– Nie, to ściany zachowane na poziomie około 20 centymetrów nad ziemią – wyjaśniłem. – Fundament jest niżej. Jak widzicie, po tej stronie poniewiera się cała masa odłamków gruzu i kredowych bloków, z których wzniesiono ściany – wskazałem podwórko nieistniejącego domu. – To kawałki, które poupadały tam, gdy budynek się walił – zauważył Jones – a tu w środku jest jednolite zasypisko… – Właśnie – potwierdziłem. – Tu w środku nie będzie żadnych warstw kulturowych. To po prostu piwnica zawalona resztkami domu, który na nią runął. Zaczniemy od wybrania całego tego rumowiska. Odsłonimy aż do podłogi. Może nawet coś uda się tam znaleźć… Jakieś graty, które zostały zasypane. Może nawet rytualne judaica… Ale specjalnie na to bym nie liczył. Nie wiem, jak to się stało, że ten dom uległ zniszczeniu, ale przypuszczam, że po prostu w czasie wojny trafiła tu bomba… Tak czy inaczej, zdejmiemy niwelacje na tym poziomie, a następnie te dwa, czy trzy metry niżej… Wspomnienie o skarbach było bardzo sprytnym posunięciem. Gwarantowało, że ze zdwojoną uwagą będą patrzyć na wybierany gruz, dzięki czemu rosła szansa, że nie przeoczą niczego ciekawego… Zabraliśmy się do roboty. Połowa wyciągała kamienie rękami, reszta wywoziła taczkami na hałdy. Zarządziłem zmiany co pół godziny. Słońce stało wysoko i przygrzewało coraz ostrzej, więc wysłałem dwie dziewczyny po wodę mineralną. Kreda była lekko wilgotna, brudziła dłonie na biało. Zapewne, pierwotnie mury budynku wzniesiono z kamiennych bloczków spajanych gliną, zamiast wapnem. Gdzieniegdzie w gruzie leżały kawałki desek.Dziwne to jakieś – mruknął blondas, podnosząc jedną niech pan zwróci uwagę, szefie… – podał mi. Na desce widać było ślad osmalenia układający się wyraźnie we wzór liścia paproci.To ślad jaki zostawia trotyl – wyjaśniłem. – Ktoś to wysadzał w powietrze albo wybuchła tu bomba. Ewentualnie granat – wygrzebałem z gruzu zardzewiały kawałek metalu. – Proszę o uwagę. Znieruchomieli natychmiast. Dobrze ich wytresowałem.Czy ktoś z was domyśla się, co to jest?Pokazałem znalezisko. Milcząc, pokręcili głowami.
– To łyżka od granatu – powiedziałem. – Fakt, że tu leży, zmusza nas do zwiększenia ostrożności. Patrzcie uważnie na to, co wygrzebujecie, mogą tu być niewypały. Pokiwali głowami i ostrożnie znowu wgryźli się w głąb. Bryły kredy były coraz większe. Można się w nich było domyślać kawałków ścian zwalonych eksplozją.
Cadyk Mojsze wysiadł z pekaesu, na dworcu autobusowym, w Chełmie. Mrowienie znikło. A to znaczyło, że znalazł się na miejscu. Rozejrzał się bezradnie. Miasto przypominało jeden, wielki plac targowy. Ulicą Lwowską ciągle przetaczały się tabuny ludzi. Szukał znaków. Patrzył na tablice rejestracyjne jadących ulicą samochodów. Jesteś. Miejsce. Tutaj – informowały go obojętnie.
– Czy jestem za wcześnie? – zapytał. Przeskakujące na świetlnym zegarze cyfry. Za wcześnie…
– Kuźwa nie lubię takich, oj nie lubię – mruczał do siebie Jakub. Autobusem trzęsło, podskakiwał na wybojach.Jechał powoli, a przecież miasto zbliżało się w przerażającym tempie. – A może sobie odpuścić? – zamyślił się. Nie, nie wolno. Obiecał przecież kiedyś, że będzie sprawy pilnował.
Koło południa oczyściliśmy z grubsza zarys ruin. Od strony ulicy znajdowały się dwa, spore pomieszczenia, być może pełniące pierwotnie funkcję sklepu. Rozdzielał je korytarz. Z niego wchodziło się do dwu kolejnych pomieszczeń i na podwórze. Wszystkie cztery pokoje zapadły się wraz z podłogami do piwnic, ale posadzka korytarza wyłożona niebieskimi płytkami z kamionki, wytrzymała. Odsłonili ją na prawie całej długości, tylko gdzieniegdzie pozostały kupki kredowego gruzu. Jedna z nich zwróciła moją uwagę.Indiana Jones doczyść tu swoim pędzelkiem – wskazałem dziwną, nieregularną plamę. W pokojach studenci zagłębili się, mniej więcej, na metr poniżej poziomu gruntu. Stanąłem na resztce ściany i zrobiłem z góry zdjęcie. W sumie nie było tu absolutnie nic ciekawego, ale dokumentacja musi być… Nieoczekiwanie dobiegł mnie dziwny odgłos. Odwróciłem się gwałtownie i omal nie spadłem z muru. Jones odskoczył kilka kroków i rzygał prosto do jednej z piwnic. Był zupełnie zielony na twarzy. – Co się stało? – podszedłem i delikatnie położyłem mu dłoń na ramieniu. – Trup – wyjęczał i znowu zwymiotował.
