Выбрать главу

Uspokoiłem i uściskałem Majora, i zdobyłem się tylko ha powiedze^ nie "do zobaczenia w Polsce";

W szkole rozpoczęły się rozmowy na temat wyjazdu Majora.

Major milczał i słuchał, wreszcie - jak zwykle zawstydzony, gdy miał mówić - oświadczył, że w życiu swym zawsze kierował się wskazaniami Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego i że w rozdziale dwudziestym wyraźnie ma napisane, co powinien czynić. A jeśli chodzi o resztę, to nie pozostaje mu nic innego, jak powtórzyć tylko te słowa: "Nie badajcie, jaki będzie rząd w Polsce, dosyć wam wiedzieć, iż będzie lepszy niż wszystkie, o których wiecie; ani pytajcie o jej granicach, bo większe Będą, niż były kiedykolwiek".

Po kilku tygodniach otrzymałem list od Majora. Pisał w nim: "Przestałem być pielgrzymem, jestem znów na Białej Fregacie".

* * *

Jeszcze raz w życiu spotkałem brazylijskiego niedźwiadka "Miska" - nie tego samego, ale z tego samego rodu. W drodze do niego znalazłem się między skrzydłami olbrzymiego ptaka szybującego nad Atlantykiem. Przypomniała mi się wówczas czytana w dzieciństwie Cudowna podróż Selmy Lagerlbf. Jak w jej bajce, lecąc nad Atlantykiem śmiałem się z olbrzymich statków pasażerskich wolno poruszających się po oceanie - widziane z góry podobne były do mikroskopijnych modeli.

A później to już wszystko było naprawdę jak w bajce. Zobaczyłem Amazonkę. Istnieje jedno słowo, które całkowicie ją obrazuje. Słowo właściwe i jedyne - WIELKA.

Czterdzieści pięć tysięcy mil dróg wodnych Amazonki, i jej dopływów, dostępnych dla statków morskich. W okresie pory deszczowej sześć tysięcy mil dla statków oceanicznych przez cały kontynent Ameryki Południowej aż po Andy - coś jak gdyby trawersata Oceanu Atlantyckiego przez gąszcze dżungli - statek ociera się o liście palm lub gubi brzegi z obu stron rzeki.

W jej ujściu leży miasto i port zwane Paryżem Amazonki, jest to Belem zwane inaczej Para. Nabrzeża tego portu, podobnie jak i nabrzeża wszystkich portów na kuli ziemskiej, noszą na sobie ślady postoju przy nich statków, które pozostawiały, zgodnie ze zwyczajem, swoje imię wypisane tą samą farbą, jaką się upiększały.

Pewnego dnia podczas postoju w tym tropikalnym Paryżu przeczytałem wypisaną czarną farbą na nabrzeżu nazwę statku - m. s. "Rozewie".

Nazwa ta wywołała wspomnienia bardzo odległe. Myślami przeniosłem się Ido Szkoły Morskiej w Tczewie. W ciasnej ławce pod oknem zobaczyłem siedzącego nad książką "Wsika". Siedział w swym jasnym swetrze tak cichy i spokojny, że wydawał się "wsiąkać" w otoczenie

Stając się niedostrzegalny. W kartotece Majora można było przeczytać o Wsiku: "Jerzy Lewandowski kapitan żeglugi wielkiej, internowany na m.s. "Rozewie" w Dakarze, uciekł dnia 5 lipca 1940 roku, przechodząc przez zastawione sieci, pola minowe i stojące ha straży okręty francuskie. W sierpniu 1942 roku m. s. "Rozewie" został storpedowany koło wyspy Trinidad".

Ranny w głowę Wsik, płonący oburzeniem i rozżalony z powodu straty statku, po wydaniu rozkazu opuszczenia statku przez załogę sam został na tonącym "Rozewiu". Postanowił jednak zapłacić za storpedowanie statku. Wywołał z łodzi ratunkowej obsługę działa i czekał z nią na ewentualne wynurzenie się okrętu podwodnego. Gdy pozostawanie na statku było już dłużej niemożliwe, odesłał znów załogę działa z powrotem do łodzi ratunkowej, a sam jeszcze czekał. Po zatonięciu statku dopłynął do łodzi ratunkowej. W momencie gdy "Rozewie" znikło pod wodą, wynurzył się okręt podwodny i "zabrał Wsika jako jedynego jeńca.

