Wyszczerzyłem zęby.
– Jeśli chcesz, proszę bardzo.
Wszedł doktor Petito i usłyszał, jak się rozweselamy wzajemnie.
– Jesteś pierwsza na liście – powiedział z uśmiechem do Jannie.
Wypięła dumnie pierś.
– Widzisz, tato? Jestem numer jeden.
Zabrali mi Jannie pięć po siódmej.
Rozdział 35
Miałem w pamięci scenę, jak Jannie tańczy z kotką Rosie i śpiewa Róże są czerwone. Ciągle ją odtwarzałem w wyobraźni w tamten długi, straszny poranek u Świętego Antoniego. Czekanie w szpitalu to jak przedwczesne pójście do piekła albo przynajmniej do czyśćca. Babcia, Damon i ja prawie nie rozmawialiśmy przez cały czas. Na krótko wpadł Sampson, przyszły też ciotki Jannie. Oni również byli przybici. To wszystko było straszne. Najgorsze godziny w moim życiu.
Sampson zabrał babcię i Damona do stołówki na śniadanie. Ja nie ruszałem się z miejsca. Nie miałem żadnych wiadomości o Jannie. Wszystko wokół wydawało mi się nierzeczywiste. Przed oczami stanęły mi znowu obrazy związane ze śmiercią Marii. Kiedy moja żona została ranna w bezsensownej strzelaninie ulicznej, przywieźli ją właśnie do tego szpitala.
Kilka minut po piątej do poczekalni wszedł doktor Petito. Zobaczyłem go, zanim nas zauważył. Zrobiło mi się słabo. Poczułem, jak wali mi serce. Nie mogłem z jego twarzy wyczytać niczego poza tym, że jest zmęczony. W końcu nas dostrzegł, skinął ręką i podszedł.
Uśmiechnął się. Odetchnąłem z ulgą.
– W porządku. Udało się – powiedział. Uścisnął ręce kolejno: mnie, potem babci, potem Damonowi. – Możemy sobie pogratulować.
– Dziękuję – szepnąłem. – Za wszystko, co pan zrobił.
Piętnaście minut później pozwolono nam wejść do sali pooperacyjnej. Poczułem się nagle swobodnie i wspaniale.
Jannie leżała sama. Podeszliśmy cicho, niemal na plecach do łóżka. Na głowie miała turban z gazy. Była podłączona do monitorów i kroplówki.
Wziąłem ją za rękę. Babcia za drugą. Nasza mała dziewczynka uratowana. Udało się.
– Czuję się, jakbym za życia poszła do nieba – powiedziała do mnie babcia i uśmiechnęła się. – A ty?
Po około dwudziestu pięciu minutach Jannie zaczęła się budzić. Wezwano doktora Petito. Kazał jej wziąć kilka głębokich oddechów i zakaszleć.
– Boli cię głowa? – zapytał.
– Chyba tak – odrzekła Jannie.
Nagle spojrzała na mnie i babcię. Najpierw zmrużyła, potem wytrzeszczyła oczy. Najwyraźniej jeszcze całkiem nie oprzytomniała.
– Cześć tato, cześć babciu – powiedziała w końcu. – Wiedziałam, że też będziecie w niebie.
Odwróciłem się, żeby zobaczyła, co zrobiłem. Wygoliłem sobie kawałek z tyłu głowy. Wyglądałem jak ona.
Rozdział 36
Dwa dni później wróciłem do sprawy napadów na banki i zabójstw. Odpychała mnie, a jednocześnie przyciągała. Śledztwo prowadzono beze mnie. Ale nikogo nie złapano. Przypomniało mi się jedno z powiedzeń babci: „Jeśli zataczasz kręgi, być może ścinasz rogi”. Może tu krył się dotychczas nasz problem w tym dochodzeniu.
Spotkałem się z Betsey Cavalierre w biurze FBI na Czwartej ulicy. Pogroziła mi palcem, ale uśmiechnęła się przyjaźnie. Dobrze wyglądała w brązowej kurtce sportowej, niebieskim T-shircie i dżinsach.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że twoja córeczka ma operację? Wszystko w porządku, Alex? Chyba niewiele spałeś?
– Lekarz twierdzi, że w porządku. To twarda dziewczyna. Dziś rano zapytała mnie, kiedy znów zaczynamy lekcje boksu. Przepraszam, że nic ci nie powiedziałem. Nie byłem sobą.
Machnęła ręką.
– Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Widać po twojej twarzy, że jesteś odprężony.
Uśmiechnąłem się.
– Jestem. Przemyślałem wiele rzeczy. Bierzmy się do roboty.
