Выбрать главу

Ale sześciu sprzed masztu przez cały rejs zazdrościło posiadaczowi cudnego kwiecia, zanim w następnym rejsie nie zaopatrzyli się w podobny.

Nie chcąc się zgubić w tak uroczystym dniu, siedmiu sprzed masztu umówiło się, że o dziewiątej minut trzydzieści zbierają się przed wejściem do six-pensu, by razem odnieść pod statek zakupione przedmioty. Była godzina dziewiąta minut trzydzieści dwie, gdy zjawił się na zbiórce ostatni z siódemki.

Poraził on całą szóstkę widokiem swego olbrzymiego, o wszystkich kolorach tęczy meksykańskiego kapelusza.

Ach! Cóż to był za kapelusz! Średnica jego miała chyba przeszło metr, a wykonany był z lekkiej, giętkiej, różnokolorowej słomki. Trudno było nabyć coś bardziej niepotrzebnego i bezużytecznego na statku w tych warunkach.

Reakcja sześciu marynarzy była jednakowa. Sześciu ich jednocześnie zawołało: - Gdzieżeś to dostał?

Po upływie kilku minut cały Hull podziwiał siedmiu Meksykańczyków chroniących swe opalone twarze przed anemicznym tego dnia angielskim słońcem pod bajecznie kolorowymi kręgami oryginalnych meksykańskich kapeluszy. To jednak nareszcie było coś.

Na ulicy spotykani przechodnie uśmiechali się do tak niezwykłej siódemki. W uśmiechu każdego widać było prawdziwą radość i wdzięczność za tę tęczową smugę na pokrytych codziennością ulicach.

Droga do doku, w którym stała "Rewa", prowadziła przez rozległe, jeszcze nie zabudowane tereny i przecięta była w paru miejscach nowo budującymi się arteriami komunikacyjnymi.

W środku drogi na tych pustkowiach siódemka w meksykańskich kapeluszach spotkała drugiego oficera idącego do miasta.

Drugi oficer - obarczany często przez starszego oficera dodatkowymi, według "drugiego", i zupełnie niezasłużonymi robotami - poczuł się naraz bratnią duszą idącej na statek siódemki. Powodowany niewygasającym uczuciem wdzięczności za ułatwione życie podczas manewrów, odwołał na bok swego stałego odbiorcę dwóch papierosów i pod sekretem mu zdradził, że starszy oficer oczekuje na nich przy burcie "Rewy" z wyniesionymi na jego polecenie przez ekipę gazującą "potami" czarnej farby i pędzlami, by zatrudnić całą siódemkę sprzed masztu malowaniem z nabrzeża burty starej "Rewy".

- Nie zdradźcie się, żeście mnie spotkali - mówił drugi oficer, uśmiechając się do tęczowych meksykańskich kapeluszy i do zawiedzionych nadziei starszego oficera.

Posiadacz tajemnicy najbliższej przyszłości dogonił szóstkę zwiastując im piekielną nowinę.

Zawrzały dusze, serca i umysły. Na pohybel z nim!

Siódemka postanowiła złożyć niesione przedmioty w najbliższym domku i nie pokazywać się na statku aż do zakończenia fumigacji. W chwili gdy dochodzili do przecinającej ich drogę nowej autostrady, z przeciwnej strony spomiędzy domów ukazał się ten piekielnik z rozkazem na ustach malowania z nabrzeża całej burty zafumigowanego statku. Czarna rozpacz, która ogarnęła "siedmiu sprzed masztu, była tak wielka, że przeklęli swój statek i Byli gotowi zejść z niego, byle nie pozwolić na przekreślenie programu jednego z najpiękniejszych dni na "Rewie". Miała to być walka o swobodę, o możność oglądania jednocześnie słońca, zieleni i kwiatów. Walka o urok życia na ziemi.

Nie było wątpliwości, że pomimo znacznej od tego potwora odległości, musiał on już dojrzeć swe ofiary.

I naraz. O Posejdonie kochany! Masz Ty swe dzieci w opiece!

Autostradą, przecinającą ten kawałek życia pomiędzy katem i jego "ofiarami, nadjeżdżał olbrzymi, specjalny ciężarowy samochód, którego cały bok zwrócony do nadchodzących Meksykańczyków był odkryty. Ludzie stojący w samochodzie skończyli właśnie przed chwilą wysypywać żwir na krawędź budującej się autostrady.

Nie upłynęło więcej czasu niż trzeba wymówić: Robinson Cruzoe, a już cała siódemka zdołała wskoczyć do samochodu w momencie, gdy ich mijał.

Zniknęli starszemu oficerowi z oczu tak, jak znika obraz na ekranie. Po prostu nie ma go i już.

Robotnicy byli zachwyceni sprawnością tej tęczowej smugi, która wdarła się tak błyskawicznie na ich samochód. Obdarzeni poczuciem humoru, cieszyli się razem ze swymi tęczowymi pasażerami, gdy ci wyjaśnili im przyczynę; gwałtownego wtargnięcia bez pytania do ich samochodu.

- O kay boys! It's funny! Hard devil your chief, any way. Dobra chłopcy. Ależ to zabawna historia. Twardy jednak diabeł z tego waszego starszego oficera. O boy! O boy! - zacierali z uciechy dłonie.

Zachwycony szofer dodał gazu, by znaleźć się jak najdalej od tego piekielnika.

Gdy siedmiu sprzysiężonych wróciło wieczorem na "Rewę", tylko śmierć mogła każdemu z nich wydrzeć tajemnicę tęczowego nakrycia głowy.

- Dlaczego uciekliście??? - było to pierwsze zdanie, które po powrocie na statek usłyszeli od starszego oficera.

- Kto?? - spytała siódemka chórem.

- Wy - mówił "starszy". - Byliście wszyscy siedmiu w meksykańskich kapeluszach.

- My w kapeluszach? W meksykańskich? O czym pan kapitan mówi? Jakie kapelusze?

- Jak to? Nie szliście w siedmiu po szosie? Przez pola? - pienił się "starszy". - Widziałem was doskonale. Gdzieście się podzieli, pytam? Położyliście się na ziemi i zakopali? Co? Bo tam rowów nie ma. Przeszukałem całe pole. Gdzie schowaliście się? Pytam raz jeszcze.

Samochód miał od strony starszego oficera postawione wysokie obramowanie platformy, podobnie jak i z tyłu> wobec czego starszy oficer nie domyślał się, że przeciwna strona obramowania była spuszczona. Pędził tak szybko, że tylko przygotowana na wszystko siódemka mogła zdecydować się na karkołomny i samobójczy skok zespołowy.

Pewni, że starszy oficer nie widział momentu wskakiwania do samochodu, teraz nie posiadali się ze zdumienia słysząc, że ich w ogóle widział, i to w meksykańskich kapeluszach.

Zbity z tropu pewnością siebie całej siódemki i zdumieniem, z jakim go słuchali, starszy oficer sam nie był pewien, czy ich widział. A może mu się przywidziało? Na całym polu, w pobliżu tego miejsca, w którym wydawało mu się, że widział siedmiu Meksykańczyków, nie było żadnego wgłębienia, żadnego rowu, nawet lotnych piasków, zresztą nie potrafiliby się tak szybko zakopać w olbrzymich kapeluszach. Sam już nie wiedział, co o tym myśleć.