Выбрать главу

– Mamy na posterunku trumnę – powiedział Rowicki. – Zabraliśmy kiedyś na zabawie w remizie. – Skoczę po nią? Birski przyzwalająco machnął ręką. Pół godziny później Podpałko jechał już samochodem w stronę Warszawy. Gdzieś na wysokości Starego Majdanu drogę zabiegł mu malowniczo obdarty typ w nowiutkich spodniach. Zamachał rękami jak wiatrak. Biznesmen zatrzymał samochód. Potrzebował towarzystwa. Cholernie potrzebował. – Dokąd podrzucić dziadku? – zagadnął, otwierając drzwi. – Na Stary Majdan – wyjaśnił domniemany autostopowicz.

– Gdzie to jest?

– Tam – dłoń machnęła w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. – Trochę mi nie po drodze, ale podrzucę – powiedział Podpałko. Zawsze miał miękkie serce. – Ty nie rozumiesz – powiedział Jakub. – Wiem, kim jesteś. Po samochodzie poznałem. Wiem, co masz tam z tyłu. Sięgnął za pazuchę i wydobył Ciapusia. – Byliśmy kumplami, a zresztą on ma polisę na życie. Biznesmen nic nie zrozumiał z tej przemowy, ale pomógł gościowi wsiąść. Pojechali na Stary Majdan. Walące się budynki gospodarcze sprawiały przygnębiające wrażenie. Po niebie przesuwał się wał ciemnych, burzowych chmur. Jakub wysiadł z szoferki i pociągnął boczne drzwi. Drzwi odjechały na bok. Wędrowycz szarpnął trumnę i wywlókł ją z wozu. Odwalił kopem wieko. Zbigniew usiłował zaprotestować, ale jeden rzut oka na szaloną twarz egzorcysty amatora zniechęcił go do jakichkolwiek komentarzy. Plastikowy worek ustąpił od jednego pociągnięcia nożem. Zbigniew zamknął oczy. Jego wspólnik wyglądał tragicznie. Dziura wlotowa w czole była jeszcze w sumie mała. Dziura wylotowa na potylicy… – Pomóż – warknął Wędrowycz. Przenieśli wspólnym wysiłkiem zwłoki do walącej się szopy. Błysnęło, a po chwili dobiegł ich grzmot.

VI

Paweł Skorliński otworzył oczy. W pierwszej chwili nie wiedział, gdzie się znajduje, w następnych chwilach też się tego nie dowiedział. Leżał na stole, pod wybrzuszonymi nieco deskami jakiegoś sufitu. Przechylił głowę w prawo i zobaczył szafę wypełnioną dziesiątkami butelek. We flaszkach leniwie fermentowały jakieś dziwnie substancje. Ciągnęły się od nich szklane rurki. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś zrobił sobie laboratorium z wygrzebanych ze śmietnika surowców i tak też było w rzeczywistości. Obrócił głowę w drugą stronę i zobaczył siedzącego na zwichrowanym krześle Jakuba Wędrowycza. – No i jak? – zagadnął egzorcysta. – W porządku – wychrypiał biznesmen.

Nagle przypomniał sobie strzelaninę. Odruchowo dotknął dłonią czoła. Nie było w nim dziury, ale też nie wszystko z nim było w porządku. Pod palcami wyczuł coś dziwnego. Usiadł i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. W ciemnym kącie stała trumna. Wyglądała na świeżo wykopaną, jej wieko oklejały jeszcze drobiny gliny. Obok leżała wiertarka z zamontowaną niewielką piłą tarczową. Piła była umazana czymś czerwonym, może nawet krwią. Jakub podał mu spore lustro. Lustro było zmatowiałe, ale biznesmen spostrzegł, że ma pośrodku czoła wszytą łatę ze skóry odrobinę innej karnacji. Szwy wyglądały paskudnie, zupełnie jak te, którymi Wędrowycz pocerował swoją koszulę. Jakub nie umiał szyć. – Warunki zawarte w polisie zostały z mojej strony wypełnione – zagdakał Jakub. – Jeśli chcesz przedłużyć ubezpieczenie, to musisz załatwić mi skórzaną kurtkę. Zdziwił się. Koło drzwi siedział jego wspólnik od hurtowni – Zbigniew. Podpałko był blady jak ściana i miał zasikane spodnie. – Co się stało? – zagadnął go Skorliński. Zbigniew zawył i wyczołgał się gdzieś na zewnątrz. – Co z nim? – zapytał Paweł Jakuba. – Chyba będziesz musiał poszukać sobie nowego wspólnika – powiedział Jakub beztrosko. – Ten wyglądał całkiem nieźle, ale nerwy miał za słabe. – Nowego wspólnika? Jakub uderzył się kciukiem w dumnie wypiętą do przodu pierś. – Ach tak… Skorliński zeskoczył ze stołu. Jego bosa stopa nadepnęła na coś dziwnego. – Nie depcz podręcznika! – wrzasnął na niego Wędrowycz. Skorliński popatrzył odruchowo. Stal na leżącej, grzbietem do góry, otwartej książce. Spod bosej stopy wystawał kawałek tytułu: "…enstein" Ach, to pewnie o fizykach – pomyślał.

PARK JURAsicKI

Znany reżyser rozłożył bezradnie ręce.