– Jeden punkt karny za zanieczyszczanie stanowiska archeologicznego – powiedziałem ciepło. Podszedłem do kupki ziemi i podniosłem porzucony przez niego pędzel. Ostrożnie omiotłem pył. Faktycznie pod warstwą gruzu leżała zgnieciona, ludzka czaszka. Wyjąłem z kieszeni szpachelkę i zacząłem odsłaniać resztę szkieletu. Studenci porzucili pracę i obstąpili mnie kołem. Koło czaszki znalazłem kawałek sparciałej skóry i fragmenty materiału. Resztki wojskowej czapki?Ktoś widocznie stał w tym miejscu i przygniótł go walący się sufit – wyjaśniłem. – No cóż, nieprzyjemne znalezisko, ale takie rzeczy się znajduje. Ochotnik do pomocy… Blondas przykucnął koło mnie.Odsłaniaj tam – wskazałem mu dłonią.Kości ramion i reszki butówSufit złamał mu kręgosłup i podwinął nogi równolegle do pleców – powiedziałem – mówiąc obrazowo, gośćzłożył się jak scyzoryk, tylko w drugą stronę. – Zginął namiejscu, więc przynajmniej nie cierpiał… Urwałem. Wprawne oko spostrzegło w rumowisku kawałek zaśniedziałego metalu.Zresztą, należało się sukinsynowi – podniosłem i pokazałem im małą, srebrną, trupią czaszkę. – To jakiś esesman – wyjaśniłem.Mamy problem – powiedział blondas.Spojrzałem.
– Wszyscy w tył – wrzasnąłem. Hitlerowiec przygnieciony sufitem trzymał w zaciśniętej dłoni granat. Łyżka nadal opleciona kośćmi palców niebezpiecznie odskoczyła od korpusu. Na palcu drugiej ręki, jak pierścionek, rdzawą barwą odznaczała się wyrwana zawleczka.W tył – poleciłem raz jeszcze. Cofnęli się znowu kilka kroków. Wyjąłem z kieszeni komórkę i zadzwoniłem do jednostki saperów. Godzina przerwy – zakomenderowałem. – Możecie połazić sobie po mieście – a za to zostaniecie godzinę dłużej po robocie… – obdarzyłem ich promiennym uśmiechem. Rozeszli się, został tylko Indiana.
– Dlaczego nie wybuchło wtedy? – zapytał.
– Wyrwał zawleczkę i chciał cisnąć granatem. W tym momencie solidny kawał muru przydzwonił mu w czachę, rozbijając ją i uszkodził mózg. Najwidoczniej palce w śmiertelnym skurczu zacisnęły się wokół… Strop przygniótł go, a przy okazji ręka została przywalona tak, żełyżka nie mogła wystarczająco odskoczyć. Nawet po kilku dniach, gdy ustąpiło stężenie pośmiertne – dodałem.
– Często znajduje się takie rzeczy"? – zapytał.
– Nie, nie tak często – powiedziałem – ale tu mogą się trafić. To były budynki żydowskie, a w wojnę jak wiesz… Kiwnął głowa.
– Nie przejmuj się, przywykniesz… A co od rzygania,każdemu może się zdarzyć za pierwszym razem… – Ciekawe, po co chciał rzucać granatem wewnątrz budynku – zauważył student. – Może planował wrzucić go do piwnicy, aby pozabijać tych którzy się w niej ukryli – zasugerowałem. – A może chciał zburzyć szopki, gdzieś w ogrodzie – wskazałem pustą część parceli. – Trudno powiedzieć. Faktycznie dziwne znalezisko. Saperzy przyjechali i zabrali granat. Studenci wrócili pięć minut przed czasem.Kopiemy dalej – poleciłem. Odsłoniłem z Jonesem i blondasem cały szkielet. Założyliśmy siatkę sznurków ciągniętych co 50 centymetrów. Narysowaliśmy na papierze milimetrowym dokładny rysunek dokumentacyjny. Wreszcie zebraliśmy do pudła kości, guziki od munduru, klamrę od pasa i pozostałe drobiazgi. Na lekko zaśniedziałej blaszce identyfikacyjnej dało się jeszcze odczytać nazwisko esesmana.