Выбрать главу

T.O.

Naszych uczni nie zabrakło i na niszczycielach. Oni też opisywali swe przeżycia prozą i wierszem:

Od kilku tygodni nasz ORP pływał sobie spokojnie z konwojami na trasie jakoby niebezpiecznej.

Raptem! Meldunek z dalocelownika: "samolot - Zetoo 50".

W tej chwili cała centrala jest na nogach, już zapalamy światło. Nie jesteśmy zdenerwowani, tylko podnieceni.

Trwa to chwilą... drzwi, światło i słuchawki są w porządku, my zaś stoimy w skupieniu nad konżugatorem[1].

Serce mi trochę bije, nie dlatego żebym się bał" ale po prostu z wrażenia.

Poczułem nagle, że okręt poderwał się z miejsca zwiększając gwałtownie szybkość, tak że wszystko się trzęsie, my też. Słyszą już wyraźnie szum motoru. Nie, może to tylko moja wyobraźnia? Wstrząs...

Okręt zatrzymał maszyny! Zmniejszył szybkość. Wbijam z uporem oczy w powierzoną mej pieczy strzałkę jakiegoś przekaźnika, od którego może zależeć nasze życie.

Przez chwilą cisza...

Nagle pada rozkaz dalocelownika: "kąt kursowy - lewo 15". Błyskawicznie nastawiamy i uzgadniamy odpowiednie strzałki przyrządów, w sekundą pada rozkaz: "otworzyć ogień!" Rozlega się ogłuszający huk, okręt drga i przechyla się, a salwa wali za salwą. Nieprzyzwyczajeni do tego z początku nie orientujemy się, czy to bomby padają, czy też to tylko nasze działa strzelają.

W zamkniętej przestrzeni, jaką- jest centrala artyleryjska, każda salwa odbija się echem stokrotnym.

Słyszę huk i drżenie stalowych płyt, ale nic - zautomatyzowanymi ruchami kręcę powierzonymi mi przyrządami, w tej chwili nie zdaję sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jestem tak pochłonięty przydzieloną mi funkcją, że nie mam czasu myśleć o czymś innym. Jeszcze jedna salwa i dwa potężne wstrząsy... No, to teraz już wiem na pewno, że to były bomby.

Kilka minut stoimy jeszcze przy konżugatorze, a potem jeden spogląda na drugiego i śmiejemy się.

Jesteśmy zdziwieni, a właściwie rozczarowani, że ta walka, o której nam tyle opowiadano, była właściwie niczym... Dlatego też, gdy po powrocie do portu przyszedł na nasz ORP dowódca dywizjonu, aby podziękować nam za dzielne spisanie się, uważaliśmy, że było to całkiem niepotrzebne. Przecież to nie jest to, o czym się czyta lub co się widzi w kinie; to było proste, codzienne spełnienie obowiązku.

J.G.

Alarm 1. - Piersi falują i stal błyska w oczach. Rozszalały się działa i niebo się pali. Bomb wybuchy naokół opryskały pokład. Nagłe cisza - silników szum milknie w oddali. Ach, jak długo ta podróż będzie nam się wlokła?

v      Ranek wstaje bezbarwny, zimny i ponury,

Mgła gęstnieje i konwój nurza się w sieć mleczną.

Zamyka się nad nami niebo - płyną chmury.

Na włóczęgę płyniemy - na włóczęgę wieczną.

S.M.

Ci co byli na okrętach podwodnych, też zostawili swe wspomnienia na kartkach "ZNÓW RAZEM".

Zbliża się dowódca w towarzystwie kilku oficerów i kapitana S. Smukła postać w grubym swetrze i ciężkich morskich butach. Ostatni uścisk dłoni i życzenie: "Szczęśliwych łowów". Dzwonią obroty telegrafów, motory poruszane napięciem baterii zrywają leniwe po odpoczynku śruby. Z wolna odsuwa się dziób, zrzucają cumy i natychmiast zwijają w mocne skręty na szpulkach umieszczonych pod pokładem.

