– A, byłbym zapomniał – generał strzelił do leżącego.Ciało zadrżało i znieruchomiało. Wachmani szybko i sprawnie posprzątali.
– Z tymi żabami jednak nie wszystko jeszcze jest dlamnie jasne – mruknął pułkownik. – Gdybyście towarzyszu zechcieli zreferować… – To proste. Nasz wydział rok temu upolował w tajdze prawdziwą czarownicę… Gdy ją upolowali, to znaczy zanim ją upolowali, zamieniła ośmiu agentów w żaby…KGB wyznaje zasadę, że zawsze należy dbać o naszych ludzi i ratować póki się… No to sprowadziliśmy księżniczkę, żeby ich odczarowała. A kiedy już się udało pomyślałem, że przecież można to wykorzystać na większą skalę. A więc babcia siedzi pod ambasadą w Paryżu. A księżniczka tutaj. Upraszczając, staruszki-jędzy używamy jako aparatury szyfrującej, a księżniczka jest swojego rodzaju dekoderem. Pułkownik z wrażenia cofnął się o krok. To wspaniały triumf przodującej, radzieckiej nauki – wykrzyknął. – Ale gdzie prawo zachowania masy? Anulowane. Szkoda, że to ściśle tajne – westchnął Generał Kałmanawardze. – Nagroda Nobla przeszła koło nosa. Ale przynajmniej order dali – zademonstrował złotą gwiazdę na kolorowej wstążeczce. Pułkownik podziwiał ją, a potem pokazał swoje odznaczenia. Obaj wojskowi nie zauważyli, że przez ciało przywiązanej do krzesła dziewczyny przebiegł dziwny dreszcz. Nogi kilka razy zadrżały, a potem głowa opadła na piersi… Z zamyślenia wyrwał ich dopiero brzęczyk przy windzie. Otworzyła się klapa i we wnęce ukazało się kolejne, tekturowe pudełko. Generał pospieszył i wydobył je wraz z jakąś kartką. W kartonie siedziała tylko jedna żaba. – To nasz najlepszy agent – pułkownik zreferował treśćkartki przyczepionej do pokrywki. – Musieli go pilnie ewakuować… – No to do dzieła, towarzyszu agencie, zaraz będziecie tacy jak dawniej – generał uśmiechnął się do żaby. Ruszyli w stronę księżniczki. – Coś kiepsko wygląda – mruknął Tichobzdiejew.
– Delikatna, psia krew – dłoń generała zacisnęła się zezłości, a żaba zarechotała rozpaczliwie. – Zabiorę ją jutro do kołchozu. Jak porobi w polu kilka dni, to doceni jeszcze naszą opiekę i wygody… – Wydaje mi się, że ona nie żyje – pułkownik pochylił się, zajrzał jej w twarz. Cholera, tak szybko się zużyła? – zdumiał się jego towarzysz. – Na pewno nie żyje? Pułkownik przyłożył jej dłoń do piersi, a na jego twarzy odmalował się wyraz rozmarzenia. – Mmmm – mruknął.
– Ty mi nie badaj anatomii, tylko sprawdzaj, czy żyje!
– Nie żyje, ale jeszcze ciepła. Dajcie tę żabę towarzyszu Kałmanawardze – Może jeszcze zadziała? Przyłożyli żabę do stygnących ust, ale nic z tego nie wyszło.Cholera – generał rzucił agenta z powrotem do pudełka – do dupy z taką robotą. Zamówię następną, to chłopaki się wściekną. Nie zamówię, zginie nasz najlepszy człowiek. Wtedy dopiero się wściekną… Wyjął z kieszeni pistolet i wykręcając rękę, przytknął sobie lufę z tyłu głowy.
– Co wy robicie? Towarzyszu! – zdumiał się jego gość.
– Jak to co? Popełniam samobójstwo dla uniknięcia odpowiedzialności – wyjaśnił z godnością generał. – Ale tak?
– Tradycja naszej służby zobowiązuje. W taki sposób popełnił samobójstwo sam Feliks Dzierżyński. Czytałem w książkach historycznych. Zabił się trzykrotnym strzałem w potylicę… A tobie radzę to samo. Lepsza śmierćz własnej ręki niż zamiatanie do końca życia poligonu atomowego w Kazachstanie…A może by ją jakoś ożywić? – zadumał się pułkownik.Generałowi ścierpła wykręcona ręka, więc opuścił ją i uważnie słuchał gościa.
