Wokół nas łkały kobiety i mężczyźni. Pastor i jego żona przekonywali ludzi, że takie oczyszczenie wyjdzie im na dobre. Trzeba wyrzucić z siebie złość, strach i inne trucizny wewnętrzne. I wierni właśnie to robili. Oprócz Sampsona i mnie, wszyscy wypłakiwali sobie oczy.
– Należy nam się coś wyjątkowego od babci za ten jej numer – szepnął mi do ucha Sampson.
Uśmiechnąłem się. Zupełnie nie rozumiał tej kobiety. A poznał ją, mając dziesięć lat.
– Nie licz na to – odrzekłem. – Uważa, że to my jesteśmy jej coś winni za ratowanie naszych tyłków, kiedy byliśmy szczeniakami.
– Ma rację, stary. Ale dzisiaj spłacimy kupę starych długów.
– Wygłaszasz kazanie do chóru – zauważyłem.
– Chór nie słucha, bo płacze – zachichotał. – Prawdziwy wieczór chusteczek do nosa.
Staliśmy ściśnięci między dwiema kobietami. Szlochały i wykrzykiwały modlitwy. Takie specjalne nabożeństwa były ostatnio coraz popularniejsze w Waszyngtonie. Nazywano je „Przykro mi, siostro”. Mężczyźni składali w kościołach hołd kobietom za wszystkie krzywdy fizyczne i moralne, których doznawały.
Moja sąsiadka nagle mnie objęła.
– To ładnie z twojej strony, że przyszedłeś – oświadczyła, przekrzykując hałas. – Dobry z ciebie człowiek, Alex. Jak rzadko który.
– I w tym mój problem – mruknąłem pod nosem, po czym dodałem głośniej: – Przykro mi, siostro. Ty też jesteś dobrą kobietą. I miłą.
Przycisnęła mnie mocniej. Widywałem ją w naszej okolicy. Nazywała się Terri Rashad. Była atrakcyjna, dumna i wesoła. Trochę po trzydziestce.
– Przykro mi, siostro – powiedział Sampson do swojej sąsiadki.
– I powinno ci być przykro jak cholera – odparła Lace McCray. – Ale dzięki. Nie jesteś taki zły, jak myślałam.
Sampson szturchnął mnie.
– Duże przeżycie – szepnął swoim basem. – Może babcia miała rację, że kazała nam tu przyjść.
– Wiedziała, co robi. Ona ma zawsze rację. To osiemdziesięcioletnia Oprah Winfrey.
Śpiewy, okrzyki i łkania nasiliły się.
– Co w ogóle słychać? – zapytał Sampson.
Zastanowiłem się.
– Tęsknię za Christine. Ale cieszymy się, że mały jest z nami. Babcia mówi, że ją odmładza. Ożywia nasz dom. Od rana do wieczora. Uważa nas za swój personel.
W końcu czerwca Christine wyjechała do Seattle. Wreszcie zdradziła mi, dokąd się przeprowadza. Pojechałem do Mitchellville, żeby się pożegnać. Jej nowy samochód terenowy był załadowany po dach. Objęła mnie i rozpłakała się.
– Może kiedyś… – szepnęła.
Może.
Ale teraz była w stanie Waszyngton, a ja w moim dzielnicowym kościele baptystów. Podejrzewałem, że babcia chciała mi tu zorganizować randkę. Tak mnie to rozbawiło, że się roześmiałem.
– Nie żal ci sióstr, Alex? – zapytał Sampson. Zaczynał za dużo gadać.
Zerknąłem na niego, potem się rozejrzałem.
– Oczywiście, że tak. Zobacz, ilu tu porządnych ludzi. Starają się, jak mogą. Chcą być tylko trochę kochani od czasu do czasu.
– To nic złego – odparł i objął mnie mocno ramieniem.
– Na pewno nie. Po prostu starajmy się, jak najlepiej umiemy.
Rozdział 122
Kilka dni później siedziałem na werandzie przy pianinie. Dochodziła północ. W domu było cicho, spokojnie i przyjemnie. Tak, jak czasem lubię. Wcześniej poszedłem na górę i zajrzałem do synka. Spał w swoim łóżeczku jak aniołek. Grałem jeden z moich ulubionych utworów – Błękitną rapsodię Gershwina.
Myślałem o mojej rodzinie i naszym starym domu. Uwielbiałem tu mieszkać, mimo wszystkich wad tej dzielnicy. Znów zacząłem się czuć pewniej i lepiej. Może pomogło mi głośne, płaczliwe nabożeństwo w kościele baptystów? A może Gershwin?
Nagle zadzwonił telefon. Pobiegłem odebrać, żeby wszystkich nie obudził. Zwłaszcza małego Aleksa, czyli AJ-a, jak ostatnio nazywali go Jannie i Damon.
Usłyszałem głos Kyle’a Craiga.
