Выбрать главу

litanie

w ciemnościach panujących przeszło półtora kilometra pod powierzchnią Atlantyku zalśniły reflektory sporego batyskafu. – Zaraz powinniśmy go zobaczyć – powiedział szef ekspedycji, ziewając dyskretnie. Faktycznie, kilka chwil później w ciemnościach wyrosła stalowa ściana, gęsto najeżona skorodowanymi nitami. Wodorosty powiewały wokół jak anielskie włosy na choince.Wysyłam robota – odezwał się zastępca. Mały, zdalnie poruszany próbnik, ciągnąc za sobą kabel, wpłynął do wnętrza wraku. Obserwowali na monitorze jego drogę. Reflektory robota wyłowiły z ciemności zarysy rozpadających się mebli. – Zatrzymaj – polecił dowódca. – Co to u diabła jest?

– Nie mam pojęcia, strasznie obrośnięte mułem.

– Zabieramy – polecił. Kleszcze automatu zacisnęły się na niekształtnym przedmiocie. Robot wracał do batyskafu.Pełne wynurzenie – polecił dowódca.

Jakub siedział w knajpie i patrzył w zadumie w kufel z piwem. Wszyscy słyszeliśmy historię o zatonięciu Titanica – odezwał się nieoczekiwanie telewizor. Jakub przekręcił głowę.Daj trochę głośniej – polecił Ajentowi. Na ekranie przesuwały się obrazy wykonane pod wodą przez kamery batyskafu. – Hy – mruknął Jakub.

– Ty kiedyś mówiłeś, że byłeś na Titanicu? – Semen dał mu sójkę w bok. Egzorcysta niechętnie kiwnął głową.Byłem – mruknął. – Przed zatopieniem ta łajba wyglądała dużo lepiej…To może opowiesz? – Zapytał Józef.Wędrowycz westchnął.To było tak dawno – mruknął. – Minęło tyle lat, a ja wciąż pamiętam zapach świeżego zacieru…

Liverpool 1911

Lokomotywa parowa, ciągnąc za sobą sznur wagonów, wpadła na stację. Zapiszczały hamulce, a w szyny uderzyły snopy iskier. Pociąg zatrzymał się ze zgrzytem. Lokomotywa wypluła jeszcze ostatni kłąb pary i zamarła. Trzasnęły jednocześnie wszystkie drzwiczki i z ciepłego wnętrza pociągu wylała się rzeka podróżnych. Na peronie zderzyła się z tłumem oczekujących, po czym rozbiwszy się na strumyki zniknęła w czeluściach dworca. Wówczas w kiblu wagonu pierwszej klasy rozległ się słaby zgrzyt. Kawał podłogi obok sedesu uniósł się do góry. Spod klapy błysnęły jasne, wodnisto-błękitne oczka. Wszędzie panował spokój. Klapa uniosła się jeszcze bardziej i z otworu wygramoliły się dwa indywidua. Przestrzeń pomiędzy podwoziem wagonu a torami nigdy nie była dostosowana do przewozu podróżnych, toteż obie postaci, większa i mniejsza, usmarowane były ponad wszelkie wyobrażenie. Na ich obliczach zastygł smar wagonowych osi, oraz kilogramy kurzu wzbijanego z torowisk przez pędzący pociąg. Pawło Wędrowycz nachylił się nad otworem i wydobył jeszcze bagaż, stary worek od kartofli wypchany sucharami oraz odrapaną walizkę z różnymi przydatnymi drobiazgami. – Chyba dojechaliśmy, tato – powiedział siedmioletni Kubuś, ocierając twarz pokrytą grubą warstwą węglowego miału. – Trzeba się trochę umyć – zauważył jego tatko. – Czystość to pierwsza oznaka intelektu. Chłopiec rozejrzał się po toalecie. Jego bystre, złodziejskie oczka wypatrzyły mosiężną klamkę i tabliczkę pokrytą jakimiś angielskimi napisami. Tabliczka trzymała się na czterech śrubkach, z jej odkręceniem nie powinno być żadnych problemów. Ocenił jej wagę na jakieś dwadzieścia deko. Jedno piwo już za to będzie. Jego zadarty ruchliwy nosek złowił w powietrzu nutkę dziwnej woni. Podniósł z półeczki kostkę pachnącego mydła. Obwąchał ją nieufnie.Tatko?Haw?Co to jest? Ojciec obejrzał nieufnie pachnącą kostkę.Ano chyba burżujskie mydło… Pewności nie mam.Chłopiec włożył koniec mydła do ust i zatrzasnął energicznie szczęki, a następnie zaczął przeżuwać kęs.

