– Ni – potwierdziła baba. – A komu ta szkoła potrzebna? Czytać na kursach nas uczyli, a liczyć pieniomdze tokażdy umi.Hy, hy, hy, hy – roześmiało się kilku mężczyzn.Nauczyciel policzył powoli do dziesięciu.
– No dobra – powiedział – nieważne. Jutro zaczynam lekcje z waszymi dziećmi. Kazali mi uruchomić szkołę, to szkoła będzie.A po co? – zdziwił się ktoś.Sołtys pogroziła mu kijem. Ty się Czarek w ogóle nie odzywaj – warknęłaszkoła jest po to, żeby dzieciaki potem robotę na czarno w mieście załapały. I żeby wam podania do pomocy społecznej pisały. – A, to trzeba było tak od razu – ucieszyła się babaw swetrze. – No to szkoła, w takim razie, jest potrzebna.Nawet trudno, niech będzie obowiązkowa… – A te lekcje to w jakich godzinach? – zaciekawił się spotkany wczoraj staruszek od kóz. – Od ósmej rano do trzynastej – wyjaśnił nauczyciel.
– Wstawać tak wcześnie? – zdziwił się ktoś. – To niezgodne z prawami człowieka. – Uch, ty durniu, nie ty, tylko twoje dzieciaki – syknęła Piącha. – A ty leż w wyrku do południa… O, i pożytek będzie, jak się będzie ta twoja szóstka za łby wodzić, to niew domu, a w szkole, to nawet cię nie obudzą…Cholera – mruknął z uznaniem – to mnie się podobuje! A kosztować nie będzie? – zapytał chytrze.Za szkołę płaci państwo – wyjaśnił Kowalski. – Używane podręczniki dała wam opieka społeczna. Musicie kupić dzieciom zeszyty i długopisy. Ludzie popatrzyli po sobie zaskoczeni.
– A nie lepiej ołówki? – zapytał ktoś – Taniej będzie.
– Ty się Malinowski nie wtrącaj – huknęła pani sołtys nauczyciel powiedział długopisy, to mają być długopisy.Hy, hy, hy – roześmiał się ktoś, ale zdzieliła go kijem przez plecy. Na tym chyba zakończymy zebranie – powiedział nauczyciel zmęczony. Wszyscy wyszli. Została tylko Piącha.
– No, nieźle poszło – powiedziała. – A dzieciaki krótko trza będzie trzymać. Jak się który odezwie bez pytania,po łbie walić jak starych… – Poradzę sobie – mruknął. – W pałacu nie ma żadnych dzieci? Nie widziałem nikogo stamtąd. Splunęła na ziemię.
– Nie, tam nie ma – powiedziała – Tam tylko taka blondynka mieszka i jeden facet. Ale oni nie są stąd, cudzoziemce. Tylko co jakiś czas do sklepu wpadają. Krzywo im z oczu patrzy – dodała… – Macie ładny krąg w lesie – zmienił temat.
– Że co? – zdziwiła się.
– Krąg. Kamienie ustawione w koło.
– A, to na uroczysku? Złe miejsce – mruknęła ponuro.
– diabelskie. Czaszki tam znajdowali po wojnie. No, ludzkie – dodała dla wyjaśnienia. – Pogany tam musi ludzi zarzynali. Lepiej tam nie łazić. A szafki oszklonej nie potrzeba? Uniósł brwi ze zdziwieniem.
– Oszklone szafki? Na pewno by się przydały na pomoce naukowe, książki – powiedział. – Skąd można wziąć? – A tam, za lasem, w ruskiej bazie były – wyjaśniła.
– Widziałam, jak Ruskie wyjechali, tośmy łazili na miejsce, ale tam też źle. Straszno tak. Sam pójdzie i zobaczy – zasugerowała.
– Może to i dobry pomysł – uśmiechnął się. – Jak tam dojść? – A ścieżką przez zasieki, a potem przez pole minowe. To jeszcze Ruskie wydeptali w latach osiemdziesiątych jak przychodzili po wino. Bo to oni pieniądze nasze mieli. A i dziouchy ze wsi trochę zarobiły, tylko jak się takie dwa skośnookie urodziły to mężowie w studni potopili i się skończyło.
