Przeszli przez długi korytarz i znaleźli się przed kolejnymi potężnymi wrotami. Jakub zastukał w nie kołatką z brązu. Otworzyli im dwaj ubrani w kolczugi strażnicy. Ukłonili się na widok obcego rycerza. Skorliński, dyskretnie kopnięty przez towarzysza, także się ukłonił. – Prowadźcie nas do króla – zażądał egzorcysta. – Macie zaproszenie na audiencję? – zapytał jeden z wartowników. – Po co te formalności? Powiedzcie królowi, że Jakub Wędrowycz ze Starego Majdanu przywiózł wódkę. Jeden z wartowników zniknął za zakrętem korytarza, a po chwili wrócił i wykonał zachęcający gest. – Król oczekuje, szlachetni panowie – ukłonił się w pas. Jakub uśmiechnął się. – Stary nałogowiec. Siedź cicho, dopóki nie zapytają – rozkazał biznesmenowi. – Żebyś czego nie palnął. – To jest świat alternatywny, gdzie meteoryt nie uderzył? – zapytał Paweł. – Jaki znowu meteoryt? – Jakub łatwo się irytował, gdy czegoś nie rozumiał. – No ten, od którego wyginęły dinozaury. Znaczy tu jeszcze nie wyginęły? – Później pogadamy! Poprzedzani przez drugiego z wartowników weszli do sali tronowej. Król siedział na tronie wykładanym złotą blachą i kością słoniową. Na głowie miał złotą koronę, w ręce dzierżył stalowe berło, a w drugiej złote jabłko. Ubrany był w kolorową szatę z połyskliwego jedwabiu, a na nogach miał gumofilce. Widocznie Jakub bywa tu od czasu do czasu – przemknęło przez głowę Skorlińskiemu. Służba zaraz przyniosła dwa krzesła dla czcigodnych gości. – Witaj kumplu – powiedział król odkładając berło. – Z czym przybywasz? Jakub wyjął z torby litrową flaszkę ukraińskiej paprykówki. – No przecież nie przyjdę do króla w odwiedziny z pustymi rękami. Król skinął na dworkę i po chwili przed tronem stanął stolik ze szklankami i miska kiszonych ogórków. – Zdrowie waszej wysokości – powiedział Jakub, wznosząc pierwszy toast. – Zdrowie wielkiego czarnoksiężnika Jakuba – król wzniósł drugi toast. – Niech żyje fizyka fałd czterowymiarowej zakrzywionej przestrzeni nieeuklidesowej – przepił Skorliński. – O czym mówisz, czcigodny rycerzu? – zdziwił się władca. – Pije za czary, które nas tu sprowadziły – wyjaśnił Jakub. – A więc jest taki problem. W naszym świecie smoki zostały niemal całkowicie wytępione, a tradycja nakazuje, żeby każdy pasowany na rycerza czym prędzej stoczył walkę z taką bestią. Ten tu mój czcigodny towarzysz, sir Paweł, już od dziesięciu lat przeczesuje lasy góry i bagna naszego świata w poszukiwaniu bestii. I cały czas bezskutecznie, – Smoków ci u nas dostatek – uśmiechnął się król, dolewając do szklanek. – Z radością odstąpimy jednego z nich, abyś, drogi gościu, mógł wypełnić waszą tradycję… – Dziękuję – powiedział wzruszony Skorliński, któremu po czwartej szklance zaczęło wydawać się, że faktycznie jest rycerzem. – Problem jest bardziej złożony – wtrącił się Jakub. – Mój przyjaciel nie jest jedynym, którego nęka ten problem. – Potrzeba wam więcej smoków – zafrasował się król. – To może zagrozić ich populacji w naszym ekosystemie… – Planowaliśmy schwytać kilka małych i przenieść je do nas – sprecyzował żądania Jakub. – Tam mogłyby się rozmnożyć i za kilka lat, gdy odtworzymy nasze stada potworów, tradycja znowu będzie mogła rozkwitnąć. – Zamierzenia wasze są bardzo szlachetne – powiedział król. – Jednak sami musicie zrozumieć, że smoki są zwierzyną niezwykłą i każdy walczący z nimi musi wnieść do skarbca królewskiego stosowną opłatę… Jakub uśmiechem dał do zrozumienia, że docenia dbałość o finanse władcy. – Nie dysponujemy miejscową walutą – powiedział. – Ale sądzę że się dogadamy. Z torby wyjął nieco sfatygowany dres i parę adidasów. Król w zadumie zbadał fakturę ubioru. Fakt, że tkanina rozciąga się i kurczy wzbudził jego zainteresowanie. – Dziurawy trochę – zauważył. – Należał do bardzo mężnego wojownika – wyjaśnił egzorcysta. – Stoczyłem z nim długą i wyczerpującą walkę. Król w zadumie przełożył palec przez jedną z licznych dziur po kulach na plecach dresu. – Zaszedłeś go od tyłu? – zdziwił się. – Ni, gdy został śmiertelnie raniony na plecach zaczęły wyrastać mu kolce – zełgał błyskawicznie egzorcysta. – Do tego dołożymy jeszcze magiczny ogień – pstryknął zapalniczką. Król uśmiechnął się i dolał wódki do szklanek. – Myślę, że dojdziemy do porozumienia – powiedział. – Ile małych smoków będzie wam potrzeba? – Dwanaście. Zazwyczaj jest tuzin w miocie? Król poważnie kiwnął głową, potwierdzając wiadomości Jakuba. – No to umowa stoi – egzorcysta wyciągnął dłoń. Uścisnęli się. Następnego dnia świtem na gościńcu prowadzącym ku górom pojawiło się dwu jeźdźców na koniach. Pierwszy jeździec ubrany był w błyszcząca zbroję, a przez plecy przerzucony miał długi i paskudnie ostry miecz, wykuty z resoru od Stara. Obok na koniu jechał staruszek w samych slipkach. (Garnitur z syntetyku przegrał poprzedniego wieczora, grając z królem w karty). Na szczęście było ciepło. Przy siodle dyndała mu torba "z wyposażeniem". Za jeźdźcami snuł się w krystalicznie czystym powietrzu smród nafty i przetrawionego alkoholu. – Nadal nie wiem, czy to był najlepszy pomysł – powiedział Skorliński w zadumie, lustrując wzrokiem posępne szczyty.' – Będziesz miał dwanaście dinozaurów praktycznie za darmo – powiedział Jakub. – Jeśli wolisz wywalać w błoto miliony dolców to proszę bardzo, możemy zawrócić. – To nie to, ale nie pomyślałeś czasem, że małe dinozaurzaki mogą mieć mamusię? – E, to nie są stadne zwierzęta. Zresztą będziemy się martwili jak dojedziemy. O ile dojedziemy… – mruknął widząc trzech uzbrojonych w maczugi oprychów. Tarasowali dalszą drogę. – I co dalej? – jęknął biznesmen. – Jak to co? Poucinaj im głowy mieczem.
