– Widzieliśmy jedną samicę. Chyba ma młode, bo atakowała niemal codziennie. Jakub skinął poważnie głową i wydobył z torby sztabówkę drukowaną na pergaminie. Pasterz bez wahania wskazał odpowiednie miejsce. Owca beczała rozpaczliwie, gdy Wędrowycz pakował jej coś do gardła. Wreszcie zostawił ją uwiązaną na środku łączki, a sam cofnął się do ukrytego pod drzewami Skorlińskiego. – Musimy sobie wyjaśnić jedną rzecz – odezwał się ponuro biznesmen. – Aż do tej pory mówiłeś o dinozaurach. Teraz wyjeżdżasz ze smokami. To na co w końcu polujemy? – To są na dobrą sprawę dinozaury – powiedział Jakub. – Tylko, że latające… Amputujesz skrzydła i będą jak u Spielberga. – Niech cię cholera. Już lepsze byłyby te czarnobylskie mutanty. Przynajmniej nie musielibyśmy się taki kawał fatygować. – To trzeba było z Kleszczakiem gadać – zezłościł się Jakub. – Nawet przez granicę by ci je przerzucił. A tak, mnie narażasz… – Dobrze, już dobrze – mruknął pojednawczo. – A nie trzeba było tej owcy nadziać smołą i siarką? – Ach ty. Za dużo bajek się w życiu naczytałeś. – To może granat wsadzić? Po co ci ta owca?
Zanim Jakub zdążył odpowiedzieć, z nieba runął wielki, obleśny, zielony smok i porwawszy nieszczęsne, zwierzę wzniósł się w niebo. – Łał – westchnął Skorliński. – Można by kręcić nie tylko Park Jurajski III, ale nawet przygody szewczyka Dratewki. – To już twój problem, co nakręcisz. W drogę. Wyjął z kieszeni niewielki przyrząd. – Dokąd? – zdziwił się biznesmen. – Skąd wiesz, gdzie poleciał? – Poleciała. To samica. I to chyba kotna. A gdzie poleciała – uśmiechnął się pokazując urządzenie. – Wsadziłem w owcę pluskwę, taką, jak gliniarze pakują podejrzanym autom. Teraz doprowadzi nas prosto do gniazda. Prowadzeni słabnącymi sygnałami pluskwy przedzierali się trzy dni przez wąwozy i przepaście. Wreszcie zatrzymali się na krawędzi bardzo głębokiego urwiska. Jakub zajrzał do środka. – Gniazdo – powiedział ucieszony. – No to teraz się obłowimy. Skorliński popatrzył do dziury. – Są – mruknął – Dziesięć małych. Widać słaby miot. – Spoko. Oskara masz już w kieszeni. Trzeba będzie tylko trochę popaść sterydami i obciachać w diabły te niepotrzebne skrzydła. Rozwinął zwój liny i spuścił do środka. – Dziwne – westchnął biznesmen. – Czuję, że o czymś zapomniałem. – Nie wybierałeś nigdy smocząt z gniazda, stąd ta trema – wyjaśnił egzorcysta. – Zostaw tu tę zbroję, tylko będzie zawadzała. Spuścili się na dół. Młode smoki były wielkości mniej więcej jamników. Bez protestów dały się złapać i wpakować do worka. – To by było na tyle – powiedział Jakub. – Wsiąkamy. Nieoczekiwanie coś zasłoniło słońce. – Wiem już, o czym zapomniałem – powiedział biznesmen. – Te smoki mają mamusię. Z pochwy na plecach wydobył miecz i stanął w postawie bojowej. Jakub popatrzył na niego z uznaniem, a potem złapał worek i zaczął wspinać się do góry. Smoczyca nadleciała lotem nurkującym. Biznesmen uskoczył w bok i drasnął ją mieczem w podbródek. Potwór, machając ciężko skrzydłami, zakręcił i ponownie ruszył w jego stronę. Nieoczekiwanie łeb bestii stanął w płomieniach. – Na górę – krzyknął Jakub z wierzchołka urwiska. Paweł pospieszył w jego ślady. Smoczyca spadła na dno doliny. Płonęła jak pochodnia. – Kurcze, jak ja to zrobiłem? – zdziwił się. – Rozcharatałeś jej przypadkowo zbiornik z glejem – wyjaśnił egzorcysta ochoczo. – Z czym? – Glej. To taki naturalny napalm. Dość gęsty, zawiera wiele koloidów, zapala się w kontakcie z powietrzem. Miała pełne wole i na twój widok zaczęła go przetaczać do kanałów jadowych. Gdy trafiłeś, zaczął wyciekać na zewnątrz i zapalił się. – Ekstra – westchnął biznesmen. – To co, do domu? Egzorcysta energicznie kiwnął głową i podniósł worek.
EPILOG
Łomot do drzwi wyrwał Jakuba Wędrowycza ze snu. Otworzył leniwie oko, ale zaraz je zamknął. Jakiś sukinsyn w mundurze akurat zapalił światło. – Oto podpisany przez prokuratora nakaz ścisłej rewizji – darł się Birski. – Zaraz wyświetlimy wszystkie twoje grzeszki. – Kurde, nie wolno po nocy – jęknął egzorcysta. – O co jestem oskarżony? – Szefie, znalazłem coś dziwnego – wrzeszczał ktoś z sadu. Birski poprowadził Jakuba w tamtą stronę. W głębokim dole leżało dziesięć małych, zdechłych smoków. Ciążenie w naszym świecie okazało się dla nich zbyt silne. – Kłu-so-wni-ctwo! – huknął Birski. – Ty zgniły recydywisto! Pięć lat jak obszył. – Co to jest? – zagadnął Jakub, wskazując padlinę. – Smoki… – posterunkowy stracił nieco pewność siebie.