Na pomoście zostaje tylko wachta wpatrująca się cierpliwie w horyzont przez szkła zroszonych lornetek. [...]

Wachta nie była lekka, pomimo starannego przecierania szkła lornetki co chwila pokrywały się delikatną chmurką pary oddechu i wody morskiej. Chronić się przed bezpośrednim działaniem fali i przemoczeniem też nie było za co. Niewielki pomost nie stanowił przeszkody dla oszalałych, zachłystujących się własną mocą fal. Okręt nurzał się z ciężkim stękaniem pomiędzy góry wodne, ażeby znów się wydźwignąć i zaryczeć teraz wzmożonym łoskotem diesli w twarz wichrowi. Zatracało się wrażenie ruchu przy nieznacznej szybkości kilku węzłów. Łódź wydawała się zabawką zwariowanej wody, otoczona, to znów pokryta spienionymi bałwanami. Wściekłe bryzgi chlastały bezlitośnie twarde burty i z mlaśnięciem rozkoszy przylegały do odkrytych twarzy ludzi, aby ściec lodowatym strumieniem pod zydwestkę i potem pod nieprzemakalnym płaszczem wzdłuż krzyża aż do dygocących lędźwi. [...]

Przy każdej okazji nieszczęsny obserwator pyta o godzinę. Jak długo musi jeszcze stać, zanim uda się na dobrze zasłużony odpoczynek pod mocnym pokładem?

Warunki są tam o tyle lepsze, że woda nie leje się wprost na delikwenta, tylko przy gwałtowniejszych przechyłach wypada w postaci skroplonej pary z zaworów kabli. Spod torped i z rozmaitych ścieków wyciekają strużki zmieszanej z wodą oliwy i ropy, kreśląc arabeski na podłogach pomieszczeń.

Zbliża się normalny czas zanurzenia (około czwartej rano).

Klakson. Trzask otwieranych odwietrzników i gwałtowny szum wody wdzierającej się do tanków. To wszystko następuje tak szybko, że w chwili zamykania włazu powierzchnia wody znajduje się o jakieś dwie stopy od pomostu...

Przez peryskopy widać szarzejącą smugę na wschodzie – wstaje dzień.

J.S.

* * *

Życie w Szkole Morskiej w Southampton układało się wskutek codziennego bombardowania w podobny sposób jak w Londynie. Pobudzało do intensywnego myślenia i zmuszało do ciągłego panowania nad sobą. "Dzieci" w tych warunkach szybko dojrzewały. Szybciej zaczynały rozumieć prawdziwe wartości, znały wartość krwi, wartość życia i wartość pracy. Symbole miały dla nich swe pełne znaczenie. Gdy otrzymali sztandar Szkoły Morskiej w 'Gdyni, który owinięty na sobie wyniósł z Polski przez granicę dyrektor departamentu inżynier Leonard Możdżeński, to tak o sztandarze tym napisali:

Na uroczystość otwarcia roku szkolnego w Szkole Morskiej w Southampton zjechało w tym roku wielu przedstawicieli rządów państw alianckich. Dyrekcja Szkoły otrzymała wiele listów i depesz gratulacyjnych, między innymi list od Jego Królewskiej Mości Króla Jerzego VI, Premiera Churchilla, Pana Prezydenta RP i Premiera Rządu Polskiego, generała dywizji, Sikorskiego.

Orkiestra zaczyna grać, oddziały maszerują. Przed samą trybuną pada komenda: "baczność! na lewo patrz!" - i plac przed szkołą rozbrzmiewa paradnym, polskim krokiem. Defilujemy przed ocalonym Sztandarem Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni.

вернуться

1

Konżugator - mechaniczne urządzenie artyleryjskie na okręcie przeliczające automatycznie zaobserwowane dane ruchomego celu (kąt biegu, odległość, szybkość itp.) oraz dane meteorologiczne na dane potrzebne do strzelania, jak np. celownik, odchylenie itp.