Bardzo rzadko zawracał mi głowę w domu. I nigdy o tej porze. Tak samo zaczęła się sprawa Supermózga – od niego.
– O co chodzi, Kyle? – zapytałem. – Nie wrabiaj mnie w żadne nowe śledztwo.
– Mam złą wiadomość, Alex – odrzekł cicho. – Nawet nie wiem, jak ci to powiedzieć. Jasna cholera, chłopie… Betsey Cavalierre nie żyje. Jestem teraz w jej domu. Przyjedź tutaj.
Odłożyłem słuchawkę chyba dopiero po minucie. Musiałem to zrobić, skoro znalazła się z powrotem na widełkach. Ręce i nogi miałem jak z waty. Przygryzłem wargę i poczułem smak krwi. Kręciło mi się w głowie. Kyle nie powiedział mi wszystkiego. Tylko tyle, żebym przyjechał. Ktoś włamał się do Betsey i zabił ją. Kto? I dlaczego? Jezu!
Ubierałem się w pośpiechu, kiedy telefon znów zadzwonił. Chwyciłem słuchawkę. Pewnie to ktoś inny z następną złą wiadomością. Może Sampson albo Rakeem Powell?
Głos w słuchawce zmroził mnie.
– Chciałem ci tylko pogratulować. Odwaliłeś kawał doskonałej roboty. Wyłapałeś wszystkie płotki, które dla mnie pracowały. Dokładnie tak, jak się spodziewałem. Prawdę mówiąc, do tego miały mi służyć.
– Kto mówi? – zapytałem, choć nietrudno było zgadnąć.
– Przecież wiesz, doktorze detektywie Cross. Jesteś na tyle bystry. Chyba domyśliłeś się, że złapanie biednego doktora Francisa było zbyt proste. Tak samo jak moich przyjaciół z policji nowojorskiej: pana Briana Macdougalla i jego kompanów. Oczywiście pozostaje jeszcze sprawa brakujących pieniędzy. To ja jestem tym, kogo nazywacie Supermózgiem. Słusznie, to do mnie pasuje. Rzeczywiście jestem taki dobry. Na razie dobranoc i do zobaczenia wkrótce. Aha, i miłej zabawy u Betsey Cavalierre. Ja byłem bardzo zadowolony.
Rozdział 123
Najpierw zadzwoniłem do Sampsona. Poprosiłem go, żeby przyjechał i został z babcią i dziećmi. Potem popędziłem do domu Betsey w Woodbridge w Wirginii. Cały czas miałem na liczniku sto sześćdziesiąt na godzinę.
Nigdy tu nie byłem, ale trafiłem bez problemu. Po obu stronach ulicy stały samochody. Kilka crown victoria i grand marquise. Domyśliłem się, że to FBI. Przybywało radiowozów z wyjącymi syrenami.
Wziąłem głęboki oddech i wszedłem. Nagle zakręciło mi się w głowie. Kyle dyrygował swoimi ludźmi z wydziału przestępstw z użyciem przemocy. Szukali dowodów. Wątpiłem, żeby coś znaleźli. Przedtem nie mieli szczęścia; Supermózg nigdy nie zostawiał śladów.
Kilku agentów Biura chlipało. Ja też płakałem po drodze. Ale teraz musiałem jasno myśleć i maksymalnie się skoncentrować. Tylko tak mogłem zobaczyć miejsce zbrodni oczami zabójcy.
Wyglądało to na włamanie. Ktoś dostał się tu przez okno w kuchni. Technicy FBI filmowali je kamerą wideo. Patrzyłem na rzeczy Betsey, jej dom. Na lodówce leżała okładka „Newsweeka” z amerykańską zdobywczynią Pucharu Świata w kobiecej piłce nożnej, Brandi Chastain i nagłówkiem „Rządzą dziewczyny!”.
Dom musiał mieć około stu lat i był zagracony wiejskimi rupieciami. Obrazy Andrew Wyetha, zdjęcia ptaków jesienią na jeziorze. Na stole w holu zauważyłem wezwanie dla Betsey na następne strzelanie kwalifikacyjne w FBI.
Wreszcie odważyłem się przejść z salonu do głównej sypialni na końcu korytarza. Łatwo było poznać, że to miejsce zbrodni. W głębi pokoju pracowali agenci. Tu zginęła Betsey.
Jeszcze nie rozmawiałem z Kylem. Nie chciałem mu przeszkadzać. Może tym razem jego ludzie coś znajdą. A może nie.
Potem ją zobaczyłem i nie wytrzymałem. Bezwiednie uniosłem lewą rękę do twarzy. Nogi ugięły się pode mną i zacząłem się trząść.
W uszach dzwonił mi ten cholerny głos z telefonu: „Aha, i miłej zabawy u Betsey Cavalierre. Ja byłem bardzo zadowolony”.