– Świetnie. Proszę to wciągnąć do protokołu. Prowadzący rewizję znajduje się w stanie naprania jakimiś prochami. – Ja też to widzę – zauważył policjant. Jakub popatrzył na niego zimno. – Takich zwierząt nie ma. A jak zwierząt nie ma, to znaczy, że nie można na nie kłusować. Lepiej zastanówcie się, jak to będzie wyglądało w raporcie. Zdechłe smoki znaleźliście – parsknął. – Kto w to uwierzy? Ręka Birskiego opadła. W tym momencie z wnętrza domu wyszedł aspirant Rowicki. – Szefie, znaleźliśmy lustro ukradzione z muzeum i zbroję hrabiego Tytusa. Na twarz Birskiego wypłynął szeroki, szczery, słowiański uśmiech. Jeszcze szerszy i bardziej słowiański niż jakubowy. – Rowicki, masz awans. – Ku chwale ojczyzny. A za co?
– Udowodniłeś właśnie w sposób nie budzący zastrzeżeń, że ten cały Wędrowycz to zwyczajna hiena cmentarna! Jakub jęknął. – No, co powiesz? – zagadnął Birski. – Skąd masz tę zbroję? – Wrogowie podrzucili – mruknął. W barakowozie biznesmen Paweł Skorliński pił truskawkową prytę z ukraińskim biznesmenem Josifem Kleszczakiem. – Mutasy czarnobylskie będą prosto na plan filmowy. Celnicy już przekupieni. Znaleźliśmy chyba dokładnie takie, o jakie chodzi. Biznesmen popatrzył na fotografię przedstawiającą młodego stegozaura, czochrającego się o wrak UAZa. – Po prostu znakomite – powiedział. Truskawkowa pryta zaczynała mu smakować.
Reprywatyzacja
^
Uchwalona w 2001 roku reprywatyzacja pozwoliła naprawić pewne krzywdy dziejowe. Niestety, niejako przy okazji naprawiono też krzywdy, które w żadnym razie nie powinny zostać naprawione.
Zapadał wczesny zimowy zmrok, gdy przed urzędem gminy w Leśniowie zatrzymał się mercedes o przyciemnionych szybach. Wójt gminy popatrzył lekko zaniepokojony przez okno. Z tyłu wozu wysiadł wysoki mężczyzna w kapeluszu, odziany w długi, czarny płaszcz. Szczęknęły zatrzaskiwane drzwiczki. W chwilę później ktoś zapukał do drzwi gabinetu.Proszę – powiedział wójt. Drzwi otworzyły się i stanął w nich tajemniczy przybysz.Czym możemy służyć? – zagadnął wójt, wpatrując się w nieoczekiwanego petenta. Czarny płaszcz, rozpiętyna piersi, odsłaniał śnieżnobiałą koszulę z idiotyczną, babską koronką przy guzikach. "Pedał jaki albo transwestyt" – pomyślał wójt. Oczy nieznajomego jarzyły się słabym, czerwonym poblaskiem, a skóra była nienaturalnie blada. "Albinos transwestyt" – uzupełnił swoje obserwacje wójt. Jestem hrabia Michał Kokuszew – przedstawił się gość. – Na mocy ustawy reprywatyzacyjnej powinienem odzyskać pałac należący do mojej rodziny, a znajdujący się w tej gminie. Gdy mówił, wójt zaobserwował coś dziwnego. Gość wyraźnie miał coś nie w porządku z zębami.Oto niezbędne dokumenty urzędowe – hrabia położył na blacie biurka kilka papierów. Jego dłonie były nienaturalnie wysmukłe. Wójt przejrzał pobieżnie plik postanowień sądu i komisji reprywatyzacyjnej.No cóż – powiedział. – Mogę prosić o jakiś dokument tożsamości? Hrabia wyjął z kieszeni amerykański paszport i polski dowód osobisty.Wszystko się zgadza – powiedział urzędnik, oddając dokumenty przybyszowi. – A zatem miło mi powitać pana w naszej gminie. Wstał zza biurka i kordialnie ścisnął dłoń hrabiego. Ten odpowiedział uściskiem. Wójtowi aż świeczki stanęły w oczach. Siła wysmukłej dłoni była nieprawdopodobna. – Miło wreszcie wrócić na stare śmieci – powiedział hrabia. – W jakim stanie jest pałac? – Hmm… Z tego, co wiem, był tam młyn, potem zakład poprawczy, potem koszary Zomo, a jak zaczęły się walić sufity, to przekazano go gminie. Była tam chlewnia,ale mury zaczęły pękać, wiatr wiał przez okna i świnie się zaziębiały… No to chlewnię skasowali. I tak stoi od dwudziestu lat – wyjaśnił wójt. – Do zamieszkania się niezbyt nadaje, ale sądzę, że za dwa albo i trzy miliony dolarów będzie można przywrócić mu świetność.Gość uśmiechnął się dość paskudnie.Trzeba będzie ustalić winnych dewastacji cennego obiektu zabytkowego – powiedział. Wójt poczuł liźnięcie chłodu na karku.Przyjadę w przyszłym tygodniu – dodał gość i odszedł. Wójt popatrzył na zegarek. Dzień pracy dobiegł końca. Poskładał papiery i wyszedł, starannie zatrzaskując za sobą drzwi. Niemal dokładnie naprzeciw urzędu gminy znajdował się wioskowy pub i tamże skierował się urzędnik. Po wizycie tajemniczego gościa musiał jakoś odreagować. Najlepiej nad kufelkiem piwa. Wszedł do sali, w której siedziało niemal pół wsi i przez opary dymu z najpośledniejszych papierosów przedarł się do baru.Piwo – poprosił, kładąc monety na ladzie.