„Niczego mu nie wyjaśnił. Mądry chłopak…” – pomyślał Alex i spojrzał z uznaniem na niewinną chłopięcą twarz Filipa Davisa, który pochylił się lekko ku przodowi, jak gdyby podkreślając, że w ten sposób chce z szacunkiem odebrać słowa odpowiedzi.
Profesor otworzył usta, ale zanim zdążył się odezwać, drzwi otworzyły się ponownie i weszły obie panie, a za nimi ich mężowie.
– Proszę do stołu – powiedziała Sara. – Na szczęście Kate już wróciła i nie będę musiała was sama obsługiwać. Była cała w rumieńcach i miała trochę potargane włosy. Zdaje się, że to jeden z tych dwu łowców motyli, którzy rozkwaterowali się za bramą parku, próbuje ją złowić… No, ale nie plotkujmy o służbie. Wystarczy, że ona musi plotkować o nas…
Przeszli do jadalni. Małomówny Harold Sparrow usiadł obok Lucy, ubranej w suknię o zimnym fioletowym odcieniu, która wspaniale kontrastowała z jej delikatną urodą i białymi włosami. Prawą rękę miała zawiniętą do łokcia i umiejscowioną w biegnącej w dół ramienia i zawieszającej się pod nim białej chustce, spod której błyskał na szyi jej śliczny rubin na wąskim, króciutkim łańcuszku. „Mało jej zależy na kobiecych drobiazgach – pomyślał Alex – jeżeli do dwóch różnych sukienek wkłada tę samą biżuterię…” Była na pewno dość zamożna na to, żeby mieć pewną ilość klejnotów, i na pewno miała je zresztą. Ale po prostu sprawy urody nie były widocznie jej ciągłym utrapieniem. Spojrzał na Sarę. Nic w niej nie przypominało w tej chwili owego podlotka, w którego towarzystwie wyruszył rano z Londynu. Za oknami dogasał już dzień i nad stołem płonął ogromny kryształowy świecznik. W jego blasku biała, głęboko wycięta suknia Sary, jej brylantowe kolczyki i wspaniały brylant na środkowym palcu lewej ręki stanowiły zdumiewające tło dla ciemnych, gładkich ramion i szyi. Wielkie, czarne oczy świeciły. Upięte wysoko włosy lśniły, jak polane wodą. Po raz pierwszy może Alex zrozumiał, co oznacza określenie, że jakaś kobieta „roztacza wokół siebie blask”. Sara Drummond wyglądała jak istota z innej planety, otoczona lekką elektryczną aureolą, która poruszała się wraz z nią i wraz z nią zastygała w bezruch. Ale i ona zdawała się o tym nie wiedzieć, chociaż wprawne oko Alexa oceniło z łatwością, że musiała co najmniej godzinę spędzić nad doborem i układem elementów składających się na jej zdumiewający wygląd.
– Zdrowie naszego gościa! – powiedział Ian Drummond, unosząc kieliszek. – Niestety, to ostatnia nasza wspólna kolacja tutaj i po raz ostatni siadamy teraz wokół tego stołu z profesorem Hastingsem. Oczywiście jestem pewien, że spotkamy się wkrótce, bo świat robi się coraz mniejszy i coraz częściej przeprawiamy się z kontynentu na kontynent, żeby spotkać starych znajomych i przyjrzeć się ich nowym osiągnięciom. Piję za zdrowie naszego gościa i za to, abyśmy mogli jak najczęściej odwiedzać jego wspaniałą pracownię, czytać jego mądre wykłady i podziwiać wielkie osiągnięcia jego, jego znakomitych kolegów i jego ojczyzny, tak zasłużonej dla nauki!
