Выбрать главу

Wybaczy Pani, że piszę do Niej z więzienia na więziennym papierze.

Nieprzyjemna sprawa. Opór policji z finką w ręku. Obawiam się, że może Pani nie wie, co to "finka"?

Po prostu nóż z Finlandii, coś w rodzaju małego sztyletu ładnie wygiętego. Rękojeść z drzewa, jak mi się zdaje, z karłowatej brzozy. Podobno Finowie, rozstrzygając pomiędzy sobą sprawy honorowe, umawiają się, ile centymetrów ostrza tego noża mają prawo zatopić w swych ciałach. Im dłuższa część ostrza może być wbita w przeciwnika, tym bardziej godny szacunku jest pojedynek. Nie biorę odpowiedzialności za prawdziwość tej informacji, ale bardzo pasuje do posiadanej przez każdego z nas finki. Myślę, że w Gandawie nie znają się na tym zupełnie.

Siedzę i czekam na rozprawę rozmyślając, jakiej kary żądać będzie oskarżyciel - lata siedzenia czy tylko grzywna?

Przepraszam, że tak bezładnie przeskakuję z tematu na temat. Niebo za kratami wcale nie jest niebieskie. Jest deszczowo.

Te smugi deszczu przypominają mi dzień, a raczej wieczór, w którym Panią poznałem. Pani zapewne nie pamięta.

Staliśmy w Kopenhadze. Nasz transatlantyk był przycumowany do nabrzeża. Tego wieczoru byłem oficerem służbowym. Nawet nie padało - ale lało. Gdy obchodziłem wieczorem statek, koło baru na rufie zatrzymał mnie poseł Moczulski, prosząc bym zechciał chociaż przez pół godziny zabawić jego sześć "córeczek", które nudzą się bardzo w barze.

- Właśnie wychodziliśmy do "Tivoli" i deszcz, deszcz, jaki chyba tylko Noe oglądał, zatrzymał mnie z córkami na statku - tłumaczył mi poseł.

Weszliśmy do baru. Córki nie były podobne ani do siebie nawzajem, ani do ojca, ale pomysł był dobry.

- Moczulskie: Kasia, Nelli, Lucynka, Zosia, Irenka i Janka - jednym tchem powiedział wówczas szczęśliwy "ojciec".

Co do imion córek - to też nie bardzo byłem pewny, czy je wszystkie bezbłędnie zapamiętał.

Poseł tłumaczył, że trudno mu dać samemu radę z sześcioma córkami. Zanim je zebrał - deszcz uwięził wszystkie z nim razem w tym barze.

Ojciec-poseł był z Pani najdumniejszy. "Najmłodsza, ale najwyższa, ma prześliczny uśmiech. Kasieńka mi się najlepiej udała."

Tak kolejno przedstawiał swe córki, wymieniając wyłącznie zalety każdej, które można było natychmiast sprawdzić.

Byłem oszołomiony, ale nie na tyle, by nie rozumieć, że jestem dla Pań egzotycznym stworzeniem przyprowadzonym przez dobrego ojca dla rozrywki, nieznanym gatunkiem - coś pośredniego pomiędzy chłopcem okrętowym a wilkiem morskim.

Wszystko co mówiłem, było dla Pań nowością. "Bawienie" nie natrafiało na specjalne trudności, należało mówić to, czego Panie tak na co dzień i wszędzie nie słyszą.

Bawiło Panie to, że podobnie jak Pań z ojcem jest siedem osób, tak nas z kapitanem jest również siedmiu nawigatorów: kapitan i sześciu oficerów pokładowych, że nosimy na rękawach kotwicę i nadzieję w sercu, a pierwsi nasi absolwenci nawigatorzy żyli tylko tą nadzieją, że zostaną oficerami na nie istniejącym w naszej flocie statku.

Śpiewali wówczas: "Ja biedny marynarz nie mam nic swojego - prócz paru kotwiczek i znaczka złotego".

Wprawiłem Panie w zachwyt mówiąc, że kapitan właściwie na tym statku jest zupełnie niepotrzebny, ponieważ my za niego wszystko wykonujemy. On tylko rozkazuje, mówiąc głośno to, czego każdy z nas nauczył się już w Szkole Morskiej na pamięć, a wszyscy moi koledzy na statku, których Panie poznają, oświadczą, że to co każdy z nich w tej chwili na statku robi, jest najważniejsze i że kapitan na pewno tego nie potrafi zrobić tak, jak ONI to wykonują.

