Выбрать главу

– Pamiętam wszystkie – uroczyście skinął głową.

– Przygotuj się… Kto wie – mruknęła. – Szczury opuszczają tonący statek. Fluktuacje mocy przeraziły wszystkich, którzy byli w stanie je odbierać, ale nie wszyscy uciekli. – On został? – zaniepokoił się Mark.

– Gorzej. Chyba wybiera się do nas z wizytą… Wrócił do swojego pokoju i zapadł w fotel. Ze skórzanej teczki wyjął kartę pergaminu opatrzoną swoim podpisem. Kontrakt podpisany z zakonem Thule czynił go na pięć lat ich niewolnikiem. W zamian miał otrzymać milion euro. Jeśli tylko Unia Europejska przetrwa, będzie bogaty… Gotycka czcionka była trudna do przeczytania, ale znał cyrograf prawie na pamięć. Punkt trzynasty obligował go do zabicia człowieka nazywającego się Jakub Wędrowycz, gdy tylko ten pojawi się w pobliżu…

Zdezelowany fiacik zatrzymał się przed sklepem monopolowym pośrodku wsi. Tubylcy leżący malowniczo na schodach podnieśli głowy i przez chwilę obserwowali człowieka, który wysiadł.Hy, miastowy – rzucił jeden i wszyscy wybuchnęligromkim śmiechem. Nic tak dobrze nie rozpuszcza mózgu jak truskawkowa pryta na siarce. Na sklepie wisiała czerwona tabliczka oznaczająca, że wewnątrz można znaleźć sołtysa wsi. Mężczyzna już miał nacisnąć klamkę, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i z wnętrza wyszła potężna, zwalista baba. Miała co najmniej dwa metry wzrostu i sto pięćdziesiąt kilo wagi. Znaczną część tej masy stanowiły mięśnie. Kobieta niosła jednego z pijaczków; trzymała go jak szczeniaka za pasek od spodni. Stanąwszy na schodkach, wykonała energiczny wymach. Niesiony, zawirował w powietrzu i zaskowyczawszy, runął prosto w kałużę błota. Koledzy, spoczywający przed sklepem, wybuchnęli śmiechem. W tej wiosce najwyraźniej niewymuszona wesołość była normalnym stanem ducha… Babsztyl otrzepał ręce i splunął w ślad za wyrzuconym. Obróciła się na pięcie i wtedy zobaczyła przybysza.A ty tu czego? – warknęła.

– Szukam sołtysa – powiedział. Kobieta obrzuciła go miażdżącym spojrzeniem.

– Ja jestem sołtysem – powiedziała ponuro. – Jeśli przysłał cię syndyk, to lepiej spierdalaj pókiś cały… Na dźwięk słowa "syndyk" tubylcy pospiesznie dopili prytę i zaczęli kruszyć butelki na tulipany.Magister Paweł Kowalski – przedstawił się przybysz.Jestem nauczycielem biologii. Mam założyć tu filię szkoły podstawowej… Baba odrobinę złagodniała.Małgorzata Piącha – przedstawiła się – znaczy dzieciaczki chcesz uczyć… Kurde, było pismo coś dwa tygodnie temu – poskrobała się po głowie, aż posypał się łupież. Pogrzebała w kieszeni i wydobyła zmiętą kopertę z urzędowym nadrukiem. Ze środka wyjęła wydruk komputerowy.Ministerstwo Edukacji – przesylabizowała z trudem. – Aha, tak myślałam, że to o tobie… Zapraszam do biura. Weszli do sklepu. Spod lady wydobyła wytłuszczony zeszyt i otworzyła go gdzieś pod koniec. – Dzieciaków w wieku szkolnym jest około dwudziestu, może dwudziestu pięciu – powiedziała, sylabizując zatarte zapiski – może trochę miej lub więcej. – Nie wiecie? – zdumiał się.

– A kto by to zliczył – wzruszyła ramionami. – Mnożą się jak wszy. We gminie pewnie mają dokładny wykaz,bo były rejestrowane, jak się rodziły, żeby zasiłki dostać