– I co? – Zapytał Paweł. Smakuje jak mydło – powiedział. I mydli się nawet charknął pianą i splunął w lustro.To daj trochę. Kubuś wyciągnął z cholewy buta bagnet i przerżnął mydło na pół. Przez chwilę obaj przeżuwali papkę, a potem starannie natarli nią gęby i spłukali wodą. Przez następne dziesięć minut obaj podróżnicy przywracali sobie wygląd pierwotny. Gdy skończyli, ich twarze lśniły czystością, za to cała toaleta pokryta była rozbryzgami błota, plamami smaru i sadzy.Do chrzanu ta zagraniczna technika – parsknął Pawło, prostując się. – Nie pomyśleli o wygodzie podróżnych. Ciężko się tu umyć w tej łazience. Nie dość, że trzeba się zdrowo schylać, to jeszcze, co chwila musi człowiek ciągnąć za sznurek, żeby woda leciała… Wytarli twarze kawałkiem szmaty i krytycznie przejrzeli się w lustrze. – Ujdzie – zdecydował Kubuś.

– Uszy jeszcze umyj – huknął na niego rodzic. Chłopiec posłusznie wsadził do ucha kawałek przeżutej na końcu gałązki i przekręcił energicznie, wygarniając porcję "miodu". Tymczasem jego tatko przygładził włosy skórką od boczku, aby lśniły i gładko przylegały.Dobra, nic tu po nas – zarządził. – Czas poszukać tego cholernego statku do Ameryki. Niebawem ojciec i syn stanęli na nabrzeżu. Postrzępione nogawki wpuścili w nowiutkie gumofilce firmy "Prowodnik" z Rygi. Kubuś miał na plecach parciany worek z sucharami przygotowanymi na drogę, a jego ojciec trzymał stalową rączkę odrapanej walizki. Płócienne, samodziałowe kurtki wywrócili na lewą stronę, dzięki czemu plamy smaru częściowo przestały być widoczne. – Kurde – powiedział ojciec w zadumie. Kubuś przez dłuższą chwilę wpatrywał się w wielką, nitowaną gęsto burtę okrętu. – Tatko?Haw?

– To, kiedy do Ameryki? Pawło wyciągnął z cholewy kalosza wymiętą gazetę i przez chwilę szukał podkreślonego miejsca. Potem przez dziesięć minut sylabizował tekst i porównywał go z nazwą widniejącą na burcie statku.To coś – wskazał ręką statek – odpływa tam już pojutrze.Kubuś kiwnął głową. – Strasznie duża ta łajba – powiedział. – Wygląda na to,że nie utrzyma się na wodzie. Tyle blachy… Popłyniemy? – Pewnie długo nie – mruknął ojciec. – Ale na dwa,trzy rejsy powinno starczyć. Jeśli pod spodem wsadzili dużo drewna, to będzie się trzymać na wodzie, póki nienasiąknie. Wtedy spęcznieje, rozsadzi blachy i wszystko pójdzie na dno… Kubuś z frasunkiem poskrobał się po głowie.A, po co te drewniane burty tak obili blachą? – Zapytał.A to pewnie na piratów zabezpieczenie – wyraził przypuszczenie ojciec. – W takie metalowe, to kule się gorzej wbijają… A może nawet na wikingów?Jaki ty tatko jesteś mądry…Ano ktoś w rodzinie musi mieć łeb na karku. Ojciec kiwnął w zadumie swoją genialną głową, z kieszeni wyciągnął garść wojsławickiej machorki i kawałek szarego papieru pakowego, po czym z niebywałą wprawą skręcił sobie "cygaro". Zaciągnął się cuchnącym, szarym dymem.Ale jak popłyniemy tym statkiem, skoro nie mamy biletów? – Zagadnął Kubuś. – W gazecie pisali, że bilet kosztuje sześć tysięcy dolarów…