Gdy znajomość moja z ojcem Pań doszła do korkociągu, wprawiłem ojca-posła w zachwyt, zdradzając że korkociąg na statku nazywa się lunetą, ponieważ służy do przybliżania i rozjaśnia horyzonty.

Ojciec mówił, że Pani pisuje artykuły do "Bluszczu", że studiowała Pani we Francji i w Niemczech. W miarę tego opowiadania bliskość Pani stawała się coraz dalsza. Podziwiałem Pani dwa duże warkocze i dwa rzędy prześlicznych zębów i w ogóle wszystkiego po dwa. Czy po dwie? Nie wiem, jak będzie prawidłowo. Ale wszystko bardzo ładne.

Wieczór ten wspólnie określiliśmy jako najweselszy ze wszystkich znanych nam dotychczas na statku. Tak twierdził nawet ojciec-poseł.

A deszcz - jako najmilszy ze wszystkich deszczów, jakie nas w barze kiedykolwiek osadziły.

Przypomina sobie Pani ten przeskok morzem bez brzegów od Skagen do fiordów i tego pasażera, który podczas tego przeskoku otrzymał depeszę z wiadomością, że przy wejściu do fiordów ma się przesiąść na motorówkę, by się dostać jak najszybciej na ląd.

Pasażer ten miał na sobie długi płaszcz z tak zwanej, modnej wówczas, słoniowej skóry. Musiał zejść po sztormtrapie, bo motorówka nagliła i nie mogliśmy postawić normalnego trapu. Żeby zabezpieczyć pasażera przed spadnięciem do wody podczas schodzenia do motorówki, oficer przepasał go liną, którą trzymał jeden ze sterników.

Dla wszystkich turystów było to czymś bardzo ciekawym i każdy chciał widzieć, jak temu pasażerowi uda się podróż po drabince zrobionej z dwóch lin i umieszczonych pomiędzy nimi deseczek stanowiących szczeble. Jakiś pan z radia stanął wówczas na burcie w pobliżu niego i bardzo głośno relacjonował wszystkim, co się dzieje z bohaterem chwili.

- Proszę państwa - mówił - facet wyraźnie zbladł. Boi się okrutnie. Teraz oficer omotał go sznurem. Marynarz wyrzucił przed nim cały szereg klawiszy na sznurku, po których ten nieszczęśnik będzie musiał schodzić, raczej udawać tylko, że schodzi. Nie mam wątpliwości, że będzie to z jego strony tylko udawanie, bo ze strachu jest żółtozielony. Po prostu jest to wspaniały typ kameleona w ludzkiej postaci. Proszę państwa, podchodzi teraz do burty. Usiłuje dać mi znak ręką, bym nie mówił, jak bardzo się boi. No, facet jest nieprzytomny ze strachu, bo spojrzał właśnie w dół, ma pod sobą chyba kilkanaście metrów pionowej ściany wprost do wody. Jest rzeczywiście bardzo wysoko, i jeszcze te klawisze, które leżą na burcie i które będzie musiał liczyć swymi stopami. Teraz, proszę państwa, zacisnął kurczowo palce na klawiszu na burcie i nie daje się namówić, by go puścić. No, przy pomocy oficera puścił ten klawisz i teraz maszeruje po następnych. No, tak jak już zapowiedziałem, na oślep przebiera po nich stopami, uderzając kilka razy po tym samym klawiszu. Właściwie zmienił się w bezwładne ciało z wolna opuszczane na tym sznurze przez marynarza na dół. Macha rękami i nogami. Ruchy są zupełnie bezładne, powiedziałbym nieprzytomne. Twarzy jego nie widzę, więc nie mogę podać państwu tego na pewno bardzo ciekawego jej wyrazu. Oficer kazał go prędzej opuścić, by skrócić jego męki. No, już jest w motorówce. Jest to właściwie galaretowata masa drżąca ze strachu, który zmienił się podczas tej podróży w przyzwyczajenie. Wciągnięto go do budy w motorówce. No, niestety, proszę państwa, na tym kończę mój komunikat.