Выбрать главу

– Za co? – tak się przestraszył, że nawet nie obraził się za tego neandertalczyka. – Brak znajomości podstawowego sprzętu archeologicznego! – zawyłem. – To co trzymasz w ręce, to szpadel, a nie łopata…

– O, a czym to się różni?Faktycznie neandertalczyk.

– Porównaj z narzędziami kolegów i sam zgadnij!Wycofałem się w cień szopki i usiadłem na krzesełku. Z zadowoleniem patrzyłem, jak skrobią ziemię. Minęła godzinka, gdy ten z żółtymi włosami wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i wsadziwszy jednego do ust, zajarał. Ty blondas! – huknąłem na niego. – Pięć punktów karnych! Za co?jęknął.

– Sabotaż! wrzasnąłem ochoczo.

– Jak to sabotaż? – przeraził się. Popiół z papierosa może zakłócić wyniki analizy radiowęglowej – wyjaśniłem z sadystycznym uśmieszkiem. Znalezisko Skrajny idiotyzm, ani kawałek drewna stąd nie trafi na badania radioizotopu C14, ale skąd mieliby o tym wiedzieć studenci pierwszego roku? Nienawidziłem palenia papierosów… O jedenastej zarządziłem czterominutową przerwę śniadaniową.

Jakub siedział na ławie, przed domem. Dziwne mrowienie ustąpiło, ale on wiedział, że to tylko na jakiś czas… Przymknął oczy. 1942 rok, Chełm ulica Lwowska. Dom cadyka Aarona Goldberga. Młody Jakub stoi po drugiej stronie ulicy. Esesmani wyłamują drzwi. Przyszły egzorcysta wie, co stanie się za chwilę. Trzask pękającego drewna. Sześciu wpada do środka. Tupot podkutych buciorów na kafelkach podłogi. Trzask drzwi prowadzących na wewnętrzne podwórko. Dziki skowyt hitlerowców pozbawianych kończyn potężnymi szarpnięciami rąk… Ich kumple czekający na ulicy wpadają do środka. Wybucha dziki tumult. Przez okno, wybijając szybę, wylatuje oderwana głowa w hełmie. – Rozwalcie to – krzyczy po niemiecku dowódca. Długie serie z broni maszynowej, eksplodują granaty, jeden, drugi, piąty… Rozpryskują się szyby. Pękają mury… I nagle zapada cisza. Słychać tylko tupot patrolu nadbiegającego z góry, ulicą. W wyłamanych drzwiach pojawia się jeden jedyny esesman. Lewą ręką podtrzymuje kikut prawej. Stracił dłoń… Brakuje mu połowy szczęki. Mózg z cichym plaśnięciem wysuwa się z pękniętej głowy i upada pod jego nogi. Niedoszły zdobywca świata przewraca się na chodnik. Nowo przybyli zaglądają ostrożnie do środka, a potem wrzucają granaty przez okna. Podłogi z łoskotem zapadają się do piwnic. Pękają ściany, sufit osuwa się na gruzowisko… Jeszcze przez chwilę, w powietrzu, unosi się biały, kredowy pył… A potem zapada świdrująca w uszach cisza. Jakub cofa się głębiej w bramę, w zbawczy cień. Niemcy rozglądają się po ulicy, szukając świadków masakry. Na szczęście nie widzą go… Ocknął się jakby z głębokiego snu. Wtedy na Lwowskiej czuł to nieznośne mrowienie, czuł włoski prostujące się na przedramionach. Czuł ten ohydny lęk podchodzący do gardła. Zanim nadbiegli ci z góry, widział przez chwilę sylwetkę sunącą przez zasnute dymem wnętrze domu. I wie, że do końca życia nie zapomni tego widoku. Mrowienie nasila się. Pora jechać. Zostawić nastawiony w piwnicy zacier, zostawić suszący się na strychu kukurydziany słód. Jakub pociągnął jeszcze jeden maleńki łyczek bimbru. Tylko tyle, by odpędzić od siebie dominujące przeczucie zagłady.

Po przerwie zebrałem całą grupę w północnej części podwórza, przy płocie oddzielającym nas od ulicy. – Skupcie się – powiedziałem. – Jak widzicie, mamy tu zarys ścian budynku… – To fundament? – zapytał neandertalczyk.