– A ja jestem Jakub Wędrowycz, egzorcysta amator.Do jakiego plemienia…? – Wybaczy pan. Bierze mnie pan za wariata, nie okazując mi tego. Dziękuję. Jakub po raz kolejny poczuł się niezręcznie.
– Ten strój jest istotnie mylący, ale widzi pan to jest tak, że okropnie nie chciałem iść do wojska, więc postanowiłem udać wariata. Wóz albo przewóz. Albo dadzą A albo D. A ci wpakowali mnie na obserwację. No, a te konowały doszły do wniosku, że faktycznie mi odbiło. – A nasz towarzysz?
– Dżalalladin Ben Husajn – przedstawił się siedzący,nie otwierając oczu. – Jak by to na wasz język, czarownik?Arabski cudotwórca. Jakub wyraził żywe zainteresowanie.Przepraszam, ten Husajn Saddam od najazdu na Kuwejt to jakiś wasz krewny? – zagadnął z szacunkiem.Nie. Żaden krewny. Za co pan się tu dostał?Zrobili mi rewizję i wykryli w końcu bimbrownię w szopie pod podłogą – powiedział Jakub. – Za stary już byłem, żeby mnie sadzać do pudła to i tak trafiłem. Macie plan ucieczki?Prawie – powiedział Arab. – Muszę się trochę skoncentrować. Mój dywan jest w depozycie. Jeśli dotrę do niego myślą, to może przyleci. Ale siatka w oknie – zaprotestował "Indianin".Mieliśmy rozważyć, jak się jej pozbyć.Może mógłbym pomóc? – zagadnął Jakub, wyciągając spod odklejającej się podeszwy buta Żydowski Włoscieniutką złodziejską piłkę jeszcze przedwojennej produkcji ze specjalnie hartowanej stali. Brwi obu współtowarzyszy niewoli uniosły się. Indianin wykonał ręką ostrzegawczy gest.Nie teraz. Zresztą, nie opracowaliśmy planu do końca.
Jakub położył się na jedynym wolnym łóżku. To wy opracujcie, a ja się zdrzemnę. Nerwy sobie zszargałem. Walnął się na twardą leżankę i po chwili spał jak zabity. Obudził się dopiero na obiad. Po obiedzie powlekli go na rozmowę z naczelnym psychiatrą. Jakub musiał zdjąć kurtkę i położyć się na kozetce, a potem przyszedł ten najważniejszy.Jak pan się nazywa? – zagadnął przyjaźnie.Jakub odpowiedział uśmiechem.Moje nazwisko znajduje się na pierwszej stronie historii choroby leżącej na pańskim biurku. Na wypadek,gdyby nie umiał pan czytać, służę informacją, że nazywam się Jakub Wędrowycz, mam prawie dziewięćdziesiąt lat i chcę się widzieć z adwokatem. Zamierzam podać do sądu skorumpowanego sędziego i tego palanta posterunkowego, na skutek knowań których znalazłem się w tej godnej pożałowania sytuacji. Lekarz zamrugał oczami.
– Czym zajmował się pan przed aresztowaniem?
– Byłem wioskowym egzorcystą amatorem, słynnymw całej Polsce i poza jej granicami. Moje umiejętnościmoże potwierdzić prezes Polskiego Towarzystwa Ezoterycznego. – Który prezes?
– Pan Biedermeier.
– Ach. Tak. Może zdziwi to pana, ale siedzi u nas odtrzech miesięcy z objawami totalnego obłędu. Jakub usiadł. Opętało go! Mówiłem kretynowi, żeby nie czytał tych zafajdanych książek z Wrocławia. Ale to się dobrze składa. Leczyłem już opętania. Pozwoli pan, to się nim zajmę…
– Może pozwolę. A jakiego argumentu użyli ci dranie:sędzia i posterunkowy, żeby wsadzić pana tutaj? – Zarzucili mi, że pędzę bimber.
– Oczywiście bezpodstawnie.
– Panie doktorze, a co to jest dwieście litrów? Zapas napół roku? – Jest pan alkoholikiem? – zaciekawił się lekarz. – Czy przebywał pan kiedykolwiek na kuracji odwykowej? – Miałem kiedyś wszyty esperal, ale wyprółem bagnetem, a resztki wypłukałem z organizmu spirytusem gorzelnianym. Dobrze. Przejdziemy teraz do pańskiego życiorysu. Proszę powiedzieć, co pamięta pan najlepiej. – Pamiętam, jak urżnąłem się po raz pierwszy – powiedział Jakub w rozmarzeniu. To było w pierwszą wojnę,miałem wtedy dziesięć lat. – A inne silne przeżycia?
