Gdy ludzie sprzed masztu zaczęli znacząco na siebie spoglądać, dając do zrozumienia, iż podejrzewają "starszego", że pomimo tak wczesnej pory miał już w sobie siedem głębszych, starszy oficer zrezygnował z dalszego wypytywania o miejsce ukrycia się siedmiu ludzi w różnokolorowych, o metrowej średnicy meksykańskich kapeluszach, którzy potrafili w okamgnieniu rozpłynąć się w powietrzu.
Od tej chwili życie starszego oficera na statku stało się udręką. Gdy znalazł się tylko w zasięgu głosu jednego z siedmiu sprzysiężonych, dosłownie natychmiast słyszał takie, lub podobne, zdanie:
- To było wtedy, kiedy nasz "starszy" miał widzenie siedmiu z Meksyku.
Mówiący zawsze udawał, że nie wie, iż starszy oficer go słyszy.
- Przestańcie gadać głupstwa - krzyczał rozwścieczony "starszy". - Przestańcie! Przestańcie! Rozumiecie?!
Prócz naszej siódemki cichą satysfakcję z szerzącej się na statku wersji o przedziwnym widzeniu starszego oficera miał "drugi" - bezpośrednia przyczyna całego wydarzenia. Radość jego rosła proporcjonalnie do ilości robót powierzanych mu przez "starszego" do wykonania. Na wszelki wypadek coraz serdeczniej obdarzał wysokiego marynarza papierosami, byle ten go nie zdradził przed "pierwszym", że ostrzegł siódemkę sprzed masztu o czekającej ich robocie w dzień fumigacji. Doszło do tego, że starszy oficer chcąc nie chcąc - musiał sam opowiadać o swym widzeniu, zaliczając je do zjawisk nadprzyrodzonych, które niekiedy przydarzają się w życiu nie tylko ludziom, ale i statkom. Drugi oficer skwapliwie zawsze potakiwał, opowiadając chętnie o tym, co mu się samemu raz w życiu przydarzyło niezwykłego.
Zdarzenie to nie było może tak niezwykłe, jak widzenie starszego oficera, niemniej jednak zasługiwało na jego uwagę - było autentyczne, słyszał o kilku podobnych, i potwierdzało istnienie rzeczy nadprzyrodzonych.
Drugi oficer na kilka lat przed wybuchem pierwszej wojny światowej znalazł się jako świeżo mianowany oficer na kanonierce rzecznej na pograniczu chińsko-rosyjskim. Jak wynikało, z jego opowiadania, posyłano tam nowo mianowanych oficerów dla "uzupełnienia ich wyobraźni", której pewien brak wykazali w korpusie.
Po wielu miesiącach nudnej służby drugi oficer usłyszał, że nad brzegami strzeżonej przez nich rzeki pojawił się słynny mag z Tybetu. Wiedziony ciekawością, namówił drugiego młodego oficera z kanonierki i obaj, przebrani za osoby cywilne, poszli obejrzeć maga, któremu stale towarzyszyły olbrzymie rzesze ludzi.
Obaj oficerowie doznali zawodu na widok bardzo zwykłej postaci maga siedzącego pod drzewem i popijającego herbatę, do której sączyły się z liści krople mżącego deszczu. Rozczarowani zawrócili na swą kanonierkę. Naraz usłyszeli głos maga wzywający ich do siebie. Gdy przedostali się do maga, ten uśmiechnął się dobrotliwie, patrząc na nich, i powiedział:
- Widzę, że jesteście zawiedzeni, sądziliście, że spotkacie tutaj niezwykłego człowieka, którego będziecie mogli podziwiać. Otóż powiem wam, że długo już tutaj nie zabawicie. Po wyjeździe stąd wiele lat nie będziecie się widzieli, a potem spotkacie się na wielkim zebraniu. Następnego dnia jeden z was umrze.