– Panie Skorliński. Niech się pan postawi w mojej sytuacji. Rozumiem, że chce pan film z dinozaurami. Akceptuję pomysł scenariusza, ale musi pan pojąć, że umieścić w filmie dinozaury można tylko na dwa sposoby. Albo wynająć amerykańców od efektów specjalnych, którzy je zmontują na komputerze, albo zbudować atrapy naturalnej wielkości, poruszane za pomocą silników i hydrauliki. Na to wszystko potrzeba wielkich pieniędzy. Stali na wzgórzu. W dolinie poniżej husaria ścigała pierzchające watahy Mongołów, a może Kozaków. Jakub Wędrowycz siedział na składanym krzesełku z napisem "Reżyser" i chłonął widowisko. Kręcenie filmu podobało mu się. Kilka razy zdarzyło mu się być w kinie, ale przy filmowaniu jeszcze nigdy. – Moje środki, choć poważne, nie są nieskończone – powiedział biznesmen. – Z pewnością budowa atrap dinozaurów pochłonie z milion dolarów… – Raczej koło pięciu. Minęły czasym gdy Godzillę grał facet ubrany w gumowy kombinezon, przewracający tekturowe bloki mieszkalne. Obecnie kino stało się widowiskiem… Kosztownym widowiskiem. Jakub zaciągnął się wonnym skrętem z własnego tytoniu. Szary papier pakowy węglił się pomału, wzbogacając aromat. Na dole coś pokrzykiwali. Husaria wróciła na miejsce. Ujęcie będą powtarzać. Po raz szósty tego dnia. Egzorcysta ziewnął. Mimowolnie zwrócił ucho w stronę rozmawiających. – Cholera – powiedział Skorliński. – Dużo bym dał za niewielki rezerwat, z którego można by wyłapywać dinozaury do filmów. Brwi Jakuba uniosły się lekko do góry a na twarz wypełzł mu dziwny, obleśny, kłusowniczy uśmiech. Rezerwat… Znał to słowo. – Spielberg też pewnie sporo by dał – uśmiechnął się reżyser. – Na razie wybaczy pan, ale muszę trochę popracować. Biznesmen skinął dłonią na Jakuba. Staruszek podniósł się z krzesełka i ruszył w ślad za nim. – Jakieś problemy? – zagadnął, sadowiąc się na tylnym siedzeniu opla. – Ech. Chcę nakręcić film z dinozaurami, a tu fachowcy od efektów specjalnych za dużo chcą ze mnie zedrzeć. – A co to takiego te dinozaury? – zainteresował się Jakub. – Wielkie gady z zamierzchłej przeszłości – cierpliwie wyjaśnił Skorliński. – Dawno temu wymarły. – Jak duże były? – zaciekawił się egzorcysta. – Takie mniejsze wielkości kota. Ale te największe przekraczały wzrostem słonia. Pasażer pokiwał w zadumie głową. – To ja chyba widziałem – mruknął. – Gdzie? – uśmiechnął się reżyser.

– A u syna na video. "Park jurasicki". Przyleciał taki i zeżarł faceta w wygódce… I ile chcą ci od grafiki komputerowej? – zaciekawił się. – Kilka milionów dolarów. Egzorcysta wyjął z kieszeni odrapany kalkulator z pękniętym wyświetlaczem i przez chwilę coś przeliczał. – Zrobi się – powiedział. – Za dziesięć tysięcy. – Skąd weźmiesz tak tanich grafików komputerowych? – zdumiał się biznesmen. Jakub uśmiechnął się lekko. – Po co nam rysunkowe dinozaury? Albo kukłowe? – Masz lepszy pomysł?

– Żywe są najlepsze.

– Żywe wymarły przed stu pięćdziesięciu milionami lat. A może się mylę? – Chodzi ci o gada wielkości ciężarówki z długimi zębami? – zdenerwował się. -Tak. – To będziesz ich miał do wypęku. Po dziesięć tysięcy dolarów za sztukę. – Nie wierzę ci – powiedział biznesmen. – Najpierw chcę zobaczyć towar. – Mi nie wierzysz? – Zapłacę, jak zobaczę.

– No to stówa z góry. Za tydzień spotkamy się w piwiarni koło pawilonu. Biznesmen uśmiechnął się i wręczył Jakubowi zielony banknot z dwoma zerami. – Trzymam cię za słowo. W zamierzchłej przeszłości w Wojsławicach coś budowano. Po budowlańcach pozostał zdezelowany barakowóz. Dłuższy czas stał na rynku, koło przekształconego w hurtownię Ratusza. Później ściągnął go na swoje podwórko miejscowy kombinator. Obił starannie wnętrze płytą gipsowo – kartonową, wstawił bar z nieheblowanych desek i podwędzoną w parku ławkę. Żarówkę pod sufitem ustroił w girlandy z krepiny, a sam stanął za barem i zaczął obsługiwać wielbicieli niedrogich, a wysokooktanowych trunków. Paweł Skorliński, biznesmen, wszedł po trzech nadgniłych schodkach i pochyliwszy głowę, bo drzwi były niskie, wkroczył do wnętrza spełuny. W progu potknął się o jakiegoś typa, leżącego malowniczo na podłodze. Typ otworzył oko i popatrzył na niego złowrogo, choć niezbyt przytomnie. – Jeszcze raz to samo – wybełkotał i zasnął. Jakub siedział przy stoliku i siłował się na rękę z barmanem. Na stoliku po obu stronach leżały denka butelek przekształcone w tulipany. Ręka barmana wolno, ale nieubłaganie zbliżała się do ostrych szklanych drzazg. – Litości – jęknął. – Cztery kufle perły – Jakub bezlitośnie wyznaczył cenę.