Krąg ułożony z kilkunastotonowych głazów miał może czterdzieści metrów średnicy. – A niech mnie – mruknął. Trzy, częściowo obrobione bloki stały pośrodku, tworząc trylit – charakterystyczny dla konstrukcji megalitycznych. Obok czerniały ślady ogniska. Obszedł krąg wokoło. Przysiadł na jednym z głazów. Bolała go głowa, pewnie od świeżego powietrza. Przeciągnął się. Był głodny. Wracając, nazbierał dobre trzy kilogramy grzybów. Ciekawe, dlaczego tubylcy nie interesowali się nimi.
– Mark – kapłanka stanęła w drzwiach jego pokoju.Podniósł się z fotela. – Czym mogę służyć? – zapytał.Zbliża się czas – powiedziała. – Chyba pora wezwać naszych. Skłonił z szacunkiem głowę.
– Na kiedy wyznaczyć im termin przybycia? – zapytał.
– Za tydzień. Będziemy mieli dzięki temu jeszcze kilka dni na przygotowania. Przeciągnęła się kusząco.
– Dziś wieczorem zamierzam zażyć trochę seksu – powiedziała – wpadnij po kolacji. – Tak jest – ponownie skłonił głowę. Punkt dwunasty kontraktu jasno precyzował jego obowiązki także w tej dziedzinie.
Jakub siedział w swojej chałupie i kompletował wyposażenie. Może pojadę z tobą zaofiarował się Semen. Egzorcysta zamyślił się na chwilę.
– Możesz zginąć – powiedział wreszcie poważnie.
– E tam. Przeżyłem dwie wojny światowe, pomagałem ci z upiorami, to miałbym się bać… no właśnie, czego? Egzorcysta milczał dłuższą chwilę. Wreszcie jakby się obudził. Jego twarz straciła normalny głupkowaty wyraz. Oczy nie przypominały już porcelanowych kulek. Zgarbiona sylwetka wyprostowała się. Niezwykle rzadko porzucał kamuflaż. – Była taka banda – powiedział powoli – nazywali się magami z Thule. I faktycznie zajmowali się magią… Zygfryd był ich przywódcą… Mieszkał na Pomorzu, na tych ziemiach, gdzie przed wojną siedzieli Niemcy. Był doradcą cesarza Wilhelma i Adolfa… Jeśli dobrze kapuję, to on popchnął ich do wojny… A zatem to przez tego – tu rzucił bardzo niecenzuralny wyraz – mieliśmy dwie wojny,o których wspomniałeś. – O karwia – zaklął Semen.
– To nie wszystko. Pamiętasz, jak zaciągnąłem się dowojska? Stary kozak kiwnął głową. Czterdziesty czwarty rok… On też chciał do armii, ale uznali go za niepewnego politycznie… Jakoś ludowe wojsko polskie nie kochało białogwardyjskich oficerów. A potem jeszcze ganiali go ci frajerzy z NKWD… Jakuba też wzięli tylko dlatego, że zataił kilka faktów… No i długo z nim nie wytrzymali.A więc poszedłem na Wał Pomorski – kontynuował egzorcysta – tam walczyliśmy u boku Ruskich. Wiedziałem, gdzie jest majątek barona, więc z moim oddziałem wpadliśmy tam z wizytą. Wszystko było zniszczone, chłopaki z Armii Czerwonej byli tam pierwsi. Czarownika ubili, leżał w ogrodzie.Czyli problem rozwiązany – ucieszył się Semen.Jego przyjaciel pokręcił przecząco głową.
– Zygfryd zginął, ale jego ciało… Ruscy wyprzedzili nas o jakieś trzy dni. Przez ten czas leżał pod gołym niebem i się zmumifikował… Wrzuciliśmy go do grobowca i wysadziliśmy budynek w powietrze, żeby dobrze go zasypało… Ale jeśli ktoś wie jak, to może go ożywić… – Ożywić mumię? – zdumiał się Semen.
– Łatwe to nie jest, ale da się. Ktoś przy tym majstruje,skoro wszyscy wieją… – Jadę z tobą powiedział twardo starzec. – Skoro Ruscy go ubili to i my jesteśmy w stanie. A tak swoją drogą,to dlaczego nie zlikwidowałeś tej mumii wtedy? – Dusza czarownika uwięziona jest w jego ciele – powiedział niechętnie egzorcysta. – Nie ma ciała, dusza się uwalnia. A wtedy może było naprawdę źle… – To znaczy?
