W dniu ukończenia gimnazjum, żegnający w naszym imieniu Dyrektora Bronisława Zapaśnika kolega rozpoczął swe przemówienie od legendarnego faktu, że w przeddzień bitwy pod Somosierrą polski szwoleżer wziął sobie ognia do fajeczki z ogniska Napoleona. Wezwany przez oficera, by podziękował - szwoleżer odpowiedział wskazując na wąwóz: "Tam mu podziękuję". Opuszczając szkołę czuliśmy się jak rycerze "Pogoni", idący walczyć o to co najpiękniejsze, a co wskazano nam w tej szkole.
Wobec tego w szkole morskiej w Landywood - nie było kar. System "bezkarności" przeraził nauczycieli, ale minęły przepowiedziane dwa tygodnie, dwa miesiące i rok, a szkoła się nie rozpadała. Trwała. Bolało chłopców, że na maszcie nie podnosimy bandery. Wytłumaczyłem, że banderę można podnosić nad czymś, co jest jej godne, że statek trzeba najpierw zbudować, a potem dopiero można na nim podnieść banderę.
Z samą nauką nie było wiele trudności, kandydatów przeegzaminowano, podzielono na klasy, opracowano programy, ustalono rozkład lekcji. Gorzej było ze sprawami wychowawczymi i czasem pozalekcyjnym. Chłopców należało zacząć uczyć po prostu kulturalnego sposobu bycia, należało zacząć uczyć sztuki posługiwania się jednocześnie widelcem i nożem. Trzeba było wyszukać odpowiednią osobę i ustanowić dla niej etat opiekunki społecznej. Musiała to być osoba, która potrafiłaby chłopcom zastąpić matkę, która potrafiłaby poznać i wczuć się we wszystkie osobiste troski każdego z nich.
Znaleziono taką osobę. Odtąd zasiadała ona codziennie do wszystkich posiłków, przy stole zastawionym jak na przyjęciu w ambasadzie, w towarzystwie dwunastu chłopców ubranych tak jak gdyby się udawali na przyjęcie do króla.
Przeglądu ubrań - wybranych na ten dzień chłopców - i czystości dokonywał jeden z oficerów nawigacyjnych, który sam został w tym wyćwiczony pod ogniem dział i bomb w kampanii francuskiej - "nasze dziecko". Teraz nic nie uszło jego uwagi. Żadna plamka na mundurze, czystość rąk, paznokci, całość skarpetek i świeżość chusteczki. "Dwunastu męczenników" układało groszek na końcu widelca i musiało władać w odpowiedniej chwili odpowiednią biżuterią" jak "Wołodyjowski pałaszem". Musieli uczyć się sposobu bycia przy stole we wszystkich możliwych okolicznościach. W tym celu na przemian sześciu udawało damy, a tematem rozmów było zachowanie się w domu, na ulicy i w różnych sytuacjach towarzyskich. Oprócz tego musieli nawet pobierać lekcje tańca, ze względu na ciągłe zapraszanie ich na modne w tym czasie w Anglii dawce.
Praca pozalekcyjna zorganizowana została w kółkach według zgłoszonych przez nich samych zainteresowań. I tak w krótkim czasie "ogrodnicy" zamienili cały teren szkoły w osiedle kwiatów, "szklarze" wstawili dwa tysiące zbitych szyb, a "introligatorzy" oprawili zniszczone książki z biblioteki. Kółko krawieckie czuwało nad wzorowym wyglądem mundurów, szewskie miało w swojej opiece buty.
Wszyscy chłopcy musieli robić modele statków - od najstarszych do najnowszych. Zrobili ich koło tysiąca. Najpiękniejszy model statku "Golden Hind" - okrętu, na którym Francis Drakę jako pierwszy Anglik opłynął kulę ziemską dookoła - zakończył zadzierzgnięte niegdyś przez nasz "kurs" w Szkole Morskiej w Tczewie, a właściwie przez Mariusza, stosunki z angielskim panującym dworem królewskim. "Golden Hind" został przez szkołę ofiarowany wnuczce Jerzego V - Elżbiecie. Model ten, ustawiony na tle makaty utkanej własnoręcznie przez Gandhiego dla księżniczki Elżbiety, można było oglądać na filmie wyświetlanym w kinach Anglii.
Uczeń Mak prowadził (kółko dramatyczne; wystawiło ono kilka sztuk Fredry, które cieszyły się wielkim powodzeniem u gości z Londynu. Kółko muzyczne robiło szybkie postępy, zwłaszcza akordeoniści oraz amatorzy gry na fortepianie i skrzypcach. Co miesiąc odbywały się w szkole koncerty, by pokazać chłopcom, co można osiągnąć pilnie pracując.
Kółko śpiewacze, składające się ze stukilkudziesięciu chłopców, zyskało nawet uznanie radia brytyjskiego, słynnego BBC, którego dyrektor zakwalifikował chór do występu w studio. Na koncertach w szkole chór musiał po kilka razy powtarzać ulubioną przez wszystkich chłopców piosenkę w (tempie marsza zaczynającą się od słów: "Do życia odważnie wesoło - uczmy się kochać, uczmy żyć".
Od marca do grudnia trwała ta intensywna praca chłopców. Wreszcie w grudniu, zgodnie z tradycją podniesienia pierwszy raz bandery nad Szkołą Morską w Tczewie, podnieśliśmy ją nad szkołą morską w Landywood.
Zbliżały się święta. Czas ten należało wykorzystać na uzupełnienie u chłopców braku pojęcia o życiu rodzinnym, miało to być połączone z nauką języka angielskiego. Z tego względu przedłużono wakacje świąteczne do trzech tygodni. Szkoła dała ogłoszenie w gazetach, zwracając się do społeczeństwa angielskiego w tej sprawie. Apel przyniósł dwa tysiące zaproszeń do rodzin angielskich na okres trzech tygodni. Chłopcy na wiadomość, że mają wyjechać na święta ze szkoły na trzy tygodnie, oświadczyli, że nie wyjadą.
- Pierwszy raz - powiedzieli - od wielu lat czujemy się u siebie w domu i wolni. Wolimy się uczyć, byle nie wyjeżdżać.
Na tak zwanych "odpowiedziach" na kartki składane do "skrzynki zapytań" udało się ich przekonać, że z jednej strony będzie to dla nich samych egzamin z dotychczasowej pracy nad sobą, a z drugiej będą mieli okazję poznać zorganizowane od wieków w ustalonych formach i tradycjach życie rodzinne, co pomoże im w przyszłości do urządzenia swego życia, i że będą w tych domach specjalnie informowani, jak się należy zachowywać w domu, by nie utrudniać życia innym i sobie.
Zgodzili się na wyjazd pad warunkiem, że pojadą dopiero po wspólnej wilii w szkole.
Zaopatrzeni w szczegółową instrukcję, jak się należy zachowywać mieszkając wśród Anglików i do kogo się zwrócić w wypadku trudności w podróży oraz jak należy reprezentować siebie i szkołę od wyjścia z bramy szkolnej do powrotu do niej - chłopcy wyruszyli na święta.
Każda rodzina przyjmująca ucznia na okres świąt otrzymała od szkoły kwestionariusz z prośbą o podanie swych spostrzeżeń, w jakim stopniu uczeń wykorzystał swój pobyt u niej i jakie poczynił postępy z języka angielskiego, oraz o wyrażenie możliwie szczegółowej opinii o chłopcu.