– Nasza przodująca radziecka nauka jeszcze nie potrafi ożywiać zmarłych – zauważył. – Ale z Leninem przecież się udało – pułkownik spojrzał na kolegę świdrującym wzrokiem. – A wy skąd o tym wiecie?
– A myślicie, że co, mamy swoje źródła… skoro ten cały Wędrowycz potrafił unieszkodliwić Lenina, to może umie też podziałać w drugą stronę?Może i faktycznie warto spróbować – mruknął generał.A potem zdjął słuchawkę czerwonego telefonu wiszącego na ścianie i zaczął wykręcać numer. – Swoją drogą to skoro Lenin ożył, dlaczego nie wypuściliście go na wolność? – zagadnął pułkownik. – A po co? Jeszcze by uciekł i zrobił rewolucję światową… – To chyba dobrze… Nie byłoby kapitalistów…
– I od kogo byśmy pożyczali pieniądze na zbrojenia? – generał uśmiechnął się z politowaniem. W słuchawce rozległ się głos dyżurnego. Trzeba było wydać odpowiednie dyspozycje…
Tymczasem gdzieś daleko od Moskwy… Oskarżyciel odchrząknął i zaczął mówić. Jakub Wędrowycz oparł brodę na skutych kajdankami rękach i wsłuchał się w jego słowa. Jednocześnie rozmyślał o manierce leżącej pod krzesłem, na którym siedział w ławie oskarżonych. Manierkę umieścił tam zapewne któryś z jego kumpli, obecnych na sali.W toku śledztwa ustalono, co następuje. Oskarżony zakupił w bazie rolniczej w Wojsławicach uszkodzony elewator. Fakt sprzedaży mienia państwowego osobie prywatnej jest jawnym pogwałceniem kodeksu karnego PRL i w tej sprawie toczyć się będzie osobne postępowanie. Następnie oskarżony przetransportował elewator nateren swojego gospodarstwa i wyremontowawszy, zaraz po żniwach wypełnił go zbożem. Elewator ma pojemnośćpięćdziesięciu ton. Biorąc pod uwagę, że przechowywanie zboża w ilości większej niż dwie tony, podpada pod paragraf o gromadzeniu zapasów spekulacyjnych…Veto – krzyknął Jakub, ale zignorowano go.Spuścił wzrok w dół i podziwiał manierkę. Trącił ją lekko butem. Była pełna.Ponadto do zakupu zboża od rolników upoważnione są jedynie punkty skupu.Proszę o głos – powiedział Jakub, wstając.Udzielam głosu oskarżonemu – sędzia ocknął się z zamyślenia.
– Proszę, aby oskarżyciel udowodnił, że ja to zboże kupiłem. – Nawet zapłaciłeś dolarami – odgryzł się oskarżyciel.
– Wypraszam sobie. Czy może w materiale dowodowym są jakieś dolary z moimi odciskami palców?
– To skąd oskarżony wytrzasnął pięćdziesiąt ton jęczmienia? – zapytał łagodnie wysoki sąd.Ja go rozmnożyłem wegetatywnie w elewatorze.Sala wybuchła śmiechem. Sędzia też się śmiał. – Oskarżony zechce podzielić się tym wynalazkiem z narodem – powiedział. – Kto wie, może to recepta na nasze przejściowe problemy… – Wysoki sądzie – powiedział Jakub. – Sekret rozmnażania pszenicy przez pączkowanie przekazali mi przodkowie i poprzysiągłem zachować go na potrzeby mojej rodziny! – uśmiechnął się zadowolony z aliteracyjnego żartu. – Pięćdziesiąt ton lewego zboża to dopiero początek głos oskarżyciela ociekał jadem. – Najważniejsze jest to,co oskarżony z nim zrobił. – Słuchamy – powiedział sędzia.
– Oskarżony zalał jęczmień wodą i dodał drożdży, poczym odczekał miesiąc. Następnie umieścił pod elewatorem piecyk gazowy, zresztą bez atestu… – A skąd miałem mieć atest, jak sam go zbudowałem? zaprotestował Jakub, ale i tym razem nie dostał odpowiedzi. -…Zaś ze szczytu elewatora poprowadził rurę długościdwudziestu metrów kończącą się w jego plugawej siedzibie. – Sprzeciw! – wrzasnął Jakub.
– Przyjmuję sprzeciw – powiedział sędzia. – Nawet jeśli ten dom przypomina dawno niesprzątany chlew, należy zachować odrobinę szacunku dla oskarżonego – pouczył prokuratora. – Proszę o głos – odezwał się podsądny.
– Udzielam.