Potem przyjechała masa policjantów z Rosslyn. Kilka radiowozów z migającymi światłami na dachach. Ładny widok.
W końcu zobaczył, jak z domu wychodzi detektyw Alex Cross. Był wysoki i dobrze zbudowany. Trochę po czterdziestce. Przypominał Muhammada Ali z najlepszych czasów. Jego twarz nie była jednak przygaszona. Piwne oczy płonęły żywym blaskiem. Ali nigdy tak nie wyglądał.
Cross to jeden z głównych przeciwników. W walce na śmierć i życie. W zaciekłej walce umysłów, a właściwie przede wszystkim walce woli.
Supermózg był pewien, że pokona detektywa. Miał przewagę i zawsze wygrywał. A jednak coś go niepokoiło i irytowało. Cross też sprawiał wrażenie pewnego siebie. Jak śmiał? Za kogo on się uważał?
Supermózg obserwował dom jeszcze przez chwilę, aż przekonał się, że jest tu absolutnie bezpieczny.
W skali numerycznej na 9,9999 z 10.
Przyszła mu do głowy szalona myśl. Wiedział, skąd się wzięła.
W dzieciństwie uwielbiał filmy o Indianach i kowbojach. Zawsze był po stronie Indian. Najbardziej lubił, kiedy zakradali się do obozu wroga i dotykali śpiących nieprzyjaciół.
Supermózg miał ochotę dotknąć Aleksa Crossa.
Rozdział 27
Gdy tylko upewniliśmy się, że w domu jest bezpiecznie, zadzwoniłem do szpitala, żeby zapytać o Jannie. Przygniatało mnie to wszystko: poczucie winy, paranoja i obowiązki. Rodzina dyrektora została uratowana. A co z moją?
Połączyli mnie z dyżurką na piętrze Jannie. Telefon odebrała pielęgniarka dyplomowana Julietta Newton, która czasami zaglądała do sali Jannie, kiedy przychodziłem z wizytą. Przypominała mi starą, zaprzyjaźnioną pielęgniarkę Ninę Childs, zmarłą w zeszłym roku.
– Tu Alex Cross. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałbym rozmawiać z moją babcią albo córką.
– Nie ma ich w tej chwili na piętrze – odrzekła Julietta. – Zjechały na dół. Doktor Petito kazał zrobić Jannie rezonans magnetyczny. Akurat było wolne miejsce.
– Zaraz tam przyjadę. Jak ona się czuje?
Pielęgniarka zawahała się.
– Znów miała atak, ale teraz jej stan jest stabilny.
Wskoczyłem do samochodu i po piętnastu minutach wpadłem do szpitala. W podziemiach odnalazłem diagnostykę. Było późno, prawie dziesiąta wieczorem. W rejestracji nie było nikogo, więc poszedłem przed siebie jasnoniebieskim korytarzem. O tej porze wyglądał upiornie.
Podszedłem do gabinetu tomografii komputerowej, byłem całkowicie pochłonięty myślami o Jannie, martwiłem się o nią. Z drzwi po drugiej stronie korytarza wyszedł nagle technik. Przestraszył mnie.
– Czego pan szuka? – zapytał. – Może pomogę?
– Jestem ojcem Jannie Cross. Ma teraz rezonans magnetyczny.
Skinął głową.
– A, tak. Zaprowadzę pana. Chyba są w połowie badania. To nasza ostatnia pacjentka na dziś.
Rozdział 28
W gabinecie czuwała babcia. Udawała spokojną, ale poznałem po oczach, że jest wystraszona.
Popatrzyłem na aparaturę do uzyskiwania obrazów metodą rezonansu magnetycznego. Wyglądała bardzo nowocześnie, inaczej niż te, które dotąd widziałem. Przechodziłem takie badania dwa razy, więc wiedziałem, jak się odbywają. Jannie leżała płasko w środku tego wspaniałego urządzenia z unieruchomioną głową i ten widok jakoś mnie niepokoił. Ale trzeci atak w ciągu dwóch dni też był niepokojący.
– Słyszy nas? – zapytałem.
Babcia zakryła uszy palcami.
– Słucha muzyki. Ale możesz wziąć ją za rękę, Alex. Pozna, że to ty.
Ująłem jej dłoń i uścisnąłem lekko. Oddała mi uścisk. Poznała.
– Co się działo po moim wyjściu? – spytałem.
– Mieliśmy wielkie szczęście – odrzekła babcia. – Doktor Petito robił obchód. Wszedł do nas i rozmawiał z Jannie, i właśnie wtedy dostała ataku. Kazał ją tu przyjąć.
