Выбрать главу

- Dzisiaj mamy piękną pogodę - zwrócił się do dziennikarza. - Będzie pan mógł dokładnie zaznajomić się z urządzeniami pokładowymi. Zaraz po śniadaniu przydzielę panu oficera, który oprowadzi pana po statku i zapozna z załogą...  .

Długa seria z parabellum oficera mechanika zagłuszyła słowa kapitana.

- AAAA. Zdaje  się,  że dostał - mówił rozradowanym głosem strzelający. - Zauważyłem go, gdy wychylił się z ciemności. A byłby łotr strzelił do mnie.

Dziennikarz przypomniał sobie w tej chwili, że musi zatelefonować jeszcze o dziewiątej rano do redakcji i że jego powrót na statek będzie zależał od tego telefonu.

- Czy telefon jest na statku, panie kapitanie? - spytał.

- Skądże? W tym pustkowiu? Musi się pan jednak pospieszyć, jeśli chce pan o dziewiątej dzwonić. Nic pan nie jadł, może chociaż chleba pan jeszcze trochę spróbuje, jeśli panu nie smakuje nasza strawa przeczysta. Będzie pan głodny - martwił się kapitan.

Oficerowie zbierali łyżkami z talerzy ostatnie krople płynu.

- No to już i po śniadaniu - oznajmił głośno kapitan.

- Dziękujemy - chórem odpowiedzieli oficerowie.

Kapitan podniósł się pierwszy, za nim oficerowie. Spod rozpiętej marynarki kapitana widoczne były pochwy od koltów.

Kapitan z wyraźną wprawą okręcił oba pistolety dookoła wskazujących palców z taką szybkością, że na chwilę zamieniły się w dwa wirujące wiatraczki. Nagłym ruchem zatrzymał je i spuścił do pochew.

- Przykro mi, że nie mogliśmy sobie spokojnie porozmawiać - zwrócił się uprzejmie do dziennikarza - ale sądzę, że znajdziemy więcej czasu na rozmowę, gdy wróci pan do nas na obiad. Będziemy mieli dzisiaj na obiad zupę rumową. - rozgrzewa i krzepi. Bardzo prosimy.

Wychodząc z salonu każdy z oficerów trzymał w ręku gotowy do strzału pistolet i z uwagą wpatrywał się w nie oświetlone przejście.

W chwili gdy dziennikarz żegnał się z kapitanem, do salonu dochodziły odgłosy szybkiej wymiany strzałów.

- Bolciu - zwrócił się kapitan do trzeciego oficera - ochronisz naszego dziennikarza i przeprowadzisz go do trapu, odpowiesz głową, jeśli zostanie chociażby zadraśnięty.

- Tak jest, panie kapitanie - wyskandował młodziutki oficer, nabijając swój błyszczący smith-wesson. - Skoczę jeszcze tylko do kabiny po mauzer, żebym nie potrzebował nabijać wessona po raz drugi i żeby naszemu gościowi nic się nie stało.

Oficer zamknął za sobą drzwi zamienione w rzeszoto. Kapitan mówił dalej:

- Będziemy mieli dzisiaj piękną pogodę, wyż się trzyma nad Bałtykiem. Przy lekkich wiatrach wschodnich zawsze w Gdyni jest piękna pogoda przy tym układzie ciśnienia. Cieszę się, że panu Gdynia tak się spodobała...

Huk wystrzałów w korytarzu przed salonem znów przeszkodził rozmowie. Dziennikarz podał rękę kapitanowi, mówiąc:

- Zupełnie zapomniałem o tym telefonie. Należało mi zaczekać do dziewiątej na dworcu, a potem dopiero wyruszyć na statek. A teraz nie wiem, co będę musiał robić dalej.

- Nic straconego - uspokajał go kapitan. - Zobaczymy się chyba podczas obiadu. Bardzo proszę...

Na progu salonu stanął trzeci oficer z dwoma pistoletami w rękach.

- Jestem już gotów - zwrócił się do dziennikarza - jako eskorta pańskiej osoby.

- Do widzenia, panie kapitanie. Dziękuję za miłą gościnę - powiedział jeszcze dziennikarz i ruszył za trzecim oficerem.

Za drzwiami "trzeci" zwrócił się do dziennikarza:

- Panie, trzymaj się pan mnie obu rękami. Wykałaczka w zęby wielkości zeppelina temu, kto pana trafi.

W drzwiach prowadzących na pokład "trzeci" oddał parę strzałów z obu swych pistoletów.

- No czysta droga, panie, jesteśmy już przy trapie. Proszę, niech pan spokojnie sobie idzie, a ja będę stał na trapie do czasu, kiedy już żadna kula z pewnością nie dosięgnie pana. Do widzenia.

Dziennikarz mijając "trzeciego" mruknął do widzenia i zbiegi po trapie na ląd. Gdy poczuł ziemię pod stopami, wyciągnął nogi i nie oglądając się na huczący od palby pistoletowej statek, wziął kurs na dworzec.

Tak długo, jak go było widać ze statku, nie obejrzał się ani razu.

Natychmiast po odejściu dziennikarza na pokładzie zjawił się kapitan błyskawicznym ruchem bohaterów z filmów o Dzikim Zachodzie wydobył dwa kolty i, trzymając oba przy biodrach, wpakował z nich pełne serie kuł w sam środek małego kółka narysowanego na olbrzymiej kłodzie, specjalnie w tym celu umieszczonej na pokładzie koło dziobu. Na odgłos strzałów zjawił się jeden z ludzi załogi.

- O dobrze, że cieślę widzę - powiedział kapitan - będzie miał cieśla trudną robotę, trzeba całe drzwi do salonu dorobić. Musieliśmy młodemu dziennikarzowi z interioru pokazać, jak wygląda według niego życie na naszych statkach.

- Tak jest, panie kapitanie, zrobi się - przytaknął cieśla oglądając ostatnią serię kuł siedzącą w celu. - Ale tak jak pan kapitan strzela, to nikt na statku nie potrafi. Może jak postrzelają jeszcze kilka miesięcy. Wczoraj to pierwszemu mechanikowi udało się raz trafić, trzymając tak pistolet jak pan kapitan. Celując normalnie, to już wszyscy w muchę trafiają, ale tak - to jak już powiedziałem - długo jeszcze będą musieli postrzelać, zanim dopędzą w celności pana kapitana.

POGRZEB PILOTA TRINITY HOUSE

A trzecią już dobę szedł statek we mgle. Podczas przejścia przez Kanał Kiloński można było jeszcze mówić o widzialności ograniczonej. Po wyjściu z kanału, od statku latarniowego "Elba Pierwsza" mgła przybrała postać białej waty i odcięła wysepkę mostku od całego statku. Na mostku poruszało się cicho kilku ludzi zamienionych w słuch. Porozumiewali się szeptem, by nie zagłuszyć rozmową głosu innego statku, który można było spotkać na tym uczęszczanym gościńcu morskim.

Statek był jednym z czterech statków pasażersko-towarowych Angielskiej Kompanii Okrętowej, pływających na linii Gdańsk - Anglia, które w pierwszym dziesiątku lat od zakończenia pierwszej wojny światowej przeszły pod banderę polską.

Nawet gęsta mgła nie mogła zbytnio opóźnić przybycia pasażerów do Londynu ze względu na to, że wielu z nich miało już zamówione miejsca na statkach transatlantyckich do Ameryki. Ścisłe utrzymanie godzin rozkładu było więc podyktowane koniecznością.