Выбрать главу

Do makabrycznego gatunku należą stowaways chowający się w Komorze kotwicznej. Cały świat dowiaduje się o nich w momencie rzucenia kotwicy, której łańcuch porywa ciała siedzących na nim stowaways, rozszarpując je na części, i wyciąga za sobą na pokład koło windy kotwicznej.

Głośno było w Anglii o chłopcach, którzy ukryli się w łodzi ratunkowej statku pasażerskiego idącego zimą do Kanady. Wyszli z niej z odmrożonymi palcami u nóg. W rezultacie młodocianym amatorom przygód musiano amputować stopy.

Inny chłopiec schował się w kominie dużego parowca uważając go za dekorację. Wyjęto go z niego prawie uwędzonego.

Pewien steward ze statku wożącego mrożone mięso w chłodniach schował w drodze po ładunek swych czterech przyjaciół w pustej chłodni. Mechanik okrętowy, chcąc w czasie podróży sprawdzić działanie aparatury chłodniczej, uruchomił ją i zamroził czterech ludzi na śmierć.

Kapitan, pomimo że posiadał na statku komin, windę kotwiczną i chłodnię, nie miał jeszcze pasażerów na gapę tak makabrycznych, ale za to było ich zawsze kilku naraz. W każdej z dotychczasowych podróży pilot, wchodząc na mostek, dowiadywał się przede wszystkim o ilości posiadanych w tej chwili przez niego stowaways i wyrażał słowa współczucia z powodu kłopotów, jakie w związku z nimi czekają kapitana.

W tej podróży kapitan miał ich pięciu zamkniętych, ale z powodu mgły zapomniał powiedzieć o nich pilotowi. Wszystkie stosowane przed podróżą przeszukiwania statku nie dawały żadnego rezultatu. Stowaways byli bardziej przebiegli niż załoga i oficerowie.

Zmęczenie trzydobową mgłą szybko wzięło górę nad myślami o pięciu stowaways i kapitan zasnął.

* * *

W chwili gdy go budzono na zmianę pilotów, kapitanowi wydawało się, że te pięćdziesiąt cztery mile do Gravesend przebył statek w przeciągu jednej minuty. Zmieniali się piloci. Schodził kanałowy - przychodził rzeczny. Rzecznymi pilotami byli przeważnie dawni kapitanowie holowników, które pomagały statkom wciskać się do zakamarków londyńskich doków. Kapitan lubił ten odcinek drogi od Gravesend do London Bridge. Poznał już był wszystkie miejscowości nadbrzeżne i jeśli miał w podróży jakiegoś znacznego pasażera, tak zwaną persona grata, wówczas z zadowoleniem opowiadał usłyszane od pilotów historie mijanych miejscowości. Lubił rozwodzić się nad kościółkiem w Grayesend. W kościółku tym była jakoby pochowana "księżniczka" indiańska Pooahontas. Uratowała ona - jak głosiła wieść - życie angielskiemu kapitanowi, który w końcu szesnastego stulecia wtargnął na terytorium jej ojca. Awanturnik ten już miał stracić głowę pod miażdżącym ciosem maczugi, gdy nadbiegła Pocahontas, objęła jego głowę i w ten sposób uratowała wojowniczego kapitana od śmierci. Cały szczep czerwonoskórych za przykładem córki wodza przyjął chrześcijaństwo. Pocahontas wyszła za mąż za białego. "Żona prezydenta Stanów Zjednoczonych, Wilsona, pochodziła w prostej linii od syna księżniczki Pocahontas..." - kończył swe opowiadanie kapitan.

Nie dochodząc do Isle of Dogs - Wyspy Psów - widać było nad brzegiem rzeki wyrównane szeregi różnokolorowych pław. Kapitan powtarzał usłyszane od pilotów zdanie, że "w tym miejscu ze złych pław robią dobre pławy". Wyspa Psów jest wnętrzem litery "U", którą w tym miejscu tworzy Tamiza. Wśród bujnej zieleni jej prawego brzegu, przy samej podstawie litery "U" widać dwie kopuły obserwatorium. To między nimi przechodzi po ziemi słynny południk Greenwich, inaczej zwany zerowym.

Na wszystkich statkach, podczas mijania tego miejsca w dnie pogodne - jeśli na statku znajduje się kandydat na nawigatora po raz pierwszy tędy przechodzący - starsi nawigatorzy pokazują mu refleks tego południka w postaci zielonej smugi na niebie. Młodzi nawigatorzy, mając jednak wzrok słabiej wyrobiony od starszych, doświadczonych, nie mogą nigdy go dojrzeć, podobnie jak wielu ludzi nie dostrzega na mundurach kapitanów baretek orderu "UŚMIECHNIJ SIĘ".

Dalej, w górę rzeki widać Deptford, gdzie Henryk VIII kazał zbudować w roku 1513 magazyn zaopatrzeniowy dla marynarki. Król ten niezmiernie wraził się w pamięć kapitana podczas zwiedzania gabinetów okropności w gabinecie figur woskowych Madame Tussaud w Londynie. Henryk VIII bezsprzecznie był jej faworytem - z powodu kłopotów, jakie miał z żonami. Dwom z nich, gdy ich twarze przestały mu się podobać, kazał po prostu odrąbać głowy: system popularny w Anglii. Kapitan twierdził, że w średniowieczu Anglicy szybciej tracili głowy, niż zdążyli nawet o tym pomyśleć. Niedaleko Deptford widać było miejscowość Yard, gdzie córka Henryka VIII, Królowa Dziewica Elżbieta Pierwsza, odwiedziła okręt "Golden Hind", którego kapitan Sir Francis Drakę opłynął świat dookoła.

Od tego miejsca załoga pokładowa na statku wychodziła na stacje manewrowe. Statek przechodził przez gościnnie otwarte podwoje pięknego mostu Tower Bridge i stawał na swym zwykłym miejscu nie dochodząc do London Bridge.

* * *

W trzecim rejsie, po słynnej już trzydobowej mgle, znów ukazało się światło statku latarniowego "Sunk" i światło kutra pilotowego. Błękitny płomień wezwał pilota. Zimne, mokre powietrze gnane silnym wiatrem przenikało przez najgrubsze swetry i nieprzemakalne płaszcze. Pilot grubo ubrany wspinał się z trudnością po wilgotnym sztormtrapie. Potem wolno wchodził na mostek, na którym powitało go smutne "Halo pajlot" kapitana i jeszcze smutniejsza wiadomość: "Ju si pajlot, aj hef try STOWAWAYS". (Rozumiesz, pilocie, ja mam trzech pasażerów na gapę.) Zamiast jednak odpowiedzi pełnej wyrazów zrozumienia i współczucia, pilot oparł się o nadbudówkę, a potem osunął się nagle na pokład. Oficer służbowy szybko sprowadził lekarza okrętowego. Pilot nie żył.

Zasygnalizowano o wypadku na kuter pilotowy, prosząc o drugiego pilota. Statek ruszył w długą podróż w górę rzeki. O brzasku podniesiono banderę, spuszczając ją natychmiast do pół drzewca na znak żałoby. Po raz ostatni PILOT KANAŁOWY DO LONDYNU mijał swój szlak z niewidzialną dla wielu ludzi własną banderą powiewającą tuż nad spuszczoną do pół drzewca banderą statku, który miał pilotować.