Выбрать главу

– Trzeba będzie tradycyjnie – mruknął Jakub. – Alkohol w kanistry i łódką… – Trzeba by zrobić ze sto kursów – westchnął Skorliński… – Nie, niekoniecznie – zaprotestował Wędrowycz. – Nałódkę wejdzie 300 litrów, przerzucimy to w maksymalnie dziesięciu ratach. Popatrzcie na tamto zakole. Nie zobaczą nas ani z posterunku, ani ze stanicy… Od polskiej strony droga jest blisko… A i od waszej wygodnie można się przemknąć nad samą wodę, między tymi rozwalonymi bunkrami… – To ma ręce i nogi – przyznał biznesmen. A spiryt będziemy chować w tej szopie – Wędrowycz wskazał przechyloną mocno, drewnianą budę z zapadniętym dachem. – Łódka odpada – mruknął Kleszczak. – Ale mam wojskowy ponton. Silnik też by się znalazł… – Żadnych silników. W nocy, po wodzie dźwięk niesie się daleko… A ja już pływałem przez Bug… – egzorcysta uśmiechnął się do swoich wspomnień. Milczeli przez chwilę.

– Jest karawana – ucieszył się Ukrainiec. Faktycznie, na granicy pojawiły się cztery, nieco zdezelowane samochody marki UAZ, wypełnione jego ludźmi. Odprawa celna poszła gładko, wachmani sprawdzili jedynie, czy w dętkach na pewno jest powietrze a nie spirytus, a w chłodnicach na pewno woda, a nie spirytus.Tylko frajerzy przemycają w kołach – mruknąłKleszczak – przecież to by potem na kilometr śmierdziało.A i gumie szkodzi takie rozpuszczanie… Celnicy nakłuli siedzenia drutami do robótek sprawdzając, czy wewnątrz nie ma, zamiast gąbki, woreczków z alkoholem. Oględziny wypadły pomyślnie. Kierowcom zwrócono paszporty i kawalkada ruszyła. – To co, jutro po twojej stronie? – zapytał Jakub.Ukraiński biznesmen powoli skinął głową. – Jutro. Spotkamy się w warsztacie. Karawana przejechała bezpiecznie. Przemytnik odetchnął z ulgą. ~ No i tona surowca jest – mruknął ucieszony. – Czas na mnie. Uścisnęli sobie dłonie i ruszył ku podnóżu wzgórza, gdzie zaparkował swojego rozsypującego się ze starości mercedesa. Po chwili dogonił wolno jadącą karawanę i poprowadził ją szosą na Chełm.W zasadzie można by i na tym popróbować spółkimruknął milczący dotąd Skorliński.Ma już swoich odbiorców – pokręcił głową Jakub.Poza tym nie masz pieca martenowskiego.A, no nie mam – westchnął biznesmen. – A jechać z towarem aż do Warszawy, trochę daleko… Może się podrodze rozsypać… Na przejście wjechała na rowerze strasznie gruba kobieta. Wyjęła z kieszeni paszport. Dwaj celnicy podkradli się od tyłu i jak na komendę zaczęli dźgać ją drutami. Spod obszernego płaszcza na wszystkie strony trysnęły cienkie strumyki spirytu z poprzebijanych prezerwatyw. Jakub zaśmiał się ponuro. Po chwili szczuplutka kobieta w za dużym płaszczu stała pośrodku sporej, szybko parującej kałuży… Skorliński westchnął

– Boję się, żebyśmy nie skończyli tak jak ona – mruknął.

– Mam pomysł legalnego biznesu – mruknął Jakub.

– Zupełnie legalnego? Egzorcysta strzepnął z kurtki niewidoczny pyłek.Prawie – uściślił. Na przedmieściach Rawy Ruskiej znajdowała się stara, opuszczona wiele lat temu fabryczka. W miasteczku nazywano to miejsce "Warsztatem". Zwykli ludzie wiedzieli, żeby się tu nie zapuszczać, a gliniarze byli przekupieni. Zresztą, Kleszczak nie był frajer i w zasadzie wszystko, co robił, było na tyle zbliżone do granic prawa, że w razie czego był w stanie przekupić sędziego naprawdę niewielką sumą… Z zewnątrz fabryczka ozdobiona była szyldem "Warsztat naprawy pojazdów". Jakub zastukał w bramę.Przepustka – warknął uzbrojony w kałasza strażnik.Egzorcysta popatrzył mu głęboko w oczy. Wachman zastygł.Przepraszam – wykrztusił. Automatycznym ruchem otworzył drzwiczki i wpuścił Jakuba do środka. Na rozległym podwórzu trwała zwyczajna, gorączkowa krzątanina. Cały jeden kąt zapełniały zdezelowane, radzieckie samochody. Na czterech rampach jednocześnie technicy grzebali pod podwoziami, nadając im pozory sprawności. Małolaci z palnikami zręcznie demontowali karoserie. Wewnątrz hali huczały ponuro prąsy tłoczące elementy nadwozia. Jakub przeszedł kilka kroków. Dwaj technicy właśnie spawali z wytłoczonych odpowiednio, grubych, miedzianych, blach karoserię Wołgi. Nadzorca z katalogiem w ręce oceniał na oko ich pracę. Druga karoseria była akurat lakierowana na sąsiednim stanowisku. Kilka kolejnych stało pod wiatą i suszyło się. Tu kręcili się małolaci instalujący boczne listwy, szyby, lusterka… Wreszcie na końcu linii technologicznych osadzano karoserie na podwoziach. Tu przechodziły jeszcze jedną, drobiazgową kontrolę. Niezła fabryka – Jakub odgadł bez trudu, że jego przyjaciel stoi za nim.A co – mruknął z dumą Kleszczak. – Dziesięć samochodów dziennie idzie przez granicę. Łącznie cztery tony miedzi, zysk 300% na każdym… To już nie te czasy, że się odlewało z metali kolorowych zderzaki czy felgi. Dziś liczy się ilość. Tylko hurtownicy mogą się utrzymać w biznesie… Egzorcysta pokiwał głową. Na punkt lakierowania wtoczono Moskwicza. Ten dla odmiany lśnił nieziemskim blaskiem. – Złoto? – zapytał.