– Może się wcielić – sprecyzował. Wpuścił w szew spodni nową linkę hamulcową z pętlą. Posrebrzony bagnet od kałasznikowa wsunął do skórzanej pochwy. Ściągnął z nóg gumofilce i odkleił skarpetki od stóp. Założył nowe, grubsze, z dobrej bawełny. Naciągnął wysokie, czarne oficerki zabrane kiedyś esesmanowi. Bagnet wpuścił w cholewę buta. Włożył koszulę i sweter, w którego splocie kryło się siedem, specjalnych węzłów. Na zakończenie powiesił sobie pod lewą pachą gliniarską kaburę z pistoletem. W jednej kieszeni kurtki umieścił manierkę z bimbrem, a w drugiej identyczną z wodą święconą. Przejrzał się w lustrze. Przygasił blask oczu.Umiesz prowadzić samochód? – zapytał Semena.Tak. Przeszli do szopy. W kącie, od nie wiedzieć jak dawna, leżała wielka kupa zetlałej słomy. Gliniarze parokrotnie grzebali w niej, szukając bimbru i instalacji, ale nigdy nie chciało im się przeryć jej do dna. Obaj starcy złapali za widły i odwalili stos na bok. Ukazała się duża klapa w podłodze. Unieśli ją lewarkiem. W suchym dole, pod spodem, stał samochód. Opancerzona "czajka", niegdyś własność wojewódzkiego sekretarza partii z Lublina. – Fiu – gwizdnął Semen – niezły wózek.
– Silnik od ruskiego traktora, pancerz ze stalowej blachy – pochwalił się Jakub – kuloodporne szyby… Koła z lanej gumy. Maszyna nie do zdarcia. I nie do rozwalenia.Można w nią walnąć czołgiem i nic… Otworzył tylne drzwiczki i wywalił kościotrupa w resztkach garnituru na podłogę szopy.Potem się zakopie – mruknął. Kluczyki tkwiły w stacyjce. Semen usiadł za kierownicą i przekręcił je. Spod maski dobiegł głęboki bas dwunastocylindrowego silnika. – Rozpędza się do jakichś siedemdziesięciu kilometrów na godzinę – powiedział Jakub – ale wtedy to już trzeba uważać, bo przy siedmiu tonach wagi można niewyhamować w razie czego… – Siedem ton? – mruknął Semen – przy tak mocnejkonstrukcji i takiej szybkości to w razie czego w ogóle niemusimy hamować. Przecież takie uderzenie zwali z drogikażdy pojazd… Dokąd jedziemy? – Na razie na Kołobrzeg – Jakub rzucił torbę z wyposażeniem na tylne siedzenie i usiadł koło kumpla. Zapięli grube, parciane pasy. Kozak wcisnął pedał gazu i pojazd z rykiem silnika wyjechał z nory. Coś zatrzeszczało i egzorcysta pomyślał, że chyba przejechali po kościotrupie wojewódzkiego sekretarza. Ale nie przejął się tym specjalnie. Pozamiata jak wróci. A jeśli nie wróci, to i tak nie będzie to miało większego znaczenia.
W sali lekcyjnej zebrali się wszyscy rodzice. Kilku usiłowało stawić opór, ale pani sołtys Piącha przemówiła im do rozumu. Siedzieli teraz, masując podbite oczy lub trzymając się za złamane nosy. Krew kapała na beton znacząc go czerwonymi plamkami.Witam państwa – odezwał się Kowalski stojący koło tablicy. Jeden z mężczyzn zarechotał ponuro. Piącha walnęła go po łbie styliskiem od łopaty i zamilkł.Celem naszego zebrania jest sprawa uruchomienia we wsi szkoły podstawowej. Ludzie popatrzyli na niego bezmyślnie. Takie spojrzenie widywał u krów swojego dziadka. Odchrząknął.Z tego co wiem, wiele dzieci z waszej wsi nie realizowało obowiązku szkolnego. Inny mężczyzna roześmiał się głośno i też oberwał kijem.
– Jak państwu zapewne wiadomo, każde dziecko, które ukończy siódmy rok życia, zobowiązane jest uczęszczać do szkoły. – Jest pan pewien? – zdziwiła się jakaś kobieta w dziurawym swetrze z akrylu. – My o tym nie słyszeli, no nie? Rozejrzała się po sali. Wszyscy w zadumie skrobali się po głowach. – No nie słyszeli – powiedział facet w zjedzonej przezmole marynarce. – Tu szkoły nigdy ni było, tylko kursy obsługi traktora w pegeerze. – Nie chodzili państwo do szkoły? – zdumiał się.