Wspomnienia te wzruszyły mnie i skłoniły - do poszukiwania innych napisów na nabrzeżach. Po. godzinnych poszukiwaniach trafiłem na "bilet wizytowy" s.s. "Paderewski".

Ten statek był ściśle związany z Jurkiem Mieszkowskim - "Szermierzem". Spędziłem z nim wiele lat w Szkole Morskiej i jeszcze więcej w jednej kompanii, znikł mi z pola widzenia dopiero, gdy przeszedłem na "Dar Pomorza". Potem wieści o nim dochodziły mnie już tylko z kartoteki Majora.

Jerzy Mieszkowski kapitan żeglugi wielkiej, s.s. "Morska Wola". Ewakuacja wojsk polskich z Francji z Nantes. Udział w konwoju napadniętym przez nieprzyjacielski pancernik, z którym stoczył samobójczą walkę pomocniczy krążownik "Jervis Bay" przerobiony ze statku pasażerskiego. Bój ten dał możność ocalenia się innym statkom tego konwoju. Z zaatakowanych trzydziestu siedmiu, ocalały trzydzieści dwa, w tym dwa polskie: "Morska Wola" i "Puck"; a potem statek SJ5. "Paderewski" w lipcu 1942 roku ratuje kilkudziesięciu ludzi z zatopionego koło Trinidad statku norweskiego. Zatrzymanie maszyn w tym okresie walki na oceanie oznaczało zrobienie z siebie nieruchomego celu dla polujących okrętów podwodnych. Koło tej samej wyspy Trinidad w grudniu tego samego roku "Paderewski" został storpedowany.

Podniecony tymi wspomnieniami postanowiłem odnaleźć wszystkie napisy pozostawione przez statki na nabrzeżach Amazonki.

Odnalazłem. Tym razem był to m. s. "Śląsk".

Znów zobaczyłem we wspomnieniach tę samą Szkołę Morską, ten sam "kurs" wtłoczony w małe ławeczki dla dzieci. Za mną siedzi Bo-dek. W tym kącie usadowiło się nas czterech. Od pierwszych liter naszych nazwisk tworzymy niewiadomo dlaczego "Stowarzyszenie Bece-jotka". Stowarzyszenie nie ma nic na celu, ale jego nie pisany statut, składający się z jednego paragrafu głosi, że: najważniejsze są paragraisane. Stowarzyszenie zbiera się w każdą sobotę. Zebrania noszą nazwę "inauguracyjnych". Podczas zebrania jeden musi stanowczo przemawiać i to nie krócej niż pół godziny. Za wysłuchanie przemówienia prelegent płaci tabliczką czekolady, która natychmiast zostaje rozdzielona pomiędzy obecnych.

Bodek nie lubi przemawiać. Posunął się raz do tego, że zaproponował nam dwie tabliczki czekolady - jeśli nie będzie potrzebował przemawiać. "Be" i "ce" byli nawet skłonni ze względu na czekoladę zgodzić się na taką propozycję, ale "ka" - który chciał nadrobić wszystkie zaległości naszych królów w stosunku do morza - powiedział, że zrobi z siebie Rejtana, jeśli się na coś podobnego zgodzimy. Wyrzucał nam słabość, łakomstwo, prywatę. Roztoczył przed nami straszną wizję upadku i twierdził, że nigdy do niczego nie dojdziemy, że w ten sposób właśnie zlekceważyliśmy morze i...

Na szczęście "ce" - którego nazywaliśmy "Starcem" - natychmiast się z nim zgodził i używając swej łaciny, powiedział: dura lex sed lex, czyli że ciężkie prawo, ale prawo i że prawa łamać nie można. Zacząłem pocieszać Bodka - "jot" - żeby się cieszył, że Janek nie kazał nam jeszcze przemawiać po angielsku lub francusku, co zresztą nas na pewno nie ominie. Mój sposób pocieszania wprawił Bodka w jeszcze większe przerażenie i już potulnie przygotowywał się do przemówienia i nigdy nam więcej dwóch czekolad nie zaproponował. W kartotece Majora można było przeczytać o Bodku: "Bohdan Jędrzejewski, kapitan "Śląska". Internowany w Kaolaku przez Francuzów uciekł wraz z kapitanem "Cieszyna" - Mikoszą".