– Raz mi mój tatko zabrał butelkę z piwem. A potem to z takich mocnych, to jak pierwszy raz uciąłem Szwabowi głowę, ale to było już we drugą wojnę. Trzymałem ją,a ona jeszcze żyła, to znaczy ruszała oczyma i ruszała,i w ogóle nie chciała przestać. – I co pan zrobił?
– A rzuciłem w cholerę. I jeszcze pamiętam, jak mnie ugryzł wampir – podwinął rękaw koszuli i zademonstrował dwie bardzo stare blizny. – Proszę opowiedzieć, jak to się stało.
– Poszliśmy z Józefem Paczenką, znaczy moim sąsiadem, do lasu. Robiliśmy do późna, a to był styczeń i zrobiło się ciemno. To nałamaliśmy jedliny, zapaliliśmy ogień iposzli spać. A rano już to miałem. Lekarz uśmiechnął się.Proszę mówić dalej.
– Ech walczyłem z różnymi upiorami. I tak przeżyłem.A teraz na stare lata pakują do wariatkowa. – Podobno odgrażał się pan, że spali sąd? A dlaczego by nie? Ukrzywdzili? Ukrzywdzili. Niech się smażą. – Dobrze. Na ile zna pan prawo?
– Raczej kiepsko, choć bez przerwy nękają mnie różnymi paragrafami. – Świetnie. Proszę posłuchać, co panu powiem. Sędzia nie miał prawa skazać pana na dożywotni pobyt w zakładzie. – O! – zdziwił się Jakub.
– Co więcej, sąd może zarządzić obserwację psychiatryczną. Ponieważ z racji pańskiego wieku praktycznie niemoże pan już odsiadywać kary więzienia, ja po stwierdzeniu, że jest pan zdrowy, mam pełne prawo pana wypuścić.Ale pod dwoma warunkami.Aha? Bimbru napędzić?Lekarz westchnął. Panie Jakubie. To jest klinika. Mamy laboratoryjny spirytus, gdyby było trzeba. Ale nie w tym rzecz. Zatrzymamy tu pana na obserwacji tak na wszelki wypadek. Poza tym oni będą się interesować, co z panem.Nie sądzę. Cieszą się, że się mnie pozbyli.Dlatego mogą być kłopoty po pańskim powrocie. No,nieistotne, to już moje zmartwienie. Po trzecie jako egzorcysta udzieli mi pan drobnych konsultacji. Pan prezes…
– Cóż, gdy się ma na co dzień do czynienia ze świrami,to czasami człowiek też zwariuje, a czasami można znaleźć przypadki, w których jest coś więcej. Pan rozumie? – Tak. Czasem ktoś zachowuje się jak wariat, chory naurojenie maniakalne, a w rzeczywistości jest w tym jakaśgłębsza, obca, ciemna logika. Lekarz zajrzał do karty pacjenta.
– Naprawdę skończył pan tylko dwie klasy szkoły podstawowej? Wojna przeszkodziła. Chciałem potem iść do wieczorówki, ale wybuchła kolejna wojna, a potem już się jakoś nie wybrałem. Zresztą, na co mi. Mam swój fach, trochę grosza odłożone. A piję, bo lubię. I ludzie czasami przychodzą do mnie po rady, to i odwdzięczyć się umieją.Co będzie potrzebne do odprawienia egzorcyzmu?Jakub wyliczał dość długo. Lekarz nie zadawał żadnych pytań, ale na końcu nie wytrzymał. – Spirytus laboratoryjny to rozumiem, może być potrzebny do dezynfekcji ran. Ale śledź? – Nu ni, spirytus do popicia po robocie, a śledź na zagrychę. Gdy Jakub wrócił do celi, wyczuł od razu zmianę nastroju. Dżalalladin siedział pod ścianą i koncentrował się. Koncentracja wypełniała pokój. Powietrze, mimo uchylonego okna, było tak gęste, że można w nim było zawiesić siekierę, ale akurat żadnej nie było pod ręką. Za to kapcie Indianina unosiły się w powietrzu. Jakub podszedł do nich i przydusił je do podłogi. Już tam zostały. Arab ocknął się.No i jak? – zapytał. Indianin przerwał obliczenia na kartce.