Wyszedł ze szkoły. Dzień był pogodny, były pegeer w pełnym blasku słońca wyglądał o wiele mniej ponuro. Wprawdzie wszędzie straszyły popękane betonowe płyty, kawałki zardzewiałej siatki i błoto, ale walące się baraki wydały się mu naraz prawie ładne. Zardzewiały traktor zaryty w ziemię mógł być fajnym tematem do kolorowej fotografii. Ścieżka na poligon zaczynała się zaraz za wsią.Nich uważa – zawołała za nim kobieta – Krok w bok i pierdut, tam wszędzie min ponakładali. Po chwili wszedł pomiędzy drzewa. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i pojawił się płot z rdzewiejącego drutu kolczastego. Co kilkadziesiąt metrów wisiały na nim czerwone tablice ostrzegawcze.Wnimanije opasnaja żona – odcyfrował łuszczące się literki. Maszerował równym, spokojnym krokiem. Ścieżka była dobrze widoczna, nie groziło mu, że zboczy. Przeszedł przez dwie linie zasieków.Musiało tu być coś ważnego – mruknął. Zagłębił się w sosnowy młodnik. Drzewka sięgały mu do ramion, wyrosły zapewne już po opuszczeniu bazy. Przechylona na bok wieżyczka strażnicza z pociemniałych belek groziła zawaleniem. Jeszcze jedna linia zasieków. Sądząc po izolatorach, płynął nimi kiedyś prąd. Nauczyciel stanął na niewysokim pagórku i zdumiony patrzył przed siebie. W dolinie leżało nieduże miasteczko. Sądząc po czerwonych dachówkach pokrywających zapadające się dachy i po czerwonych ceglanych murach, zbudowali je Niemcy. Cały teren pocięty był zasiekami. W dawnych obejściach trzymano najwyraźniej więźniów. Na skraju wsi stały dwie wieżyczki strażnicze. Rozwinął sztabówkę, ale widać na niej było w tym miejscu wyłącznie las. Zaklął cicho. Jasna sprawa. Tego, co naprawdę tajne, nie umieszczano… Zszedł na dół, pomiędzy domy. Dedukując z wielkości samosiejek sosen, od co najmniej dziesięciu, może piętnastu lat, to miejsce było opuszczone. Co działo się tu przedtem? Jednostka była radziecka, kogo trzymano w tym obozie? Może trzeba zawiadomić IPN? Postanowił podpytać mieszkańców wsi. Na razie kroczył przed siebie, kierując się w stronę nieco okazalszego budynku na końcu osady.
– Nieźle pali to bydlę – mruknął Semen, klepiąc maskę "czajki". Stali na stacji benzynowej. Jakub kończył tankować. – No, trochę pali – przyznał. – Ze czterdzieści litrów na sto kilometrów… Masz lepszy pomysł? – Sprzedać do muzeum i kupić fiacika – zasugerował kozak.
– Jasne – warknął Jakub. – A jak ci z muzeum zapytają, skąd to mam, to co im odpowiem? Że aniołki z nieba przyniosły? Choć z drugiej strony może się już przedawniło? – zadumał się. – A, nieważne – westchnął Semen. – Siadaj, jedziemy dalej. Zapłacili za paliwo i ruszyli. Minęli Warszawę i pędzili teraz szosą na północ. Egzorcysta pogwizdywał wesoło. Semen uruchomił wbudowane w tablicę rozdzielczą stare, lampowe radio. Dźwięk był jednak fatalny.Ech, dbali kiedyś o estetykę wyrobów – Wędrowycz poklepał tapicerkę. Była czerwona i zdobiły ją małe sierpy i młoty haftowane złotą nicią. Dodali jeszcze gazu. Pojazdem lekko trzęsło. Nieoczekiwanie, na poboczu drogi, wyrósł radiowóz. Obok niego stał gliniarz. Na widok zabytkowego pojazdu machnął lizakiem.
– O cholera – mruknął Semen. Zatrzymali się. Faktycznie, przy tej szybkości wyhamowanie nie było łatwe.Dzień dobry – zasalutował policjant. – Prawo jazdy,papiery wozu… Semen łypnął rozpaczliwie na Jakuba. Ten spokojnie wyjął ze skrytki dowód rejestracyjny z 1949 roku i podał policjantowi.A prawo jazdy? – gliniarz rzucił podejrzliwie okiem w dokument. Semen z westchnieniem wyjął z portfela prawo jazdy wydane jeszcze przed drugą wojną światową. Policjant wpatrywał się w papiery nieco zaskoczony. – Samochód panów nie ma aktualnych badań technicznych – powiedział surowo. – Ale panie władzo – zaprotestował kozak. – Myśmygo w ogóle nie używali od czasu ostatniej kontroli. – A pan nie wie, że prawo jazdy trzeba było nostryfikować? – huknął. – Kiedy ja przez ostatnie sześćdziesiąt lat nie siedziałem za kierownicą… Gliniarz gwizdnął przez zęby.No to będzie mandacik… A tak swoją drogą, to wasz samochód? Obaj podróżnicy popatrzyli po sobie.Kradziony – wyjaśnił Jakub. – Ale to było tak dawno, że już się przedawniło. Tymczasem drugi policjant otworzył bagażnik.Tu jest kościotrup – zameldował Cholera, zapomniałem wypakować kierowcę – pomyślał egzorcysta.To pański szkielet? – pierwszy policjant zwrócił się do Semena.