Выбрать главу

Starszy oficer zamilkł zawiedziony i niepewny. Tajemnica siedmiu z Meksyku pozostawała nieprzenikniona.

Ostatnie stacje manewrowe wysokiego marynarza. Jutro schodzi na ląd. Po skończonych manewrach drugi oficer już z przyzwyczajenia częstuje go papierosami i pyta:

- Powiedzcie na pożegnanie, gdzie jest wasz brat, dla którego braliście zawsze papierosa. Przejrzałem całą listę załogi, ale nigdzie go nie znalazłem.

- My wszyscy sprzed masztu jesteśmy braćmi, panie poruczniku, a papierosy brałem dla tych, którzy są ze mną na manewrach na rufie. Ja sam nie palę.

NIE DOKOŃCZONY REPORTAŻ

Steward, niosący szklankę z ciepłą wodą do golenia, zapukał do kabiny kapitana. Nie czekając na dźwięk przyzwolenia, otworzył drzwi ł wszedł do wnętrza.

- Siódma już, panie kapitanie - zameldował. - Jakiś pan przyjechał z interioru i chce się koniecznie z panem kapitanem widzieć. Prosił powiedzieć, że jest dziennikarzem. Taki młody...

"Hm" kapitana skwitowało meldunek stewarda.

- Trzeci oficer posadził go w salonie, panie kapitanie.

- Hm - odpowiedział kapitan.

Była godzina pół do ósmej, gdy kapitan ukazał się reporterowi.

- Jestem po raz pierwszy w Gdyni, panie kapitanie. Rozumiem, dlaczego niektórzy nazywają Gdynię POLSKĄ CZTERDZIESTĄ MILĄ lub polskim KLONDIKE. Nowe miasto. Raczej nowy port pionierów. Co prawda miałem złudzenie, że brnę przez pustynię piaszczystą, zanim dobrnąłem do tego basenu, ale jestem pełen podziwu dla tego rozmachu. Nie mogłem na razie dojrzeć szklanych domów Żeromskiego, wierzę jednak, że gdzieś już są. Nie o tym jednak chciałem mówić. Przyjechałem, by napisać reportaż z życia na statku czy na okręcie. Znamy je tylko z obcej literatury, najwięcej z opowiadań Jacka Londona. Czy tak samo jest trudne? Czy rzeczywiście John Barleycorn jest duszą marynarza?  Czy  opanowanie załogi również i tutaj napotyka na takie trudności? Wyobrażałem sobie, że zobaczę okręt najeżony masztami i rejami, może nawet działami, a tu zobaczyłem tylko czarne burty i komin. Byłem tym trochę rozczarowany. Myślę, że ujrzę jednak coś naprawdę ciekawego. Jeśli pan kapitan pozwoli mi przebyć jeden dzień na statku, nie wrócę do redakcji z pustymi rękami, raczej - nie wrócę z pustym notesem. Wybaczy pan  kapitan, że tak bezceremonialnie  wdarłem się do jego  sanktuarium, ale nasi czytelnicy spragnieni są wiadomości o morzu, o życiu na statkach, o Gdyni. Gdynia dla kraju jest tym samym co Dziki Zachód dla Nowego Jorku.

Dwumetrowej prawie wysokości kapitan przyglądał się swymi niebieskimi oczami dziennikarzowi, uśmiechając się pod płowym wąsem. Wzrost kapitana usprawiedliwiał jego popularny przydomek "Długi".

Nazywano go również Dej Starszy, w odróżnieniu od brata, również oficera marynarki handlowej, znanego jako Dej Młodszy. Nazwisko swe wywodzili od Deja z Oczakowa. Starszy swą karierę morską rozpoczął na żaglowcach. Idąc śladami Conrada, trafił na szumnie zwany long-courrier - oceaniczny żaglowiec marynarki francuskiej, na którym zdążył zobaczyć mijającą epokę olbrzymich żaglowców. Służbę swą na nim skończył na cmentarzysku żaglowców - Biskajach. Załodze udało się uratować. Dej Starszy zgadzał się z Napoleonem, że człowiek znający dwa języki, wart jest tyle co dwóch ludzi i wartość samego siebie mógł już szacować na sześć i pół człowieka.