– wyjaśniła – a tak to nawet rodzice pewnie się nie doliczą, ile tego się pląta. Zresztą, mamy ważniejsze sprawy – mruknęła. – Lokal na szkołę chceta?Właśnie – przytaknął. – Gmina obiecała mi tu służbowe mieszkanie. Baba popatrzyła na niego zaskoczona.A to się nawet i da załatwić – fuknęła. – Chodźta. Wyjęła z kieszeni pęk kluczy na drucie. Poszli między baraki. Otworzyła zaśniedziały zamek jednego. Korytarz na przestrzał, pokoje po obu stronach. Budowniczowie socjalizmu zaadaptowali twórczo zasady konstrukcji dworskich czworaków…A, o – otworzyła drzwi – Jest mieszkanie. Ciasny pokój, podłoga z płyty wiórowej pomalowanej olejną farbą. Obtłuczona miska i wiszący nad nią kran. Poobijane drzwi z dykty prowadziły do małej kuchni. W kącie piecyk typu koza z rurą wychodzącą przez ścianę na zewnątrz. Łóżko z desek, stolik i dwa krzesła.Na, tu możecie mieszkać – powiedziała – a na szkołę to będzie dobry magazyn chyba… Na końcu budynku znajdowała się spora sala. Sufit pokrywały tu i ówdzie zacieki, podłogę stanowiła betonowa wylewka. Okna wychodziły na główny placyk przed sklepem. Były w nich nawet szyby. W kącie poniewierało się kilka szkolnych ławek, a na ścianie wisiała tablica.Tu była kiedyś szkoła? – zdziwił się. A gdzie tam. Kursy dla analafabe… no dla niepiśmiennych robione, ale to jeszcze w pięćdziesiątych latach.Trzeba by tu uprzątnąć – mruknął, patrząc po kątach.A to za dwie flaszki pryty można kogoś nająć – doradziła. Nauczyciel pociągnął nosem. W powietrzu unosiła się silna woń myszy.Wesoło – mruknął. Rozpakował się, wkręcił w drzwi nowy zamek jakoś nie dowierzał pani sołtys. Zasłał łóżko kocem i śpiworem. Teraz trzeba było zwiedzić osadę… Wyszedł przed budynek i przybił koło drzwi tablicę z napisem "Szkoła". Kilkoro brudnych i obdartych dzieci obserwowało go ze zgrozą.No, skończyły się wakacje – wycedził – wszyscy w naszym kraju mają obowiązek chodzić do szkoły… Jakiś dzieciak splunął i wszystkie zarechotały ponuro. No cóż, będzie widać problem… Ruszył spokojnym krokiem przez wieś. Tubylcy odprowadzali go znudzonymi spojrzeniami. Wyszedł na ledwie widoczną ścieżkę prowadzącą przez zarośnięte pola w stronę lasu. Wyjął sztabówkę i przez chwilę ją oglądał. Kilkanaście metrów w lewo, za niewielkim zagajnikiem, powinien znajdować się jeden z tajemniczych kraterów. Przeciął łan zielska. Pomiędzy drzewami poniewierały się różne śmieci. Wyszedł po drugiej stronie zagajnika. Z bliska okazało się, że krater ma, co najmniej, dwadzieścia metrów średnicy. Był lekko elipsoidalny.Meteoryt? – zdziwił się. W pobliżu Poznania, w rezerwacie Morasko, widział kratery meteorytowe. Były niezwykle podobne. Na»okolicznych polach kolekcjonerzy i geolodzy parokrotnie znajdowali bryły kosmicznego żelaza… A gdyby tak…Cztery złote za gram – szepnął do siebie. Czy to możliwe? Czy ta piaszczysta ziemia mogła kryć skarby? Ruszył brzegiem leja, uważnie patrząc pod nogi. Może trzeba pojechać do Warszawy pożyczyć od znajomych archeologów wykrywacz metali i przeczesać okolicę… Gdyby tak znaleźć kilka kilogramów… Jak ci Niemcy, którzy pod Moraskiem natrafili na bryłę ważącą prawie dwadzieścia kilo… Kawałek rudego, zardzewiałego metalu tkwił w ściance krateru, tuż nad wodą. Ryzykując stoczenie się w błoto, zszedł i wyrwał go z piachu.Cholera – mruknął rozczarowany. Trzymał w ręce kawałek żelaza, odłamek oderwany wybuchem od korpusu pocisku rakietowego. Wdrapał się na wierzch wału. Jakiś staruszek pędził ścieżką dwie dychawiczne kozy. – Co, nauczyciel? – zagadnął – Historię okolicy badamy?Kiwnął głową na potwierdzenie. – Co to za dziury? – zapytał.A to musi z siedemdziesiątego roku jak Ruski robili próby… Pamiętam jak dziś, nocka spokojna była, wypłata dwa dni wcześniej, tośmy jeszcze wszystkiego nie przepili. Siedzimy w stodole przy flaszkach, a tu jak nie pizdnie.Pierdut. Belki na głowę lecą, Osucha to na miejscu ubiło.A potem łup, łup, i tak dwanaście razy… Chałupy rozniosło, potem nam te baraki postawili. Elewator z ziarnem przewrócił się, dyrektora wołgę zgniótł na placek…A to Ruski walili rakietami, tylko trochę nie trafili… Hy.A jaki dyrektor miał problem w centrali, żeby się wytłumaczyć, bo ten poligon to ściśle tajny był, to nawet nasiwojskowe nie bardzo wiedzieli, że oni tu siedzą… A myto milczeć mieliśmy, papiery podpisalim… A tam do lasu pójdzie – zmienił temat – na uroczysko. Tam to historyczna pamiątka stoi. Złe miejsce, ale wy miastowi nie wierzycie… – machnął ręką w nieokreślonym kierunku i podreptał z kozami. Paweł ruszył w stronę lasu. Po drodze minął jeszcze dwa kratery. W pobliżu jednego leżał wciąż jeszcze statecznik rakiety. Wiatr toczył po niebie ciężkie chmury. Była może szesnasta. Drzewa rosły chaotycznie, ale dość szybko odkrył pomiędzy nimi wąską ścieżkę. Pomiędzy pniami znalazł prawdziwki, ale nie miał siatki. Postanowił wrócić tu następnego dnia. Rozwinął raz jeszcze sztabówkę. Uroczysko było na niej zaznaczone. Przyspieszył kroku i po kilku minutach dotarł na polanę.