Ubawieni tym co usłyszeli, młodzi oficerowie wrócili na kanonierkę. Czekały tam na nich dwa pisma. Jednego z nich przenoszono do Floty Bałtyckiej, drugiego do Floty Czarnomorskiej. Minęło kilka lat. Wybuchła pierwsza wojna światowa. Na balu w kasynie marynarki wojennej w Kotce spotkali się zgodnie z przepowiednią. Kolega drugiego oficera był w tym czasie na krążowniku "Pallada", który następnego dnia wyszedł w morze i którego już nikt nigdy nie zobaczył. Został storpedowany przez niemiecką łódź podwodną. Nie uratował się ani jeden człowiek z jego załogi.
Tymczasem na "Rewie" minął prawie rok od widzenia, jakie miał starszy oficer. Wielu ludzi z załogi zapomniało już o tym wydarzeniu
pod brzemieniem nowych wrażeń i upływającego czasu. Tylko drugi oficer niezmiennie częstował po stacjach manewrowych wysokiego marynarza dwoma papierosami. Sprawa siedmiu z Meksyku prawie ucichła.
Wiosenny wieczór miał się ku końcowi, gdy "Rewa" znalazła się w drodze powrotnej do kraju na długości Arkony. Na mostku stał starszy oficer, który kończył swą wachtę. Promienie zachodzącego słońca oświetlały wejście do kubryku przed masztem. Na pokładach nie było żywej duszy - jak zwykle przed podawaniem posiłków. Na 1 sterze stał wysoki marynarz.
- Panie kapitanie! - zawołał nagle. - Albo statek nie słucha steru, albo coś się dzieje niezwykłego z różą kompasową.
Starszy oficer odwrócił się plecami do dziobu i podszedł do sternika.
- Co się stało? - spytał.
- Coś niedobrego dzieje się z różą kompasową, panie kapitanie. Niech pan popatrzy, według chmurek statek leży na kursie, ale róża się kręci.
Starszy oficer rzucił okiem przed dziób i naraz zakrzyknął wielkim głosem:
- TO ONI! TO ONI Z MEKSYKU!
Przed wejściem do kubryku stało siedmiu ludzi w olbrzymich, różnokolorowych kapeluszach meksykańskich.
- Panie kapitanie, panie kapitanie - gorączkował się sternik. - Niech pan spojrzy, co się dzieje z różą kompasową.
Gdy starszy oficer, nie przestając krzyczeć "TO ONI Z MEKSYKU", odwrócił się, by zajrzeć do kompasu - ludzie w tęczowych meksykańskich kapeluszach znikli szybko w kubryku.
- Widzieliście ich? - krzyczał starszy oficer do sternika. - Widzieliście?
- Kogo, panie kapitanie? - spytał zdumiony sternik. - Nikogo nie widziałem. Nikogo tutaj nie było, tylko róża kompasowa latała jak oszalała. Ach zapomniałem, że jesteśmy na trawersie Arkony. Tutaj bywają zaburzenia magnetyczne, a pan kapitan akurat podczas tych zaburzeń przypomniał sobie znów tych siedmiu z Meksyku.
- Widzieliście ich tak dobrze jak ja! - ryczał w furii starszy oficer.
- O! Znów pan kapitan zaczął mówić o tych siedmiu, aż straszno się robi, słuchając tego. Róża jeszcze się nie uspokoiła - wzburzonym głosem mówił sternik chowając do buta magnes, którym przed chwilą rozruszał różę kompasową na znak dany z kubryku. - Co to będzie z panem kapitanem? Znów się pogorszyło.
Starszy oficer zamilkł. Na mostek wszedł trzeci oficer.
- Widzieliście ich? - rzucił się do niego "starszy".
- Kogo, panie kapitanie? - spytał "trzeci", nie mający o niczym pojęcia.
- Tych siedmiu z Meksyku - wołał "starszy".
- Ach, znów pan zaczął o tych Meksykańczykach. Nikogo nie widziałem, panie kapitanie. Kiedy pan przestanie ich przypominać?