– Kurwa, zwiał mi! Nigdzie go nie widzę, Jimmy. Niedobrze!
– Ale ja go mam – odpowiedział Crews. – Też biegnę za nim. Facet spieprza jak kieszonkowiec z cudzym portfelem.
– Trzymasz się go?
– Na razie. Zobaczymy, co będzie dalej. Ale dla piętnastu milionów dolców jakoś się utrzymam.
Supermózg wypadł w końcu z parku i skręcił w boczną uliczkę z ceglanymi domami. Crews ledwo dyszał.
– Dzięki Bogu, że co dzień biegam – wysapał do mikrofonu. – Facet jest na Momingside Drive… Jasna cholera! Zawraca do tych pieprzonych drzew. Przyspiesza. Skurwiel musi trenować maraton!
Zaczęła się zabawa w kotka i myszkę. O’Malley i Crews byli w tym dobrzy, ale w ciągu następnych dwudziestu minut dwa razy zgubili swoją ofiarę. Oddalili się o całe kilometry od Holiday Inn. Byli gdzieś na południe od Wojskowego Centrum Medycznego Waltera Reeda.
Potem Crews zauważył ściganego w zaułku o nazwie Powhaten Place. Supermózg wbiegł na jakiś podjazd czy coś w tym rodzaju. Crews ruszył za nim. Zobaczył metalową tablicę i nie mógł uwierzyć w to, co na niej przeczytał.
Doniósł o tym O’Malleyowi, potem zwrócił się do Macdougalla, który przyłączył się do wesołego polowania.
– Wiem, gdzie on jest, panowie – powiedział z ironią w głosie. – U czubków. Schował się w szpitalu dla psycholi o nazwie Hazelwood. Zgubiłem go.
Rozdział 51
W poniedziałek rano dostałem telefon. Miałem się spotkać z Kylem Craigiem i Betsey Cavalierre w Hoover Building przy Dziesiątej ulicy i Pennsylvania Avenue. Chcieli, żebym zameldował się o ósmej w biurze dyrektora. Zwołali zebranie „alarmowe”.
Gmach Hoovera nazywają czasami „Pałacem Zagadek”. Z oczywistych przyczyn. Kyle i Betsey już czekali, kiedy wszedłem do sali konferencyjnej dyrektora FBI. Betsey wyglądała na spiętą. Zaciskała małe pięści, aż zbielały jej kostki.
Udałem oburzonego, że dyrektora Burnsa jeszcze nie ma.
– Spóźnia się – mruknąłem. – Wychodzimy. Mamy ważniejsze sprawy.
W tym momencie otworzyły się jedne z dębowych drzwi na wysoki połysk. Znałem obu facetów, którzy weszli, żaden nie miał zbyt szczęśliwej miny. Jednym z nich był dyrektor FBI, Ronald Burns. Poznaliśmy się, gdy zajmowałem się sprawą zabójstw Casanovy w Durham i Chapel Hill w Karolinie Północnej. Drugim był sekretarz departamentu sprawiedliwości, Richard Pollett. Zetknąłem się z nim, kiedy prowadziłem dochodzenie w sprawie dotyczącej prezydenta.
– Zrobił się straszny szum wokół tych napadów i morderstw – powiedział do Kyle’a Pollett. – Mamy na karku duże banki i Wall Street.
Potem skinął mi głową.
– Witam, detektywie.
W końcu spojrzał na Betsey.
– My się jeszcze nie znamy.
Wstała i podała mu rękę.
– Starsza agentka Cavalierre – przedstawiła się. – Prowadzę to śledztwo.
Pollett popatrzył na dyrektora Burnsa.
– Pani Cavalierre kieruje tym dochodzeniem? – zapytał.
– Tak – odpowiedział mu Kyle. – To jej sprawa.
Pollett przeniósł wzrok na Betsey.
– W porządku. A gdzie są jakieś wyniki, pani Cavalierre? Przyszedłem tu, żeby poleciało parę głów. Proszę mi uzasadnić, czemu nie powinny.
Przed przyjazdem do Waszyngtonu Pollett prowadził z powodzeniem poważną firmę inwestycyjną na Wall Street. Nie miał pojęcia o zwalczaniu przestępczości. Ale uważał, że jest na tyle inteligentny, iż potrafi wszystko zrozumieć, jeśli tylko pozna fakty.
Betsey spojrzała mu prosto w oczy.
– Czy kiedykolwiek brał pan udział w ogólnokrajowej obławie?
– Nie sądzę, by to miało coś do rzeczy – odparł sucho Pollett. – Prowadziłem już kilka ważnych dochodzeń i zawsze miałem wyniki.
