Выбрать главу

– Moje instrukcje pozwalają mi przekazywać wiedzę tylko istotom o odpowiednim ilorazie inteligencji.

– Znaczy masz mnie za głupiego?

– Można to tak w uproszczeniu określić.

– Ty sukinsynu! Statek milczał. Chyba był obrażony. O ile wiedział, co to znaczy być obrażonym. Józef wyciągnął z kieszeni krowi kolczyk. – Poszukałbyś czegoś dla mnie? – zapytał.

– Figę, jak się mawia w tych stronach.

– No wiesz! Moja rodzina haruje na ciebie od pokoleń,a ty takie siupy? Przyjacielskiej przysługi odmawiasz?

– Dobra, dobra, o co chodzi?

– Rąbnęli krowę mojemu kumowi. Kapujesz?

– Rozumieć. Masz próbkę DNA?

– Ze dna stawu nic nie brałem. Masz tu kolczyk z jej ucha. Może na nim coś będzie. Ze ściany wystrzeliła macka. Złapała kolczyk i wciągnęła go gdzieś w bebechy pojazdu. Józef podszedł do miejsca, gdzie znikła i obmacał gładką powierzchnię.Niezłe – powiedział. – Fajna sztuczka.

– To nie sztuczka. To nauka – zaprotestował pojazd.Wyświetlił mapę okolicy, trójwymiarową projekcję z lotu ptaka. Po chwili wykonał zbliżenie na jeden z domów.

– Krowa nie żyje. Mięso znajduje się tutaj w dwu lodówkach – powiedział. – Wystarczy?

– Zrób zbliżenie na tabliczkę z numerem – polecił starzec. Czasami ludzie narobią sobie problemów. Na przykład ukradną krowę sąsiadowi i zarżną ją po cichu.

Stali we trzech na zasypanym śniegiem podwórzu Marcina Bardaka. Jakub, Józef i oczywiście Tomasz. Mieli ze sobą wszystko, co było potrzebne, to znaczy problemy wykopane w stodołach. Józef nacisnął guzik dzwonka. Odpowiedziało mu milczenie. Nacisnął jeszcze raz. Marcin obudził się w swoim plugawym barłogu.

– Kto tam, k… twoja mać? – zapytał, gramoląc się z wyra. Jakub od niechcenia dotknął drutem do bieguna baterii. Kostka trotylu wyrwała drzwi razem z framugą.

– Zupełnie jak w czterdziestym czwartym – zauważył Józef, repetując pepeszę. Wpadli do chałupy we trzech. Bardak był wyraźnie nie w nastroju do przyjmowania wizyt.

– Wypierdalać! – wrzasnął. Tomasz przeciągnął mu seryjką po kredensie i nowiutkim telewizorze. – Gdzie moja jałówka ścierwo? – zapytał.

– Nie brałem żadnej jałówki! Józef otworzył lodówkę. Wewnątrz tkwiła na sztorc ćwiartka cielaka.To, co to jest? Nigdy mi tego nie udowodnicie! Każdy sąd mnie uniewinni. – Prawie każdy – powiedział Jakub, od niechcenia rozstrzeliwując rządek garnków. – Płać pięciokrotną wartość krowy i to już, bo inaczej… – znacząco, delikatnie nacisnął spust. – Zaraz tu będzie cała wieś!To będziesz miał gości na pogrzebie.Zapłacił dopiero, gdy postrzelili video.

Gdy człowiek nie ma innych problemów, słucha bzdurnych audycji radiowych, a potem stara się poskładać uzyskane wiadomości do kupy i stresuje się tym. Od nagrzanego pieca wiało ciepłem. Dwaj starcy, Jakub i Józef siEdzieli w fotelach i słuchali przez radio audycji o UFO. Jakub nie mógł się nadziwić.

– Cholera i pomyśleć tylko, że przylatują w talerzach takie małe, zielone sukinsyny. – Pies ich trącał.Tak swoją drogą, to chciałbym takiego dorwać.

– i co byś z nim zrobił?

