Выбрать главу

- Toć to, człowiecze! - mówił do chorego ucznia z bolącym zębem. - Toć ja mam jeszcze pigułkę, co ją otrzymałem od sławnego profesora. Toć to ja ci dam jej połowę. Przejdzie ci ból natychmiast.

I oddawał połowę tej bezcennej pigułki, którą uczeń za drzwiami ambulatorium wyrzucał od razu za burtę. Kolejny pacjent, uczeń skarżący się na boleści żołądka, otrzymywał drugą połowę tej samej pigułki i zażywał ją w identyczny sposób co poprzednik. Obaj - prócz pigułki - dostawali zresztą także zwolnienie od robót.

Następny lekarz był ginekologiem. Co do niego zgodni byliśmy, że chce zapewne radykalnie odpocząć, ponieważ to, co umiał leczyć, nie istniało u nas na statku. Leczenie uczniów oparł na swej głębokiej wierze w nasz romantyzm, młodość i czas.

Lekarz, który teraz wpadł w oko Pytonowi, był psychiatrą ze słynnego na całą Polskę zakładu w Tworkach. Na naszym żaglowcu czuł się wspaniale, jak wśród swych pensjonariuszy. Pomimo to dla nas pozostawał trochę dziwny.

Na przykład w tej podróży upalne dni nie należały do rzadkości, by się więc nieco ochłodzić, czerpaliśmy wodę zza burty płóciennym kubełkiem uwiązanym do linki. Co chwila któryś z nas podchodził do burty, wyciągał pełne wiaderko i oblewał się słoną wodą. Doktor usiłował nas naśladować. Do momentu wylania na siebie wody wszystko robił dokładnie jak inni. Później wznosił kubełek nad głową i wylewał wodę... poza swoje plecy, tak że nigdy ani kropelka nie padła na jego ciało. Następnie oglądał się krytycznie, sprawdzał dłonią i mówił do siebie:

- Jakaś dziwna woda. Jestem zupełnie suchy!

"Aaaaa!" Pytona zmieniło się we wrzask radości z odnalezienia wreszcie przyczyny nękającego nas wschodniego wiatru. Pyton, który odważył się gwizdać skrobiąc maszt, ryknął teraz:

- Chalera! Zastrzelę! Natychmiast  zastrzelę! - i rączo  pobiegł w stronę rufy.

Na rufie, w pomieszczeniach oficerskich, jak na każdym porządnym żaglowcu gotowym do stłumienia buntu załogi, rzędem w stojakach stały karabiny. Pyton złapał karabin i pędem rzucił się na pokład.

Sami z radością przeciągnęlibyśmy lekarza pod kadłubem statku, która to kara pochopnie była dawniej stosowana na żaglowcach. Całkowicie na to zasługiwał za nasze męki wycierpiane od Pytona. Na to wszyscyśmy się zgadzali. Ale co zrobi z nim Pyton?

Postanowiliśmy natychmiast schować lekarza, jeśli nam przysięgnie, że do końca podróży listów w morzu pisać nie będzie. Gdy poinformowaliśmy lekarza, czego jest sprawcą i co go za to czeka - zrozumiał. Przysiągł skwapliwie, że nigdy już czegoś podobnego nie uczyni i na żadnym żaglowcu nie napisze ani jednego listu przed przybyciem do portu przeznaczenia, bylebyśmy go ratowali!

Ledwie zdążyliśmy przywalić doktora hamakami w międzypokładzie, gdy na śródokręcie wpadł Pyton trzymając W ręku winchester, niegdyś najbardziej modny typ karabinu na żaglowcach. Gdy spostrzegł, że lekarz uciekł mu "spod muszki", podniósł wrzask niesamowity. Wrzeszczał, że uciekła mu okazja natychmiastowego ukarania winowajcy i ofiarowania jego ciała morzu.

- Uciekł mi! - ryczał. - Ale ja znajdę go i zabiję.

To ostatnie słowo było najzabawniejsze, ponieważ winchestery służyły jedynie jako ozdoby wejścia do kajut kompanii i nikt nie miał do nich naboi.