- Pragnę, panie kapitanie, poznać każdy szczegół życia okrętowego, całą załogę, każdego majtka, szczególnie te najstraszniejsze typy czy charaktery. Tych najtrudniejszych. Czy stosuje pan kapitan do nich karę chłosty, przeciąganie pod statkiem? Czytałem niedawno o jednym kapitanie, który wielkim głosem wołał: "Baby mam nie oficerów, już dwie doby jesteśmy w morzu i nie widziałem dotychczas krwi na pokładzie". Czy zechce mi pan kapitan umożliwić poznanie życia okrętowego z tej strony?

- Hmmm... Naturalnie - mruczał  młody kapitan,  gładząc swe .  płowe wąsy. - Za chwilę będzie śniadanie. Zostawię pana na razie samego, potem pozna pan wszystkich oficerów i resztę załogi.

Kapitan opuścił salon.

Dziennikarz z zaciekawieniem przyglądał się ścianom salonu wykładanym drzewem, okrągłym oknom w mosiężnych pierścieniach.

Wszedł steward i zaczął krzątać się nakrywając do stołu. Głębokie talerze i łyżki zainteresowały dziennikarza. Coś zupełnie odmiennego niż na lądzie.

Steward zniknął. Za chwilę zjawił się niosąc na półmisku kromki razowego chleba. Do salonu wszedł, znany już dziennikarzowi, trzeci oficer, który go uprzednio spotkał przy trapie i zaprowadził do salonu. Po nim kolejno wchodzili oficerowie mechanicy, drugi oficer i pierwszy. Ostatni wszedł kapitan i poprosił wszystkich do stołu.

Steward wniósł dużą wazę i postawił ją przed kapitanem, W całym sposobie bycia oficerów i kapitana było coś uroczystego, co z miejsca ujęło młodego dziennikarza. Steward, wnoszący wazę, czynił to, jak gdyby celebrował jakiś obrządek od wieków ustalony. Dziennikarz wyjął notes i skwapliwie notował w nim każdy dostrzeżony szczegół, sposób zachowania się oficerów i kapitana. Z zaciekawieniem zajrzał do wazy. Woda.

Żyją jak zakonnicy. Kapitan musi być niesłychanie surowy" - przemknęło mu przez myśl.

- Wybaczy pan, że dzielimy się z nim na razie tylko tym, czym chata bogata i co stanowi nasz chleb powszedni, ale nie spodziewaliśmy się takiego gościa - odezwał się kapitan.

Pierwszy oficer podsunął głęboki talerz dziennikarza kapitanowi, który sięgnął właśnie po olbrzymią łyżkę wazową. Kolejno napełniał podsuwane mu przez pierwszego oficera talerze bezbarwnym płynem, z takim namaszczeniem jak gdyby wydzielał każdemu ostatnią kroplę wody.

Wszyscy w milczeniu czekali, aż kapitan napełni swój talerz. Kapitan podsunął półmisek z chlebem gościowi, po nim wzięli po kromce chleba, z półmiska trzymanego przez kapitana, oficerowie, kładąc ją koło talerza i czekając, aż kapitan postawi półmisek i weźmie sobie również kromkę razowego chleba. Dziennikarz był wstrząśnięty wprost patriarchalnymi stosunkami na statku. Kapitan był nie tylko symbolicznym żywicielem tych ludzi. Wszyscy otrzymali posiłek z rąk kapitana, a nie roznosił go steward. Było to tak wzruszające, że chciał rozpocząć z kapitanem ciekawą rozmowę na temat zrodzenia się tej tradycji czy zwyczaju, ale kapitan właśnie ujął swą łyżkę i włożył do talerza. Wszyscy oficerowie wykonali to samo jak na komendę. Dziennikarz poczuł się skrępowany zwyczajami na statku i postanowił natychmiast we wszystkim naśladować oficerów. Teraz każdy z nich zanurzył łyżkę w talerzu napełnionym po brzegi płynem i niósł ją ostrożnie do ust.