– A kozikiem pod żebro. Na co nam tacy na naszej planecie? Mało to mamy bez nich problemów? Można by potem sprawdzić, co taki ma w kiszkach. Zawsze to ciekawe. -…Tak więc, wobec zgromadzonego materiału wydaje się, że kosmici to istoty dość sympatyczne i szukające przyjacielskich kontaktów z ludźmi – powiedział prowadzący audycję. – Też coś. Zielone paskudztwo, pewnie międzygwiezdne wampiry – wściekł się egzorcysta…Pozostaje nam mieć nadzieję na przyjacielskie kontakty trzeciego stopnia. Oni z pewnością także do tego dążą… Józef uśmiechnął się. Popatrzył na kumpla, który właśnie machał nożem. Puścił do niego oko i dolał mu bimbru. Spojrzał w zadumie na swoje przedramię. Błękitne żyły były dobrze widoczne. Pulsowały lekko w rytm uderzeń jego serca. Jeśli faktycznie płynęła w nich krew koniopodobnych zwierzaków z planety Edon, to chyba był na dobrej drodze, jeśli chodzi o nawiązywanie przyjacielskich kontaktów z tubylcami.

Bimbrociąg

pRzejście graniczne koło Hrubieszowa nie wyglądało specjalnie imponująco. Po stronie ukraińskiej terminal urządzono wykorzystując stary dom przewoźników. Po stronie polskiej walnięto spory hangar i także murowany budynek dla pograniczniaków. Granica przebiegała przez środek Bugu. Oba brzegi polski i ukraiński łączył lekki, metalowy most opierający się na drewnianych palach. Z polskiej strony brzeg rzeki zabezpieczała pordzewiała, metalowa siatka rozpięta na poprzekrzywianych ze starości drewnianych palach. Po drugiej stronie z wody sterczały betonowe kloce i wietrzejące skorupy bunkrów. Na słupach zrobionych z szyn kolejowych rdzewiały całe tony drutów kolczastych. Od czasu upadku Związku Radzieckiego nikt nie konserwował umocnień. Na przejście od radzieckiej strony wyjechała czarna, pordzewiała nieco wołga. Jakub Wędrowycz, Paweł Skorliński i Josif Kleszczak leżący w krzakach na pagórku sto metrów od terminalu jak na komendę włożyli w uszy słuchawki podczepione do mikrofonu kierunkowego i przyłożyli do oczu solidne wojskowe lornetki. Na dachu Wołgi znajdowała się ładna, drewniana trumna. Z budki wyszedł celnik.Dokumenty – polecił. Dwaj Ukraińcy siedzący w wozie podali mu przez okienko paszporty.A to, to co? – zainteresował się, klepiąc burtę trumny.

– Nasz przyjaciel zmarł w Polsce – wyjaśnił jeden z podróżnych – wieziemy trumnę, by sprowadzić jego zwłoki do ojczyzny. Tu zrobił odpowiednio zbolałą minę.

– Sprytnie to wykombinowali – powiedział Kleszczak do Jakuba. – Znasz ich? – zaciekawił się Skorliński.

– Ta… Mychajło i jego brat… równe chłopaki…Tymczasem celnik nakazał podróżnym wysiąść z auta. Po kilku minutach trumna stała na asfalcie. Wachman podniósł wieko. Wewnątrz spoczywała setka butelek ukraińskiej wódki.Znakomity pomysł – pochwalił celnik, a potem zabrał się za wypisywanie papierów do rekwizycji. – Tyletylko, że wiecie chłopaki, to już przed wami wymyślono. Podał im z powrotem papiery. Wołga wjechała do Polski. Celnicy wnieśli trumnę wraz z zawartością do budynku. Po chwili trzej wspólnicy mogli obserwować dalsze losy ładunku. Urzędnicy opróżniali kolejne butelki, lejąc ich zawartość do paszczy potężnego silosu o pojemności, co najmniej 10 tysięcy litrów, zaś trumna spoczęła pod wiatą na sporym stosie innych trumien. Puste butelki trafiły do kontenera jakiejś firmy zajmującej się recyklingiem odpadów szklanych. – Kurde – mruknął Jakub. – A więc mówiłeś, że jaki planujesz interes? – Mam po tamtej stronie cysternę gorzelnianego spirytusu – wyjaśnił Kleszczak. – Przetoczyłem ją w nocy do starej cegielni, zaledwie trzysta metrów od rzeki. Spirytus mogę spuścić po dolarze za litr…Wchodzę w to – powiedział Skorliński. – Tylko jak cholera sforsować tą przeklętą rzekę… Jakub spokojnie badał lornetką łagodnie wijący się nurt.Most pontonowy – podsunął. – Wojska inżynieryjne położą go w godzinę… Kleszczak pokręcił głową.Aż takich dojść to ja nie mam… Zresztą, nie da się dojechać cysterną od naszej strony. Zapory przeciwczołgowe to raz, poza tym mogą być miny… A i wasz brzeg wysoki. Cysterna nie podjedzie. Zresztą, nie opłaci się, taki most to kupę forsy kosztuje. Zamyślili się.