Do celi wszedł klawisz z tekturowym pudłem w ręce.
– No, bandziory, jest dla was paczka.
– Od kogo? – zdziwił się Jakub
– Co w niej jest? – zaciekawił się kozak.
– Trochę żarcia – wyjaśnił klawisz. Zostawił paczkę i poszedł sobie. Egzorcysta odpakował ją z papieru i zajrzał ciekawie do środka. – Ekstra! – krzyknął. – Chleb, sernik, flaszka czegoś mocniejszego, słoik miodu i batoniki. – E, to będzie uczta… nie ma adresu nadawcy?Niestety – westchnął. – Nie wiemy, komu podziękować…Jakub porwał kawał sernika, a jego kumpel balonik czekoladowy. Obaj ugryźli jednocześnie.Cholera! – zaklął Wędrowycz. – Ktoś tu wsadził pilnik! Mało zęba nie złamałem! Jego współbiesiadnik wypluł na podłogę odgryziony przed chwilą kawałek batonika.To jest zupełnie gorzkie w smaku i cuchnie jak gdyby kwasem. Muszę popić – Dodał wyciągając z paczki butelkę. Odkorkował i powąchał.
– Jakby olejem zajeżdża – powiedział zaskoczony.
– Sądzę, że to nitrogliceryna – mruknął jego towarzysz. – A to gorzkie, to po prostu laska dynamitu w polewie czekoladowej. – A to ciasto to plastik? – zapytał zgryźliwie kozak.
– Ciasto jest prawdziwe, ale jak już się zdążyłem przekonać, naćkane pilnikami. – To co będzie w chlebie?
– Drabinka sznurowa oczywiście. Ktoś chce nam ułatwić ucieczkę… Semen rozerwał chleb jednym ruchem i niedowierzająco popatrzył na drabinkę z nylonowych sznurków, która opadła na ziemię.O choroba – powiedział cicho. – Sto lat żyję i dotąd sądziłem, że te opowieści o ucieczkach z więzienia to tylko tak dla jajec… Jakub wzruszył ramionami i wyjął z paczki czekoladę. Na wewnętrznej stronie etykietki narysowany był dokładny plan budynku, w trzewiach którego byli uwięzieni.No to do dzieła. Raźno zabrali się za piłowanie krat. Robota szła im szybko. Do obiadu wypiłowali połowę prętów. Po obiedzie przesłuchiwano ich, przez co stracili masę czasu. Nadrobili to wieczorkiem. Około trzeciej nad ranem krata została przepiłowana. Przyczepili drabinkę linową i za jej pomocą spuścili się na ziemię. Znaleźli się pomiędzy budynkiem, a murem, na wąskiej ścieżce, którą chodziły warty.Ostatnia przeszkoda przed nami – powiedział egzorcysta, patrząc na mur Jego kompan zabrał się za obdłubywanie czekolady z dynamitu. Oddłubane kawałki pakował sobie do ust. Lubił słodycze. Syknął lont i po chwili aresztem śledczym wstrząsnęła eksplozja. W murze powstała dziura. Nie była specjalnie okazała, ale przeskoczyli przez nią zręcznie. Na uliczce stał samochód, zdezelowany duży fiat. Wskoczyli na tylne siedzenie i pojazd ruszył. Za nimi pozostało więzienie ze swoimi wyjącymi syrenami, reflektorami i bandami klawiszy biegającymi jak mrówki, którym ktoś wdepnął w mrowisko.
– Dziękujemy za uwolnienie – Jakub zwrócił się do człowieka w arabskim burnusie siedzącego za kierownicą. – Nie dziękujcie, nie jesteście wolni – mrok skrył twarz kierowcy, ale akcent wskazywał, że pochodzi z Arabii Saudyjskiej. Obaj przyjaciele spojrzeli po sobie zaskoczeni.