– Jestem pacyfistą!
– No to nas zaraz spacyfikują – westchnął Jakub. – E wy tam, zejdźcie nam z drogi, jesteśmy potężnymi czarownikami – krzyknął. Oprychy roześmieli się ponuro. – Daj pistolet – powiedział do Skorlińskiego. – Zostawiłem w marynarce – poklepał się po pancerzu.
Zabrzmiało to bardzo ponuro, a nawet trochę pogrzebowo. Egzorcysta westchnął i z torby wyciągnął rakietnicę. – Zejdźcie nam z drogi, bo rzucę w was kulą ognia – zagroził. – Czary to tylko zabobon. Czarownicy są hochsztaplerami, podtrzymują w nas strach przed siłami lewej strony mocy, żebyśmy się ich bali i płacili podatki – oświadczył z godnością najwyższy z bandytów, zapewne będący przywódcą. – Ateiści – mruknął Jakub. – Co to jest lewa strona mocy? – zdziwił się Paweł.
– Taki lokalny zabobon.
Jakub wystrzelił racę, a potem razem ze Skorlińskim obserwowali jak trzej napastnicy wspinają się bez żadnych zabezpieczeń po prawie pionowej skale. Wyglądało na to, że bardzo im się spieszy. – Miejscowi czarownicy powinni nam przynajmniej podziękować – powiedział egzorcysta. – Właśnie trzej agnostycy ponownie uwierzyli w czary. – Agnostycy to nie… – W drogę – Jakub popędził swojego wierzchowca.
Przed wieczorem dotarli do niewielkiej karczmy na przełęczy. Jakub za długopis kupił sobie skórzany kaftan i samodziałowe portki. Za następny długopis zjedli sutą wieczerzę. – Świat nie jest taki zły – powiedział Skorliński, ściągając z siebie zbroję. Pokoik był niewielki, gustownie urządzony. Dwie prycze zbite z desek, kulawy stolik, okno przeszklone gomułkami, świeca w lichtarzu… Jakub przyssał się do dzbana z miodem. – Nie odkryli tu jeszcze destylacji – wyjaśnił. – A królisko lubi, oj lubi wypić. – Naucz ich – zaproponował Skorliński. – Niezłą kasę zarobisz. – E, po co ręce brudzić. Jeszcze się zalkoholizują jak ludzie z Wojsławic. – Słuchaj, czegoś tu nie rozumiem – powiedział Paweł – Jak nieśliśmy tę zbroję korytarzem to była pierońsko ciężka, a teraz jest znacznie lżejsza. Ja też czuję się lżejszy. Od czego tak? – Semen twierdził, że tu jest mniejsza planeta i grawitacja słabsza. A powietrze dla odmiany gęściejsze… – Byłeś tu z Semenem? – A owszem. Parę razy łaziłem po tej krainie. Wakacje sobie zrobiliśmy. Tu tanio-cha. Trzeba tylko zabrać długopisów, breloczki z hologramem, świecących papierków i gotowi za to złotem płacić. A pisemka z gołymi kobitkami… aż im oczy wypadają. Tylko potem te męty z Muzeum zaiwanili mi lustro i kicha. Na razie pora spać… – Słuchaj, jeszcze jedno pytanie. Dlaczego tu wszyscy mówią po polsku? – Przecież jakby mówili inaczej to byśmy się z nimi nie dogadali! – ofuknął go Jakub. Ponure wycie niosło się pośród gór. Drzwi pokoju otworzyły się z rozmachem. Jakub i Skorliński obudzili się od razu. Obok nich przebiegł karczmarz i zatrzasnął okiennice. – Co. się stało? – zaniepokoił się biznesmen. – Idą – powiedział karczmarz i pobiegł zatrzaskiwać pozostałe okiennice. – Co idzie? – zapytał bezradnie Jakuba. – Elati – wyjaśnił Wędrowycz.