Niebieski przykucnął za usychającym wiązem. Czekał na telefon. Jak dotąd, wszystko szło zgodnie z planem. Był rozluźniony. Mniej więcej osiem minut po wyjściu Martina Casselmana odezwał się telefon komórkowy. Niebieski wcisnął guzik.
– Pan C. przyjechał na nasze spotkanie – usłyszał. – Jest na parkingu.
– Zrozumiałem – odpowiedział. – Moje spotkanie z panią C. dobrze się zapowiada.
Ledwo się wyłączył, zobaczył Victorię Casselman. Wyszła z domu i zaryglowała drzwi. Była w różowym kostiumie i przypominała mu Farrah Fawcett w okresie świetności.
– Dokąd ona idzie, do cholery? – zdziwił się głośno.
Nie przewidywał żadnych niespodzianek. Supermózg zapewniał, że wszystko precyzyjnie zaplanował. To ma być precyzja? Niebieski zaczął się pospiesznie przedzierać przez gąszcz. Ale wiedział, że nie zdąży.
Błąd.
Mój czy jej?
Wspólny! Ona wyszła dziś za wcześnie, ja zszedłem z posterunku!
Zaczął biec w kierunku Hawthorne Street. Ale czarna toyota tercel już wyjeżdżała tyłem na ulicę. Jeśli skręci w prawo, wszystko się popieprzy! Jeśli w lewo, jest jeszcze szansa. Zrób to dla mnie, Farrah! W lewo, kochanie!
Niebieski próbował wymyślić, co krzyknąć, żeby ją zatrzymać. Szybciej, człowieku! Myśl!
Pojechała w lewo! Grzeczna dziewczynka. Ale i tak nie zdąży jej złapać.
Pochylił głowę i przeszedł do sprintu. Poczuł gorąco w piersi. Rozsadzało mu płuca. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak pędził.
– Hej! – wrzasnął na całe gardło. – Hej! Pomocy!
Victoria Casselman odwróciła blond głowę. Zwolniła trochę, ale nie zatrzymała samochodu. Musi ją dopaść.
– Moja żona rodzi! – krzyknął Niebieski. – Niech mi pani pomoże!
Toyota stanęła. Odetchnął z ogromną ulgą. Miał nadzieję, że nie obserwuje ich żaden ciekawski sąsiad. Nieważne. Musi ją dorwać za wszelką cenę. Dobiegł do auta. Ledwo dyszał.
Victoria Casselman opuściła szybę.
– Co się dzieje? Gdzie pańska żona?
Niebieski złapał w końcu oddech. Wyciągnął pistolet sig-sauer i trzasnął ją lufą w policzek. Głowa kobiety odskoczyła na bok. Krzyknęła z bólu.
– Wracamy do domu! – wrzasnął Niebieski. Wpakował się do samochodu i przystawił jej broń do czoła. – Gdzie się, do cholery, wybierałaś tak wcześnie? Albo lepiej się zamknij. Nieważne. Popełniłaś błąd, Victorio. Fatalny błąd.
Niebieski miał wielką ochotę rozwalić ją na miejscu.
Rozdział 42
Napadnięto na filię banku Chase Manhattan niedaleko waszyngtońskiego hotelu Omni Shoreham. Betsey Cavalierre i ja niewiele rozmawialiśmy w drodze z biura FBI do banku. Oboje baliśmy się bardzo tego, co możemy tam zastać.
Betsey zachowywała się w pełni profesjonalnie. Umieściła syrenę na dachu swojego samochodu i pędziliśmy przez miasto. Znów padało. Deszcz walił w karoserię i przednią szybę. Stolica płakała. Koszmar narastał. Jeszcze nigdy dotąd nie prowadziłem śledztwa w tak okropnej i niezrozumiałej sprawie. To zupełnie nie miało sensu. Bandyci napadający na banki działali jak seryjni zabójcy. Prasa rozpisywała się o tym i ludzie byli przerażeni. Mieli prawo. Bankierzy wściekali się, że policja nie potrafi z tym skończyć.
Z zamyślenia wyrwały mnie syreny policyjne przed nami. Od ich wycia zjeżyły mi się włosy na karku. Potem zobaczyłem niebiesko-biały szyld filii Chase Manhattan.
Betsey zatrzymała się na Dwudziestej Ósmej ulicy, prawie przecznicę od banku. Nie mogliśmy podjechać bliżej. Mimo ulewy zebrała się setka gapiów, poza tym drogę blokowały dziesiątki karetek pogotowia, radiowozów, był nawet wóz strażacki.
Pobiegliśmy w strugach deszczu do skromnego, ceglanego budynku na rogu Calvert. Wyprzedzałem Betsey o kilka kroków, ale nadążała.
Wejście na parking bankowy zagradzał policjant. Błysnąłem odznaką.
– Detektyw Cross, wydział zabójstw.