Banda neandertalczyków – mruknął zrezygnowany Paweł. Po raz pierwszy, od czasu gdy został nauczycielem, poczuł tak cholerne zniechęcenie. Dzieciaki były po prostu nieprawdopodobnie tępe.A zatem ziemia krąży dookoła słońca – podjął wykład.Ruda dziewczynka podniosła rękę.Panie nauczycielu, a jakie to ma znaczenie, czy kręcimy się dookoła słońca czy dookoła księżyca? – zapytała. Przecież i tak nic się nie zmieni… Zatkało go. Uświadomił sobie z przerażeniem, że nie potrafi tego wyjaśnić. No bo i faktycznie, wiedza dookoła czego krąży nasz glob w tej pegeerowskiej wsi była tylko zbędnym balastem dla umysłów…Kupa ludzi, na przykład Giordano Bruno, została spalona na stosach tylko dlatego, że usiłowali udowodnić tę teorię… Rozumiecie, ćwoki, ludzie poświęcali swoje życie, żebyście mogli się uczyć prawdy o ruchach planet.A wam to zwisa – zakończył z bólem w głosie.Hy, hy, hy, a to frajerzy – powiedział jeden z chłopców.Cała klasa ryknęła śmiechem. Już wcześniej zauważył, że cudze nieszczęścia sprawiają tym ludziom kupę radości. Koniec na dzisiaj – powiedział. – Won do domów. Dzieciarnia wybiegła, radośnie tupiąc na korytarzu. Paweł poskładał swoje szpargały i też wyszedł przed budynek. Dzień był ładny, nie chciało mu się siedzieć w dusznym baraku, więc ruszył się przejść. Nogi jakby same zaniosły go ścieżką przez pola, na uroczysko. Nieoczekiwanie zatrzymał się między drzewami. ktoś był. Ich spojrzenia spotkały się. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. Przybysz ubrany był w szarą kurtkę, w dłoni trzymał sondę geologiczną. – Mam pewnie przyjemność z miejscowym nauczycielem – zagadnął pierwszy. – Owszem. Paweł Kowalski.
– Tomasz Olszakowski, archeolog – przedstawił się nieznajomy. – Jak pan poznał, że jestem nauczycielem? – zaciekawił się. – Po okularach – wyjaśnił naukowiec. – Tu w okolicy się ich nie nosi… tubylcy uważają noszenie szkieł zahańbę, chyba większą niż umiejętność czytania i pisania uśmiechnął się z przekąsem. – Widzę, że zaciekawił pana ten zabytek.
– Właśnie – mruknął Olszakowski. – Cholernie ciekawa rzecz. Nie sądziłem, że w naszym kraju można natknąć się na tak ładne zabytki megalityczne… – Mamy przecież kamienne kręgi – zdziwił się Kowalski – W Węsiorach, Odrach i Grzybowcu… – A – machnął lekceważąco dłonią – Śmiechu warte.Tamte postawili Goci na początku naszej ery. Na dziesiątki się tego w Skandynawii liczy. A to jest konkret. Leżą tu,co najmniej pięć tysięcy lat… – Wie pan, że jest jeszcze jeden?
– Tak, na ruskim poligonie – archeolog wyciągnął z torby fotografię lotniczą. Położył ją na płaskim szczycie jednego z głazów trylitu. – Trzeci miał być podobno za pałacem. – A owszem, dzieciaki wspominały – przypominał sobie Kowalski.
– Jeśli połączymy je liniami – przyłożył linijkę i pociągnął długopisem kreski – to, jak pan widzi, powstanie trójkąt równoboczny. I to wykreślony z dokładnością do kilkunastu metrów. – Faktycznie – zdumiał się nauczyciel.Niestety, ci z pałacu nikogo nie chcą puścić za bramę – warknął archeolog. – Ale napisałem donos do wojewódzkiego konserwatora zabytków, w którym domagam się wykonania inspekcji. Nie chcieli po dobroci wpuścić,będzie trzeba wejść siłą…Wie pan coś na temat tego ruskiego obozu? – zaciekawił się. Aha. Tyle, co nic, na dobrą sprawę. Wieś wysiedlono jeszcze w 38 roku. Przejął ją instytut Ahenersbe.Co to było? – zdziwił się Kowalski, jednocześnie wyjmując z kieszeni znalezioną blaszkę. – Leżała w tymwiększym kręgu – wyjaśnił. Archeolog obejrzał ją z zainteresowaniem i oddał właścicielowi.Ahenerbe to był instytut Himlera. Zajmowali się ezoteryką, wywoływaniem duchów, szukali śladów kosmitów,gromadzili relacje z procesów o czary i w ogóle robili nieziemskie szopki. A kręcił tym facet z tego pałacu, graf Zygfryd von Hosenduft, osobisty astrolog i jasnowidz Hitlera.O choroba – gwizdnął przez zęby nauczyciel.Dupa wołowa, a nie jasnowidz – uśmiechnął się doktor Olszakowski – W każdym razie doradzał wodzowii widać, jakie efekty to doradzanie przyniosło… Ruscy mieli tam jednostkę rakietową i chyba kompanię karną, sądząc po tych zasiekach między domkami. A może trzymali jakichś swoich naukowców pod drutami, żeby im niezwiali. Cholera wie. Tak czy siak asfaltówka, którą dociągnęli do kamiennego kręgu, jest ich… Może urządzali tam pikniki ruskiej generalicji? Taki megalityczny zabytek można wykorzystywać na wiele sposobów… Uśmiechnęli się obaj.
– Będę tu na dniach robił wykop sondażowy – powiedział archeolog. – Tak się chcę trochę wgryźć w głąb ziemi. Proszę zachodzić, zawsze miło pogadać z kimś inteligentnym…