– Gdzie tam, mosiądz. Złota się nie opłaca, ceny poobu stronach są podobne… – Szkoda – mruknął egzorcysta, widząc, jak lakiernicy pokrywają złocistą blachę burym lakierem – ładnie świecił… – A, no cóż robić. Biznes jest biznes… nie wiem, jakdługo jeszcze potrwa, zanim mnie wykryją… Gotów? – Jasne. Wsiedli do Jeepa Cherokee. Tu u siebie Kleszczak nie musiał się maskować. Pojechali w stronę przejścia granicznego. Kilometr od terminalu zakręcili w boczną, polną drogę i po kilkunastu minutach zatrzymali się przed zrujnowaną cegielnią. Weszli do środka. W nozdrza uderzył ich niebiański zapach spirytusu gorzelnianego, wypędzonego z ukraińskich kartofli. Faktycznie w dawnym piecu do wypalania cegieł stała potężna ciężarówka – cysterna. Z tylnego spustu aromatyczna stróżka spływała do dwudziestolitrowego kanistra. Dwaj ludzie Kleszczaka zasalutowali. Jakub wyjął z kieszeni manierkę i postawił pod strumień. Napełniwszy, pociągnął solidny łyk. Dziewięćdziesiąt dwa procent – ocenił.

– Kurde, znowu mnie w gorzelni oszukali – wściekłsię biznesmen – miało być dziewięćdziesiąt pięć… – Pierwsze 300 litrów gotowe do przerzutu – zameldował jeden z pracowników.Dobra, nieście nad rzekę – rozkazał szef.Zmierzch zapadał powoli. Egzorcysta zakąsił pieczonym burakiem. – Poradzisz sobie sam? – zaniepokoił się jego przyjaciel. – Pewnie – podniósł z kąta drąg do odpychania łódki. Woda sprawiała wrażenie czarnej jak atrament. Noc była bezksiężycowa. Lekkie chmury, które wiatr przygnał przed wieczorem, zasłaniały chwilami gwiazdy. Pomiędzy dwoma klocami betonu, zatopionymi tuż przy brzegu, kołysał się ciężki, wojskowy ponton desantowy o wyporności, co najmniej tony. Do jego końca przywiązana była linka rdzeniowa, zdolna utrzymać dowolny ciężar. Jakub będzie musiał wiosłować tylko w jedną stronę. Z powrotem Kleszczak i jego ludzie po prostu go ściągną. Gdyby prąd wody porwał egzorcystę, także nie będzie problemów, by przyholować go do bezpiecznego brzegu. Kanistry okręcono szmatami, aby nie brzęczały. Spirytus wypełniał je aż po wręby wlewów, co eliminowało chlupotanie zawartego w nich eliksiru.

– Gotów? – zapytał szeptem ukraiński biznesmen.

– Jasne – Jakub skoczył do pontonu Z przeciwnego brzegu rzeki ktoś zaświecił latarką. Trzy krótkie błyski. Droga wolna, wrogowie daleko. Spokojnie odepchnął się drągiem. Dno opadało łagodnie, trzymetrowa tyczka w zupełności wystarczała. Wypłynął na środek nurtu. Zakole. Instynkt podpowiedział mu, że coś jest nie tak. Woda wokoło niego robiła się podejrzanie bura. Pojedyncze gwiazdy świecące na nieboskłonie przestały się w niej odbijać. Skądś napłynęła fala ciężkiego, trupiego odoru. Jakub skoncentrował się. Nieoczekiwanie coś szarpnęło za drąg. Egzorcysta natychmiast go puścił. Dał znak do tyłu, aby Kleszczek ściągał go z powrotem. Nagle w burtę pontonu wczepiło się kilka par zielonkawych, plamistych rąk i świat fiknął koziołka. Jakub natychmiast zanurkował do dna i szybkimi ruchami ramion pomknął w stronę polskiego brzegu. Po ukraińskiej stronie huknął wystrzał karabinowy, a po chwili cała seria. Pod wodą słychać było je słabo. To Kleszczak przyszedł mu z pomocą… Egzorcysta ciągle płynął. Nieoczekiwanie coś złapało go za kostkę. Wyprowadził drugą nogą energiczny kopniak i poczuł z satysfakcją, że jego stopa miażdży rozpuchłe oblicze wroga. Dwie oślizgłe dłonie wpiły mu się w gardło. Ciachnął nożem, odcinając jedną w nadgarstku. Oślepiający ból w udzie. Dno pod nogami. Zerwał się i zaczerpnąwszy głęboko powietrza, brnął w stronę brzegu. Skorliński pospieszył mu na pomoc. Wbiegł w wodę po pierś i dzielnie walił saperką. Tymczasem po ukraińskiej stronie obudzili się pograniczniacy. W nocnym powietrzu daleko niósł się ryk silników terenowych samochodów. Jakub nie oglądał się. Kleszczak sobie poradzi.Kurde, krwawisz jak świnia – mruknął biznesmen,taszcząc przyjaciela na brzeg. Rozciął szybko drelichowe spodnie i oświetlił ranę latarką. Gwizdnął cicho przez zęby. W udzie egzorcysty tkwił grot dzidy wykonany z kości. – Kurde, co się tam stało? – zapytał.