– Napady następowały szybko jeden po drugim – usłyszałem swój własny głos. – Zaczynaliśmy od zera. Teraz wiemy, że wszystkie skoki na banki i morderstwa zaplanował jeden człowiek. Wynajmował tylko zabójców. Z jego portretu przestępcy wynika, że to biały mężczyzna w wieku od trzydziestu pięciu do pięćdziesięciu lat. Zapewne ma wyższe wykształcenie. Zna dokładnie banki i ich systemy zabezpieczające. Mógł kiedyś pracować w instytucji finansowej lub nawet w kilku, i może mieć do nich jakieś urazy. Okrada banki dla pieniędzy, ale morduje prawdopodobnie z zemsty. Tego nie jesteśmy jeszcze pewni.
Rozejrzałem się. Szmery ucichły, wszyscy uważnie słuchali.
– Kilka dni temu… – ciągnąłem – znaleźliśmy i przesłuchaliśmy mężczyznę nazwiskiem Tony Brophy. Został zwerbowany do jednego z napadów, ale odpadł. Nie jest zabójcą.
Pałeczkę przejęła Betsey.
– Mamy w terenie ponad dwustu agentów – wyjaśniła. – Do napadu na waszyngtoński Chase spóźniliśmy się zaledwie kilka minut. Wiemy, że organizator tych skoków nazywa siebie Supermózgiem. Zrobiliśmy wielki postęp w stosunkowo krótkim czasie.
Pollett odwrócił się do dyrektora FBI i skinął głową.
– Nie jestem usatysfakcjonowany, ale przynajmniej dostałem odpowiedzi na kilka pytań. Macie złapać tego Supermózga, Ron. To, co się dzieje, stwarza wrażenie, że cały nasz system finansowy jest bezbronny. Z sondaży wynika, że spada zaufanie do banków. To katastrofa dla kraju. Domyślam się, że ten wasz Supermózg też to wie.
Dziesięć minut później zjeżdżaliśmy z Betsey windą do podziemnego garażu FBI. Kyle został z dyrektorem Burnsem.
Kiedy winda stanęła, Betsey w końcu przemówiła.
– Jestem ci winna kolejkę za tamto na górze. Uratowałeś mnie. Mało brakowało, a wyładowałabym się na tym nadętym palancie z Wall Street.
Uśmiechnąłem się szeroko.
– Masz temperament. Ale chyba nie masz urazów do wielkiego biznesu czy do systemu finansowego? Wyszczerzyła zęby.
– Oczywiście, że mam. A kto nie ma?
Rozdział 52
Następne kilka godzin spędziłem w szpitalu z Jannie. Znów mi powiedziała, że zostanie lekarką. Z wielką satysfakcją używała terminów „gwiaździak” (jej nowotwór), „protrombina” (białko osocza uczestniczące w procesie krzepnięcia krwi) i „materiał kontrastowy” (barwnik używany przy tomografii komputerowej, którą miała tego ranka).
– Wróciłam – oznajmiła w końcu. – A ten nowy, usprawniony model jest o niebo lepszy od poprzedniego.
– Może lepiej pójdziesz do public relations albo do reklamy – zaproponowałem złośliwie. – Pracowałabyś dla J. Walter Thompsona albo Young and Rubicam w Nowym Jorku.
Wydęła usta z taką miną, jakby połknęła cytrynę.
– Będę panią doktor Janelle Cross. Zapamiętaj, gdzie to usłyszałeś pierwszy raz.
– Możesz się nie obawiać – uspokoiłem ją. – Niczego nie zapomnę.
Około pierwszej pojechałem do sztabu kryzysowego w biurze terenowym FBI na Czwartej ulicy. Po spotkaniu z Pollettem i Burnsem wiedziałem, że będziemy pracować do późna. Salę konferencyjną urządzono na trzecim piętrze. Na zewnątrz działało ponad stu agentów. I około sześćdziesięciu detektywów z Waszyngtonu i okolic.
Na ścianach wisiało teraz więcej portretów podejrzanych. Wszyscy robili duże skoki na banki. Przestudiowałem listę i przy kilku nazwiskach zrobiłem notatki.
Mitchell Brand był podejrzany o kilka napadów w Waszyngtonie i okolicach, dokonanych przez nieznanych sprawców. Stephen Schnurmacher obrobił przynajmniej dwa banki w Filadelfii. Jimmy Doud pracował w Bostonie jako barman. Nigdy go na niczym nie złapano, ale miał na koncie dziesiątki skoków na banki w Nowej Anglii. Victor Kenyon koncentrował swoje wysiłki na środkowej Florydzie. Wszyscy rabowali banki i nadal chodzili wolni. Byli za sprytni, żeby dać się złapać. Ale czy któryś z nich to Supermózg?