Wszyscy unieśli kieliszki do ust. Pijąc, Alex nie mógł oprzeć się wrażeniu, że chociaż toast Iana był pełen szczerej serdeczności, to jednak na dnie jego kryła się nutka ironii. Ale jeżeli nawet profesor Hastings odkrył ją, nie dał tego po sobie poznać. Uniósłszy kieliszek, podziękował za gościnę i życzył obu uczonym szczęśliwego ukończenia dzieła, na które, być może, czeka cały świat, chociaż nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. To też było bardzo miłe i nastrój robił się coraz lepszy. Nawet milczący Sparrow usiłował powiedzieć kilka miłych słów odjeżdżającemu Amerykaninowi. A siedząca obok niego Lucy, która z bezradnym, czarującym uśmiechem pozwalała to jemu, to siedzącemu po drugiej jej ręce Filipowi Davisowi kroić sobie jedzenie, błysnęła kilka razy tak świetnym odezwaniem się, że Alex mimo woli spojrzał na nią z niedowierzaniem. Wydało mu się, że jest dobrym psychologiem i przeważnie na pierwszy rzut oka umie ocenić, kim jest i co potrafi świeżo poznany człowiek. Tymczasem Lucja Sparrow ukazywała się w coraz to innym świetle. Spojrzał na jej męża. To była jeszcze jedna zagadka. Ten krępy, silny, prawdopodobnie nieco ograniczony poza swoją specjalnością człowiek i ona! Co ich połączyło? Czy kochała go? Na pewno. Nie wyszła przecież za mąż dla majątku, bo sama musiała zarabiać znakomicie. Nie pociągnęła jej sława, bo, być może, była nawet sławniejsza niż on. Jej efektowne operacje i wielka uroda były ciągłym tematem reportaży fotograficznych i wzmianek prasowych. Na kongresach medycznych otaczał ją rój kolegów i sprawozdawców. Sam widział wiele tych zdjęć. Jeżeli nie była tak popularna, jak siedząca naprzeciw niej Sara Drummond, to trudno było przecież porównywać rozgłos, jaki daje scena, z tym, jaki daje zacisze sali operacyjnej. Więc skąd wziął się w jej życiu Sparrow? A może po prostu pokochała go, bo właśnie taki człowiek był jej przeznaczony do kochania? W końcu on, Alex, bardzo często widywał miłość dwojga zupełnie odmiennych pozornie ludzi. Ale że Sparrow, mając taką żonę, mógł wdać się w romans z kim innym, a w dodatku z żoną przyjaciela, z którym razem pracował? Spojrzał na Sparrowa, który w tej chwili rozmawiał przyciszonym głosem z Lucy, ostrożnie poprawiając jej obsuwającą się z ramienia chustkę. To były właśnie te dziwne sprawy rodzaju ludzkiego, niewytłumaczalne porywy, bezsensowne upadki, tragiczne bezdroża, na które wchodzą nawet najrozumniejsi. Dlatego życie niosło w sobie zawsze element niespodzianki. Spojrzał na Sarę. Przechylona lekko w lewo, mówiła właśnie do Amerykanina. „Nie, nie dziwię się Sparrowowi… – pomyślał Alex. – Nie dziwiłbym się nikomu. Ale Ian? Nie wierzę, żeby Sparrow miał być jedyną cudzołożną radością jej życia. Ta kobieta żyje, jak chce, i bierze, co chce. Ale zdaje się, że kocha tylko mojego poczciwego Iana. Jeżeli on się nigdy nie dowie, będzie do końca życia szczęśliwy. Ale jeżeli się dowie przypadkiem?…” Znał Iana. Wiedział, że mogłoby mu to złamać życie. Naprawdę je złamać. Nie ma nic okropniejszego niż zawiedziona ufność naprawdę ufnego człowieka. Ale Sara też chyba o tym wiedziała… „Niech będzie ostrożna! – pomyślał. – Niech, na miłość boską, będzie ostrożna!” Uśmiechnął się w duchu, jak zawsze, kiedy łapał się na swoim, wynikającym z doświadczenia, cynizmie. Ale życzył im obojgu jak najlepiej i był przeświadczony, że jedyne, co tu było możliwe i konieczne dla zachowania ich szczęścia, to jej ostrożność.
Sara mówiła właśnie.
– W Nowym Jorku będziemy występowali w marcu, więc jeżeli będzie pan w mieście, proszę koniecznie mnie odwiedzić.
– A w jakich sztukach będzie pani występowała? – zapytał Hastings. – Uprzedzam, że teatr nie jest najmocniejszą stroną mojej edukacji.
– W Hamlecie będę grała Ofelię, w Makbecie lady Macbeth, a w Orestei Klitajmestrę.
– Naprawdę! – Lucy uniosła głowę. – To wspaniale! Nigdy tego nie widziałam na scenie, a zawsze tak bardzo chciałam zobaczyć. W dodatku z tobą. Czy gracie wszystkie trzy tragedie Orestei razem?
– Ze skrótami. W każdym razie ja gram wszystko, co Ajschylos napisał o królowej.
– Czy umiesz już rolę? – Lucy była wyraźnie zaciekawiona.
– Tak… – Sara zawahała się. – Nie tak, żeby móc grać, oczywiście, ale umiem ją od lat.
– Niech nam pani powie jakiś fragment! – poprosił Hastings.
– Tak, zrób to! – Drummond był wyraźnie zadowolony. Alex przyglądał mu się, patrzącemu na żonę rozkochanym, spokojnym spojrzeniem.
– Och, przecież nie teraz… – Sara zaśmiała się i zarumieniła ciemnym rumieńcem dziewczynki, której nauczycielka każe wyrecytować wiersz przed całą klasą.