Trudno wymienić nazwiska wszystkich tych, którzy podczas swego pobytu w szkole potrafili opanować doskonale potrzebną im wiedzę. Dzisiaj prowadzą wielkie przetwórnie na najbardziej trudnych łowiskach świata, z humorem opisując w swych listach nawigację na wodach Arktyki jako "slalom kursów między polami i górami lodowymi". Chłopców tych wychowało morze, ich charaktery kształtowały połowy na wodach otaczających Wyspę Niedźwiedzią lub w największej północnej "wylęgarni" gór lodowych. Wejścia do niej strzeże przylądek, którego nazwa mówi na wszelki wypadek tym, co się tam zapuszczają: BĄDŹ ZDRÓW. Po angielsku brzmi to łagodniej - Farewell.
Tytuł Krążownik spod Somosierry nasunął mi się w wyniku dziwnego spełnienia marzeń dziecinnych. Jako ośmioletniemu chłopcu udawało mi się często dopaść konia. Wtedy w "zapierającym dech" galopie majaczyła mi szarża ułańska. Z równym zapałem w tym samym czasie budowałem tratwy i szedłem na abordaż nieprzyjacielskiego okrętu, marząc o dowodzeniu "prawdziwym" okrętem "najeżonym armatami".
Zdarzyło się tak, że podczas szkolnych ferii letnich wyprowadzałem statki na pierwsze próbne rejsy. Pewnego razu stałem się nieoczekiwanie dla siebie dowódcą okrętu wojennego. Podczas prób z tym okrętem na morzu przypomniały mi się zabawy na tratwach i marzenia ośmioletniego chłopca. Odbyła się w pamięci długa droga od tratwy ciosanej i wiązanej własnymi rękami do tego okrętu wojennego wybudowanego "własnymi rękami" i wówczas skojarzenie słów Krążownik spod Somosierry - nie wydało mi się tak bardzo nieżyciowe.
I już ostatnia odpowiedź na pytanie, jakie były losy Mistrza Magii, który z takim trudem zdał egzamin z języka angielskiego.
Spotkałem go w Gdyni w zeszłym roku. Pływa jako kapitan na linii południowoamerykańskiej. Po krótkim omówieniu - wszystkich znajomych kątów, począwszy od Belem w ujściu Amazonki do Buenos Aires, i tego co zaszło w ciągu trzydziestu paru lajt niewidzenia się od skończenia Szkoły Morskiej, Mistrz Magii powiedział, że ma kłopoty ze swym synem.
- Wiesz, syn mój nie może sobie dać rady z językiem angielskim.
- Jakiego rodzaju ma trudności? - spytałem bardzo zaciekawiony.
- Myślę, że się po prostu nie uczy.
- Może to niezupełnie jednak jego wina - próbowałem bronić młode pokolenie.
- Nie jego? A czyja? Nie chce mu się. Zobacz, ja nauczyłem się teraz nawet hiszpańskiego. A pamiętasz, jak ja świetnie umiałem angielski?
- PAMIĘTAM.