Najodważniejsi z nas powiadomili Pytona, że wytłumaczyliśmy lekarzowi, iż czeka go śmierć, na którą zasłużył, i tylko pod warunkiem, że nigdy już więcej listów pisać nie będzie, zgodziliśmy się go schować. Chcąc usposobić łagodniej kapitana opowiedzieliśmy przy okazji Pytonowi o sposobie polewania się doktora wodą. Pyton był w pierwszej chwili zachwycony, ale natychmiast potem ryknął na nas niespodziewanie:

- Chalera! Jak jest coś śmiesznego, to nigdy mnie nie pokażecie! I dodał już spokojniej:

- Nu, ja tak i mówiłem, że to idiot jeden! Jeżeli on pisze listy w morzu, nu, on inaczej i polewać się wodą nie potrafi. Cha! cha! cha!

Od razu wstąpiła w nas wiara, że teraz - po wykryciu przyczyny - wiatr musi się zmienić. Wieczorem nie ujrzeliśmy już światła latarni na wyspie Alboran. Wiatr odszedł i przeszedł na west.

Następnego dnia Pytona można było przykładać do rany i cały dzień dbał o nas tak, jakbyśmy byli gołębiami, które nie dostały wody.

SIEDMIU Z MEKSYKU

- Stacje manewrowe! - głośny ten okrzyk przeniknął do świadomości marynarzy pokładowych przez uchylone drzwi kubryku wbudowanego - podobnie jak na dawnych żaglowcach - w dziób statku przed masztem.

Komenda wzywała na manewry załogę starego parowca dawnej angielskiej kompanii okrętowej Ellerman i Wilson. Statek ten obecnie podnosił na grotmaszcie flagę kompanijną Polsko-Brytyjskiego Towarzystwa Okrętowego. Na rufie miał wypisaną nazwę: "Rewa", port macierzysty - Gdańsk. Gdynia była wówczas jeszcze w powijakach, wobec czego cztery statki młodej kompanii okrętowej rozpoczynały i kończyły swą podróż w Gdańsku.

Starsi marynarze, siedzący w kubryku, poderwali się z ławek ustawionych wokół żelaznego piecyka umocowanego pomiędzy rurami, przez które przechodziły do swej komory łańcuchy kotwiczne.

Ludzie sprzed masztu, wciągając grube robocze rękawice, kolejno przeciskali się przez wąskie drzwi prowadzące na pokład.

Stacje manewrowe zapowiadały wyjście lub przyjście statku do portu. W tym wypadku było to wyjście "Rewy" w swój kolejny rejs do Hull i Londynu, do których kurs prowadził przez Kanał Kiloński. Podczas stacji manewrowych na dziobie przy kotwicy stawał starszy oficer z cieślą i z dwoma starszymi marynarzami; przy szpringu dziobowym - czyli linie podawanej z dziobu, ale skierowanej ku rufie i służącej do zatrzymywania statku idącego do przodu wzdłuż nabrzeża, czuwał bosman z chłopcem okrętowym z kubryku; na rufie - drugi oficer z trzema starszymi marynarzami. Kapitan z trzecim oficerem na mostku rozdawali rozkazy na dziób i na rufę. Szósty starszy marynarz piastował godność sternika manewrowego i stał przy sterze na mostku.

Nowy drugi oficer zajął swe stanowisko na rufie. Był to pierwszy dzień pobytu nowego "drugiego" na "Rewie" i pierwszy na handlowym statku. Wieść, która dotarła do kubryku przed jego zjawieniem się na manewrach, głosiła, że dotychczas pływał jak sardynka w oliwie, zamknięty w metalowym pudełku łodzi podwodnej. Idąc po raz pierwszy na swe stacje manewrowe na handlowym statku zobaczył trzech starszych marynarzy; wydali mu się więcej niż zabawni. Byli to właściwie - jeden marynarz i dwie połówki. Drugi oficer nie miał wątpliwości, że ten jeden waży tyle co tamtych dwóch razem.