Skorliński poskrobał się po głowie, a potem założył na wszelki wypadek zbroję. – Co to są elati? – Trudno jednoznacznie określić – mruknął egzorcysta. – Chyba ogniwo pośrednie między ghulami i zombie. – Zombie! Wyszedł do głównej sali, a Skorliński bezwiednie podążył za nim. Przestraszeni goście siedzieli zbici w kupkę. Z zewnątrz słychać było ponury, przypominający chichot hien, rechot. – Dużo ich? – zapytał Jakub. – Ze dwadzieścia sztuk – powiedział ponuro karczmarz. – Ale może więcej. Na widok zakutego w zbroję Skorlińskiego jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. – Pan jest rycerzem. Chwała bogini Nefet! – Co z tego, że jestem rycerzem? – zdziwił się biznesmen. Ludzie popatrzyli na niego z nadzieją i oczekiwaniem. – Idź i wyszlachtuj to tałałajstwo – wyjaśnił mu Wędrowycz. – Śmiało, zbroi nie przegryzą. Skorliński popatrzył na ludzi i w ich oczach wyczytał wyrok. – Pójdę i zobaczę, co da się zrobić – powiedział. Ktoś usłużnie podniósł belkę, zabezpieczającą drzwi. Paweł ostrożnie wyszedł przed karczmę. W ciemności niewiele było widać. A potem pomiędzy drzewami zapaliła się jedna para czerwonych oczu, a po chwili następna i jeszcze jedna. Zanim doliczył do dwudziestu było ich zdecydowanie zbyt wiele. Ruszył wzdłuż ściany i posługując się węchem odnalazł wychodek. Popatrzył z niepokojem na liche drzwi. Może dożyje do rana, jeśli się zabarykaduje w środku… Upiorny chichot ponownie rozdarł ciemność. Nieoczekiwanie obok pojawił się Jakub Wędrowycz. – Jak ci idzie? – zapytał. – Zaszlachtowałeś już jakiegoś? – Jeszcze nie – wyszczekał zębami rycerz. – Może same sobie pójdą? – Ech, dupa wołowa z ciebie, a nie biznesmen – warknął. – Zatkaj uszy! Z torby wyjął granat F1 i, wyrwawszy zawleczkę, cisnął w stronę największego skupiska czerwonych ślepi. Granat eksplodował, odłamki zagwizdały we wszystkie strony. – Tu powietrze jest gęściejsze, więc wybuch ma mocniejsze skutki – wyjaśnił. -Chodź, dobijemy rannych. Egzorcysta oświetlał latarką wijące się w konwulsjach istoty, a rycerz dzielnie przebijał je mieczem. Z karczmy wylegli uzbrojeni w pochodnie i tasaki goście. – Zwycięstwo – krzyknął karczmarz. – Trzy razy hura na cześć bohaterów! Skorliński ciekawie przyjrzał się jednej z zaszlachtowanych przez siebie postaci. A potem zemdlał. Wąska ścieżka pięła się w górę. Skorliński jęczał z cicha. Po festynie z okazji zwycięstwa bardzo bolała go głowa. Jakub jechał w ślad za nim i pociągał z gąsiorka złocistego klina. Nad górami krążyły jakieś cienie. Zapewne ptaki, a może pterodaktyle. Nieoczekiwanie przebyli przełącz i ich oczom ukazał się kamienny most, rozpięty nad potokiem. – Kurde – stwierdził Jakub, opuszczając dzban. Na moście stał obcy rycerz w czarnej zbroi. – Co to jest? – jęknął biznesmen. – Psychopata z mieczem – wyjaśnił egzorcysta. – Czasami się tu trafiają. Przypuszczam, że aby jechać dalej trzeba go będzie pokonać – westchnął. – Mam z nim walczyć? – Jasne. Przecież to ty nosisz zbroję.
– Możemy się zamienić!
– Dinozaurów się zachciało. Wyskakuj z tych blach, tylko z życiem. Czekając aż Skorliński się rozbierze, zaczął coś majstrować przy mieczu. Okręcił rękojeść plastrem opatrunkowym i w zadumie popatrzył na swoje dzieło. A potem, uśmiechnięty, ubrał się w zbroję i wsiadł na konia. Ujął miecz w dłoń. Tajemniczy rycerz na moście dobył swojego. Jakub wydał z siebie ponury okrzyk bojowy, złożony z różnych wojsławickich powiedzonek i ruszył galopem na spotkanie wroga. Paweł obserwował z niepokojem szarżę. Ku jego zdumieniu, ledwie egzorcysta dotknął mieczem broni tamtego, wróg padł jak podcięty i, zwaliwszy się z konia, zastygł w bezruchu. Podjechał ostrożnie do miejsca potyczki. Jakub właśnie obszukiwał kieszenie powalonego. – Jak tyś to zrobił? – zdziwił się biznesmen. – Ot jak – egzorcysta pokazał porażacz elektryczny, podczepiony zręcznie do klingi swojego miecza. – Jak mu wpakowałem trzy tysiące wolt od razu się uspokoił. – Ty to masz głowę – powiedział biznesmen z podziwem. – Nie będzie nas gonił? – Nie będzie – uspokoił go Jakub. Z torby wyjął dwie tubki kleju poxipol i, wymieszawszy, nakapał we wszystkie zawiasy zbroi czarnego rycerza. – Zanim się z tego wypłacze upłynie trochę czasu – uśmiechnął się złośliwie. – A jeśli się nie wypłacze? – Sępy będą miały konserwę.
Ruszyli dalej pod górę.
Nocowali w korycie wyschniętego strumienia.
– Chyba już jesteśmy niedaleko? – zauważył biznesmen.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Rozglądasz się po okolicy, jakbyś czegoś szukał. Jakub kiwnął poważnie głową. – Będziemy potrzebowali przynęty – powiedział. – Najlepsza byłaby dziewica, ale uważam, że to byłoby trochę nieetyczne, ostatecznie kobieta też chce żyć… Mam nadzieję, że niebawem natrafimy na pasterzy. Kupimy od nich jedną owcę. – Pasterze pewnie są niepiśmienni. Oddadzą owcę za długopis? – Mam miejscową walutę – egzorcysta pokazał pękatą sakiewkę. – Zabrałem temu czarnemu świrowi. – Jeśli będziemy tędy wracali, to może będzie chciał ją odzyskać. – I tak będzie chciał, więc nie ma to większego znaczenia. Skorliński, zasypiając, widział jak Jakub przelicza dziwne, trójkątne złote monety pokryte hieroglifami. – Dinozaurów mi się zachciało – mruknął. Od zapachu nafty bolała go głowa.
Pasterzy spotkali następnego dnia rankiem.
– Potrzebuję jednej owcy – wyjaśnił Jakub. – Dobrze zapłacę. Przywódca pasterzy uśmiechnął się po słowiańsku. – Ceny owiec poszły w gorę. Mamy spore straty w tym roku – powiedział. – To będzie dużo kosztowało… Jakub rzucił mu sakiewkę. Pasterz rozsupłał ją i przeliczył zawartość. – De owiec potrzeba? – zapytał rzeczowo. – Dziewięć wypasionych czy tuzin nieco chudszych? – Jedną – wyjaśnił egzorcysta. – A za resztę mamony informację. – Jaką informację? – Straty tegoroczne są spowodowane działalnością dużych, zielonych, latających paskud? – Tak. – Gdzie najchętniej żerują?