnie z powrotem nie bać się dotyku mężczyzny i ona, na koniec, z powrotem to zniszczyła, byłam tylko kolejną jej ofiarą.
Usiłowałam to odbudować, weszłam w świat mężczyzn, w karate, gdzie jedynym dotykiem było kopnięcie czy cios ręką. Już się tego nie bałam. Wtedy przestałam się bać ciała drugiego człowieka.