Musiałem usiąść. To był długi i ciężki dzień i jeszcze się nie skończył. Serce i głowa wciąż pracowały na przyspieszonych obrotach. Reszta ciała próbowała za nimi nadążyć.
– Tylko nie zacznij obwiniać siebie samego – ostrzegła babcia. – Jak powiedziałam, mieliśmy szczęście. Na miejscu był najlepszy lekarz w szpitalu.
– Nikogo nie winie – mruknąłem. Oczywiście skłamałem.
Babcia zmarszczyła brwi.
– Nawet gdybyś tu był w czasie jej ataku, zabraliby ją na rezonans magnetyczny. I nie wyrzucaj sobie, że to z powodu boksu. Doktor Petito powiedział, że to prawie niemożliwe. Cios był za słaby. To coś innego, Alex.
Właśnie tego się obawiałem. Czekaliśmy na koniec badania, to były długie i ciężkie chwile. W końcu Jannie wysunęła się wolno z aparatu. Na mój widok rozpromieniła się.
– Killing me softly with his song… – zanuciła i zdjęła słuchawki. – The Fugees. Cześć, tato. Obiecałeś, że wrócisz, i dotrzymałeś słowa.
Przytaknąłem, schyliłem się i pocałowałem ją.
– Jak się czujesz, skarbie?
– Jakoś się trzymam – odpowiedziała. – Puścili mi super muzykę. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę zdjęcia mojego mózgu.
Ja też nie mogłem się doczekać. Doktor Petito również. Pomyślałem, że chyba nigdy nie wychodzi ze szpitala. Spotkałem się z nim w jego gabinecie. Dochodziła północ. Obaj byliśmy potwornie zmęczeni.
– Ma pan długi dzień – zauważyłem.
Wyglądało na to, że każdy jego dzień jest taki. Neurolog zaczynał pracę o siódmej trzydzieści rano, a widywałem go w szpitalu o dziewiątej i dziesiątej wieczorem, czasem później. Zachęcał pacjentów, żeby dzwonili do niego do domu nawet w środku nocy, jeśli coś im dolega lub po prostu coś ich zaniepokoi.
Wzruszył ramionami i ziewnął.
– Takie życie. Kilka lat temu doprowadziło mnie to do rozwodu. Teraz jestem samotny. Boję się wiązać. Ale lubię to.
Skinąłem głową i pomyślałem, że go rozumiem.
– Co z Jannie? – zapytałem. – Znalazł pan coś czy wszystko w porządku?
Pokręcił powoli głową, a potem usłyszałem słowa, których wolałbym nie usłyszeć.
– Niestety, ma nowotwór. Prawie na pewno gwiaździak w postaci torbieli, ale potwierdzi to dopiero zabieg chirurgiczny. Taki guz pojawia się u pacjentów w bardzo młodym wieku. Usadowił się w móżdżku. Jest duży i zagraża jej życiu. Przykro mi, że musiałem przekazać panu złą wiadomość.
Spędziłem jeszcze jedną godzinę w szpitalu przy Jannie. I tym razem zasnęła, trzymając mnie za rękę.
Rozdział 29
Następnego ranka odezwał się mój pager. Oddzwoniłem do Francji, do Sandy’ego Greenberga, przyjaciela z lyońskiej centrali Interpolu. I znów zła wiadomość.
W londyńskim supermarkecie brutalnie zamordowano pewną kobietę. Nazywała się Lucy Rhys-Cousins. Zginęła na oczach własnych dzieci. Sandy powiedział, że brytyjska policja podejrzewa jej męża, Geoffrey’a Shafera, znanego mi jako Łasica.
Nie mogłem w to uwierzyć. Nie teraz. Tylko nie on.
– Ale nie wiesz na pewno, czy to Shafer? – zapytałem.
– To on, Alex, choć nie potwierdzimy tego prasie. Scotland Yard jest pewien. Dzieci rozpoznały swojego stukniętego tatusia.
Wiele miesięcy temu Geoffrey Shafer porwał Christine. Popełnił również kilka przerażających morderstw w południowo-wschodniej części Waszyngtonu. Napadał na biednych i bezbronnych. Wiadomość, że żyje i znów zabija, odczułem jak szybki, nagły cios poniżej pasa. Wolałem nie myśleć, jak zareaguje Christine.
Zadzwoniłem do niej ze szpitala, ale znów odezwała się automatyczna sekretarka.
– Christine, jeśli jesteś w domu, odbierz telefon – powiedziałem spokojnie do słuchawki. – Tu Alex. Musimy porozmawiać o czymś ważnym, proszę, odbierz telefon.