Выбрать главу

Oto leży przed nami zadanie, jakże ciężkie i trudne do wykonania. Zwyciężyć Niemcy, zwyciężyć Japonię... Taki ustrój powszechny zaprowadzić, by nigdy mechanizmy społeczne nie poddały się tragicznym powikłaniom prymitywnej moralności.

Jakżeż piękny udział w tym wysiłku narodów może przypaść naszej umęczonej Polsce! Jakie nowe źródła siły wytrysną spośród zaniedbanych warstw społecznych, dla których "równouprawnienie" było wskutek struktury gospodarczej pustym jedynie dźwiękiem? Planowa gospodarka zapewni wszystkim równy dostęp do zasobów naturalnych ziemi, dostęp do nauki i kultury. Realizm, dzisiejszego spodlenia społeczeństw faszystowskich zmusza nas do realnej pracy nad wykonaniem naszych idei. Na świecie wyniszczonym wojną budować będziemy od początku.

A my - marynarze?

Pływając po morzach z ładunkiem najprzeróżniejszych towarów staniemy się symbolem łączności między wolnymi ludźmi świata. Praca na morzu - to tak niewiele w ogólnym porządku rzeczy. A przecież dla nas - to wszystko.

J.M.

* * *

Sytuacja polityczna zapowiadała zwycięski koniec wojny. Należało pomyśleć o przygotowaniu kadry dla przewidywanych sześciuset tysięcy ton naszej floty handlowej w pierwszym okresie powojennym. Z wyliczeń otrzymywało się cyfrę sześciuset oficerów nawigacyjnych i mechaników razem.

Gdy głowiłem się nad rozwiązaniem tego gordyjskiego węzła, rozciął go minister żeglugi:

- Zorganizuje pan szkołę morską na sześciuset ludzi. Kandydatów dostarczą ośrodki emigracyjne w Indiach, Persji, Afryce i Palestynie.

W ten sposób znalazłem się razem z Majorem w Landywood pod Birmingham w szkole morskiej, która nosiła nazwę: Gimnazjum i Liceum Morskie w Landywood.

W klasach gimnazjalnych nie było podziału na nawigatorów i mechaników. Wszystko to, co musiał wiedzieć mechanik o nawigacji lub nawigator o maszynach, znalazło się w programach klas gimnazjalnych! Specjalizacja rozpoczynała się dopiero w dwóch klasach licealnych.

Szkoła morska w Landywood mieściła się zasadniczo w kilkudziesięciu tak zwanych "beczkach śmiechu", które wraz z budynkami administracyjnymi mogły stanowić lokum dla przeszło dwu tysięcy ludzi. Była pomyślana jako szkoła dla chłopców mających uczyć się i pracować w pobliskich kopalniach. Ponieważ tacy się nie znaleźli, oddano ten obóz pod szkołę morską, chociaż początkowo siedziba szkoły morskiej miała się znajdować nad morzem w Walii.

Do szkoły ściągnęli chłopcy - w grupach od kilkudziesięciu do kilkuset - z Persji, Indii, Afryki i Palestyny. Grupa palestyńska, w ilości dwustu kilkudziesięciu, przybyła pod opieką byłego dowódcy Szkoły Podchorążych w Palestynie. Z miejsca poinformował mnie, że chłopcy ci w większości - należą do tak zwanych "trudnych" i spytał, ilu mam podoficerów do ich pilnowania - "musi ich być tylu, by na sześciu chłopców był przynajmniej jeden dobry podoficer".

Odpowiedziałem, że do pomocy mam dwóch oficerów nawigacyjnych, świeżo po kursie kapitanów żeglugi wielkiej w Londynie, i starego bosmana ze statku "Wisła". Poza tym istnieje "grono" nauczycieli, którzy nic i nigdy, nie mieli do czynienia z wychowywaniem marynarzy i nie mają do tego ochoty.

Po moim oświadczeniu usłyszałem wyrazy współczucia z wróżbą na przyszłość, że "szkoła nie utrzyma się dłużej niż dwa tygodnie".

Chłopcy nie byli źli, a tylko zdeprawowani. Ci z Palestyny otrzymywali duży żołd, a autostopem podróżowali po całej Palestynie jak własnymi samochodami. W innych grupach było wielu takich, których ośrodki emigracyjne nie mając odpowiednich nauczycieli i wychowawców wyzbyły się również jako trudnych, mieli oni za sobą ucieczki, bójki, nawet kupno żon. Z Francji przybyli Chłopcy, i tacy którzy uciekli z hitlerowskiej Organizacji Todta, przymusowo zatrudnieni przy budowie fortyfikacji, i tacy, którzy walczyli w oddziałach francuskiego ruchu oporu - Maąuis.

Większość chłopców była sierotami, a wszyscy razem nie mieli nic do stracenia i byli całkowicie uodpornieni na wszelkiego rodzaju kary czy upomnienia. Byli to Nomadowie z ciepłych krajów. Nie uznawali zamkniętych pomieszczeń, szyb i zamknięć, używanie widelca i noża było dla nich nie tylko czymś zupełnie zbytecznym, lecz wręcz przedmiotem ogólnej wesołości. W jadalni nawet nie siadali, zabierali ze sobą chleb i mięso i natychmiast z niej wychodzili.

Było ich tylko czterystu - cieszyłem się że nie, jak początkowo planowano, sześciuset i to mnie podtrzymywało na duchu. Miewałem po dwustu chłopców na "Darze Pomorza", ale tam był wyrównany poziom wiedzy i poziom kulturalny, znane zamiłowania i ustalona opinia szkoły, z której przyszli.

Jaki system wychowania należy obrać dla tych synów pustyni?

Przypomniały mi się własne czasy szkolne i ostatnie moje gimnazjum koedukacyjne im. Adama Mickiewicza, przekształcone z Kursów dla Dorosłych przy Departamencie Oświaty Litwy Środkowej. Dyrektorem był Bronisław Zapaśnik. Był on dla nas sprawdzianem, że "gdy kwiat jest miodem ciężarny, pszczoły same znajdą doń drogę". Nauka w mieście, które w ciągu pierwszej wojny światowej siedem razy przechodziło z rąk do rąk, nie mogła nie zostawić śladów na naszej dyscyplinie. Surowy rygor panujący w ówczesnych szkołach średnich nie mógł mieć zastosowania w naszym gimnazjum. Wszyscy mieliśmy długą przerwę w nauce, wielu przed południem pracowało na utrzymanie. Dyrektor - po prostu rygoru tego nie stosował, biorąc na swe barki skutki nowego systemu. Poczuliśmy się wolni, ale wyjaśniono nam, że "najwyższą nagrodą wolności jest poczucie odpowiedzialności za czyn dokonany w absolutnej swobodzie".

Symbolem naszej przyszłej pracy stał się rysunek na znaczku pocztowym, przedstawiający szablę - starym obyczajem po skończonej wojnie - wbitą w rolę na znak, że należy skończyć ze złem koniecznym, a zacząć pracę twórczą i żmudną, na (podobieństwo oracza przedstawionego na tym samym rysunku. I powiedziano nam, że "Ojczyzna to nie żaden abstrakt, to nie coś obiektywnie istniejącego i poza nami, jako podmiotami, ale to my sami". Do tych zasad dołożył Dyrektor całe swoje serce. Toteż żegnając Dyrektora po skończeniu szkoły czuliśmy, że zaciągnęliśmy wobec niego olbrzymi dług, który wymagał na razie od nas wielkiej obietnicy, że go spłacimy.