Przepuścił nas.
Zastanawiałem się, dlaczego syreny policyjne i alarmowe wciąż jeszcze wyją. Po wejściu do banku zrozumiałem. Naliczyłem pięć ciał. Kasjerki i dyrektorzy. Trzy kobiety, dwóch mężczyzn. Wszystkich zastrzelono. Następna makabra, chyba najgorsza, jak dotąd.
– Chryste, dlaczego?! – mruknęła Cavalierre. Na moment przytrzymała się mojego ramienia, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą.
Podbiegł do nas agent FBI. Pamiętałem go z pierwszego spotkania w sztabie kryzysowym. Nazywał się James Walsh.
– Pięć ofiar – zameldował. – Personel banku.
– Trzymają zakładników? – zapytała Betsey.
Pokręcił głową.
– Zabili żonę dyrektora. Strzał z bliskiej odległości. Nie rozumiemy z jakiego powodu. Darowali życie ochroniarzowi. Ma dla was wiadomość od jakiegoś Supermózga.
Rozdział 43
Ocalały ochroniarz nazywał się Arthur Strickland. Siedział w gabinecie zabitego dyrektora. Nie dopuszczono do niego dziennikarzy.
Był wysoki, szczupły i dobrze zbudowany. Miał około pięćdziesiątki. Wyglądało na to, że jest w szoku. Po twarzy i wąsach spływały mu wielkie krople potu, jasnoniebieska koszula od munduru dosłownie nim przesiąkła.
Betsey zaczęła z nim rozmawiać łagodnym, współczującym tonem.
– Starsza agentka Cavalierre z FBI – przedstawiła się. – Prowadzę to dochodzenie. A to detektyw Cross z policji waszyngtońskiej. Podobno ma pan dla nas wiadomość?
Potężny mężczyzna nagle się załamał. Ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał. Dopiero mniej więcej po minucie wziął się w garść i był w stanie mówić.
– Zabili bardzo miłych ludzi – powiedział. – Moich przyjaciół. Miałem ich chronić. Klientów oczywiście też.
– Wydarzyła się straszna tragedia, ale to nie pańska wina – odrzekła Betsey. Starała się go uspokoić i dobrze jej szło. – Dlaczego zastrzelili ich, a pana nie?
Ochroniarz pokręcił głową i wzruszył ramionami.
– Trzymali mnie w holu z innymi. Było ich dwóch. Kazali nam leżeć twarzą do podłogi. Powiedzieli, że muszą wyjść z banku kwadrans po ósmej. Ani sekundy później. Powtórzyli kilka razy, że nie może być żadnych błędów. Żadnych alarmów, żadnych ukrytych sygnalizatorów.
– Mieli spóźnienie? – zapytałem Stricklanda.
– Nie. Właśnie o to chodzi. Mogli wyjść o czasie, ale jakby im nie zależało. Kazali mi wstać. Myślałem, że już po mnie. Byłem w Wietnamie, ale jeszcze nigdy tak się nie bałem.
– I zostawili panu wiadomość dla nas?
– Tak. Jeden zapytał, czy lubię moją pracę. Odpowiedziałem, że tak. Nazwał mnie głupim, tępym burakiem. Kazał powtórzyć agentce Cavalierre z FBI i detektywowi Crossowi, że w banku popełniono błąd. Więcej błędów nie może być, powiedział to kilka razy. I że to wiadomość od Supermózga. Potem zastrzelili wszystkich na podłodze. Z zimną krwią. To moja wina. Byłem na służbie i pozwoliłem na to.
– Nie, panie Strickland – powiedziała cicho Betsey. – To nasza wina, nie pana.
Rozdział 44
Więcej błędów nie może być.
Supermózg wiedział wszystko o Betsey Cavalierre z FBI i detektywie Crossie. Panował nad sytuacją. Nawet nad ludźmi prowadzącymi dochodzenie. Byli teraz częścią jego planu.
W pogodny dzień wyjechał z Waszyngtonu na wieś. Na błękitnym niebie zastygło kilka obłoków. Symetrycznie – na wschodzie i na zachodzie. Kwitły lilie, żonkile i słoneczniki.
Grupa, która dokonała ostatniego napadu, mieszkała na farmie w Wirginii, na południe od Hayfield, mniej więcej sto trzydzieści kilometrów na południowy zachód od stolicy, prawie w Wirginii Zachodniej.
Skręcił na niebrukowaną polną drogę i zobaczył tył furgonetki pana Niebieskiego, wystający z wyblakłej, czerwonej stodoły. Po podwórzu łaziła para psów, kłapiąc zębami na gzy. Nigdzie nie zauważył swoich ludzi ani ich dziewczyn. Ale z domu dochodziła głośna muzyka rockandrollowa. Południowy, głównie gitarowy rock. Puszczali to od rana do nocy.