Выбрать главу

Wstałem od biurka.

– Sam już nie wiem. Znów zrobiło się późno. Jestem wykończony. Jadę do domu. Jutro też jest dzień.

Górne lampy świeciły oślepiającym blaskiem. Betsey popatrzyła na mnie bez wyrazu. Miała podkrążone oczy. Chciałem ją przytulić, ale w pokoju kręciło się jeszcze kilku agentów. Chętnie wziąłbym ją w ramiona i porozmawiał o czymkolwiek, byle nie o śledztwie.

– Dobranoc – powiedziałem w końcu. – Prześpij się trochę.

– Dobrej nocy, Alex. Brakuje mi ciebie – dodała bezgłośnie.

– Uważaj po drodze.

– Zawsze uważam. Ty sam uważaj.

Jakoś dojechałem do domu i wdrapałem się do sypialni. Od dawna za ciężko harowałem. Może rzeczywiście powinienem rzucić tę robotę. Padłem na łóżko i zasnąłem. Obudziłem się dwadzieścia po drugiej. Śniła mi się rozmowa z Szabo. Potem jeszcze z kimś zamieszanym w sprawę. O, rany…

Fatalna pora na przebudzenie. Zazwyczaj nie pamiętam snów, zapewne dlatego, że podświadomie staram się je zapomnieć. Ale tym razem, gdy się obudziłem, miałem wciąż przed oczami tamte obrazy.

Tony Brophy opowiedział nam kiedyś o spotkaniu z Supermózgiem. Mówił, że gość ukrywał się za ścianą jasnych reflektorów. Widać było tylko zarys sylwetki mężczyzny. Opis nie pasował do kształtu głowy Szabo. Nawet w przybliżeniu. Brophy wspomniał o dużym, haczykowatym nosie i wielkich uszach. Podobno wyglądały jak otwarte drzwi samochodu. Szabo miał prosty nos i małe uszy.

Ale przyszedł mi do głowy ktoś inny! Jezu! Przekręciłem się na łóżku. Patrzyłem w okno, dopóki nie zacząłem jasno myśleć. Skoncentrowałem się, a potem zadzwoniłem do Betsey.

Odebrała po drugim sygnale i jęknęła cicho.

– To ja, Alex. Przepraszam, że cię obudziłem. Ale chyba wiem, kto jest Supermózgiem.

– To zły sen? – mruknęła.

– Najgorszy koszmar – odparłem.

Rozdział 115

Jest dwóch Supermózgów. Początkowo wydawało mi się to bez sensu. Ale potem nabrałem prawie absolutnej pewności, że znalazłem wyjaśnienie wielu tajemnic naszego śledztwa.

Szabo to jeden Supermózg, ale to przezwisko nadano mu tylko żartem, bo za bardzo wyróżniał się w pracy. Więc musi być jeszcze ktoś. Z tego drugiego nikt się nie wyśmiewał, bo ten nie miał sobie równych. To nie on pisze listy z pogróżkami w swoim pokoju w szpitalu dla weteranów.

Potrzebowałem kilku minut, żeby przekonać o tym Betsey. Potem zadzwoniliśmy do Ouantico do Kyle’a Craiga. Było dwoje na jednego, więc w końcu ustąpił i dał nam wolną rękę.

O jedenastej rano wsiedliśmy z Betsey do samolotu w bazie Bolling. Wcześniej nigdy tu nie bywałem. Ostatnio odlatywałem stąd częściej niż z lotniska National, obecnie Ronalda Reagana.

Tuż po pierwszej wylądowaliśmy na lotnisku międzynarodowym w Palm Beach na południu Florydy. Było trzydzieści pięć stopni i duszno jak diabli. Ale upał mnie nie obchodził. Byłem podniecony, liczyłem na to, że może rozwiążemy zagadkę. Przywitali nas miejscowi agenci FBI, ale nawet tutaj dowodziła Betsey.

Wyjechaliśmy z małego, dobrze utrzymanego lotniska na drogę międzystanową I-95 North. Po piętnastu kilometrach skręciliśmy na wschód w kierunku oceanu i Singer Island. Słońce wyglądało jak cytrynowy drops rozpuszczający się najasnobłękitnym niebie.

W samolocie miałem czas przemyśleć moją teorię o dwóch Supermózgach. Im dłużej się nad nią zastanawiałem, tym bardziej byłem przekonany, że wreszcie jesteśmy na właściwym tropie. Przypominały mi się różne rzeczy.

Między innymi zdjęcie terapeuty, doktora Bernarda Francisa. Znalazłem je w jego aktach. Dwa inne wisiały w gabinecie doktora Cioffiego. Widziałem je, kiedy go przesłuchiwałem. Bernard Francis był wysokim, łysiejącym mężczyzną. Miał szerokie czoło, haczykowaty nos i duże uszy. Jak otwarte drzwi samochodu.