Mrugnęła do mnie.
– Siedzę tu od szóstej rano.
– Chyba na pokaz – odparłem.
Usiadłem za moim tutejszym biurkiem i zacząłem przeglądać stertę papierów, która się tam już uzbierała. Agentka Cavalierre siedziała naprzeciwko. Cieszyłem się z powrotu do pracy. Ktoś mordował kasjerki bankowe, dyrektorów, ich rodziny. Chciałem pomóc w schwytaniu bandytów, na ile mogłem.
Po godzinie podniosłem wzrok znad dokumentów. Cavalierre patrzyła niewidzącymi oczyma w moją stronę, pogrążona w głębokiej zadumie.
– Muszę się z kimś zobaczyć – powiedziałem. – Powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Facet wyjechał na jakiś czas z Waszyngtonu. Był w Filadelfii, Nowym Jorku i Los Angeles. Ale już wrócił. Obrobił sporo banków i używał przemocy.
Betsey skinęła głową.
– Brzmi zachęcająco. Chętnie się z nim spotkam.
Być może ją też gnębił brak solidnego tropu. Pojechaliśmy jej samochodem do brudnego, odrapanego hoteliku Doral na New York Avenue. Właśnie wychodziły stamtąd trzy chude, zmęczone życiem prostytutki w spódniczkach mini. Przed wejściem czekał alfons w stylu retro w złocistym garniturze. Opierał się o żółtego, odkrytego cadillaka i dłubał w zębach.
– Zabierasz mnie zawsze w niezwykle miłe miejsca – powiedziała Cayalierre, wysiadając z samochodu.
Zauważyłem, że ma na kostce kaburę. Dobrze przygotowana do działania – pomyślałem.
Rozdział 37
Tony Brophy mieszkał na czwartym piętrze.
Recepcjonista powiedział, że przebywa tu od tygodnia, są z nim ciągle kłopoty i straszny z niego palant.
– Ta nora nie ma chyba nic wspólnego z Doralem w Miami – oznajmiła Cavalierre, kiedy wspinaliśmy się tylnymi schodami. – Co za syf!
– Zaczekaj, aż zobaczysz Brophy’ego. Pasuje tutaj.
Podeszliśmy do jego pokoju i wyciągnęliśmy broń. Brophy był poważnym podejrzanym w naszej sprawie. Zgadzał się jego profil przestępcy. Zastukałem głośno w zniszczone drzwi.
– Czego? – dobiegł spoza nich gburowaty głos.
– Policja, otwierać! – zawołałem.
Usłyszałem jakiś ruch, potem ktoś odryglował kilka zamków. Drzwi uchyliły się wolno i w szparze zobaczyłem Brophy’ego. Miał około dwóch metrów wzrostu i ważył prawie sto dwadzieścia kilo, był dobrze umięśniony i ostrzyżony brzytwą na zero.
– Pieprzony, waszyngtoński gliniarz! – przywitał nas. Trzymał w zębach papierosa bez filtra. – A ta cipka z tobą, to kto? Niezła.
– Potrafię mówić za siebie – ubiegła mnie Betsey.
Tony Brophy uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej czekał na odpowiedź w swoim stylu.
– To mów.
– Starsza agentka Cavalierre z FBI – przedstawiła się Betsey.
– Starsza agentka! Coś jak w telewizji? Przekonajmy się. Na spokojnie czy na ostro?
Wyszczerzył zadziwiająco równe, białe zęby. Był bez koszuli, tylko w czarnych, wojskowych spodniach i białych klapkach. Na owłosionych ramionach i torsie miał więzienne tatuaże.
– Głosuję na ostro – odrzekła Betsey. – Ale to tylko moje zdanie.
Brophy odwrócił się do chudej blondynki, która siedziała na zielonej sofie i oglądała telewizję. Miała na sobie tylko bieliznę i luźną koszulę.
– Hej, Nora. Podoba ci się ta laska? Bo mnie tak.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nie interesowało ją nic poza Rosie O’Donnell na ekranie. Wyglądała na naćpaną. Miała włosy na żel, a na szyi, nadgarstkach i kostkach wytatuowany drut kolczasty.
Brophy przeniósł wzrok na nas.
– Domyślam się, że jest do obgadania interes. A więc ta tajemnicza kobitka jest z FBI. To mi pasuje. Znaczy się, że ma kasę na to, co mogę wiedzieć.
Betsey pokręciła głową.
– Raczej to z ciebie wycisnę.
Ciemne oczy Brophy’ego znowu rozbłysły.