Leczył Szabo przez dziewięć tygodni w roku 1997, a potem przez pięć miesięcy w roku ubiegłym, później przeniósł się na Florydę. Przypuszczalnie podjął pracę w szpitalu dla weteranów w północnym West Palm. Kiedy zwróciłem uwagę na Francisa, ustaliłem kilka rzeczy. Według raportów szpitalnych, w zeszłym roku przynajmniej trzy razy wychodził z Szabo do miasta. Niby nic niezwykłego, ale w tych okolicznościach bardzo mnie to zainteresowało. W czasie lotu na Florydę ponownie przeczytałem notatki Francisa o Szabo.

Kiedyś napisał:

Czy pacjent rzeczywiście błąkał się po kraju przez ostatnie dwadzieścia kilka lat i pracował tylko dorywczo? Nie brzmi to prawdopodobnie. Ma bardzo bujną fantazję i może coś ukrywać przed nami. Co naprawdę skłoniło go do zgłoszenia się do nas właśnie w tym roku?

Betsey i ja znaliśmy odpowiedź. Podejrzewaliśmy, że Francis też. W lutym 1996 roku Szabo stracił pracę szefa ochrony banku First Union. W Marylandzie i Wirginii dokonano serii niewyjaśnionych napadów na filie tego banku. Szabo obwiniał siebie za to, że ochrona okazała się nieskuteczna, dyrekcja też miała do niego pretensje. Ostatecznie wylano go.

Wkrótce potem dostał załamania nerwowego i zgłosił się do Hazelwood. Tam zaczęła się cała zabawa i gry umysłowe.

Rozdział 116

Rozpoczęliśmy całodobową obserwację kondominium Francisa na Singer Island. Mieszkał tuż nad wodą w dużym apartamencie z czterema sypialniami i tarasem na dachu. Taki luksus przekraczał zapewne możliwości finansowe przeciętnego terapeuty ze szpitala dla weteranów. Ale doktor Francis najwyraźniej nie uważał się za przeciętnego lekarza.

Spędzał ten wieczór z blondynką o połowę młodszą od niego. Musiałem mu jednak oddać sprawiedliwość – mimo czterdziestu pięciu lat był szczupły i w dobrej formie. Dziewczyna była bardzo ładna. Nosiła czarne bikini i wysokie szpilki. Ciągle poprawiała stanik i odgarniała z oczu długie włosy.

– Niezła sztuka – mruknęła Betsey. – Chyba załapała się na fajną randkę.

Betsey, dwaj agenci i ja koczowaliśmy w furgonetce dodge na parkingu za kondominium. Prawie wszystkie miejsca były zajęte, więc nie rzucaliśmy się w oczy. Patrzyliśmy przez peryskop, jak Francis i jego gość smażą na tarasie steki. FBI już zidentyfikowało dziewczynę. Była tancerką topless w eleganckiej restauracji w West Palm. Gliniarze z Fort Lauderdale zgarniali ją już kilka razy za zaczepianie facetów na ulicy i prostytucję. Nazywała się Bianca Massie i miała dwadzieścia trzy lata.

Lekarz ciągle obejmował i przytulał blondynkę. W końcu zniknęli w środku na dziesięć minut. Potem wrócili do grilla. Przy jedzeniu dotykali się i głaskali. Wykończyli drugą butelkę caberneta stag’s leap i znów weszli do mieszkania.

– Co tam widać? – zapytała Betsey jednego z agentów. – Muszę wiedzieć.

– Nasz człowiek na sąsiednim dachu obserwuje wnętrze mieszkania przez okna od południowej strony – odpowiedział.

– Chata typowego szpanera – zameldował po chwili. – Drogie meble, dzieła sztuki. Dobry sprzęt grający, ciężarki. Doktorek ma czarnego labradora. Pewnie rwie na niego panienki z plaży.

– Wątpię, żeby ją poderwał – wtrąciłem. – Raczej wynajął na noc.

– Teraz oboje są zajęci. Labrador chyba nauczył doktorka kilku rzeczy. Facet zna parę psich sztuczek. Nasz obserwator mówi, że uszy i nos ma dużo większe od pewnej części ciała.

Grupa wybuchnęła śmiechem. Odprężyliśmy się co nieco. Baliśmy się trochę o dziewczynę, ale byliśmy tak blisko, że w każdej chwili mogliśmy wkroczyć.

Obserwator dalej meldował, co się dzieje.

– Oho, wygląda na to, że doktorek ma za wczesny wytrysk. Ale dziewczynie chyba to nie przeszkadza. Pocałowała go w czubek głowy, biedne dziecko.