Выбрать главу

Gdy wszyscy zajęli przygotowane miejsca, wystąpił z kolei Astrolog ł ogłosił, że według jego obliczeń w tym właśnie momencie statek przekracza równik. Głośnym rykiem odezwała się syrena okrętowa. Rozpoczęła się ceremonia chrztu.

Olbrzymim pędzlem pieniącym się mydłem smarowano kandydatów do nowych imion, po czym golono ich ostrzem brzytwy metrowej długości. Następnie przeciągano ogolonego przez olbrzymią rurę nawiewnika, obficie zlewając wodą skierowaną z wężów do gardzieli nawiewnika. Bosman z przypiętą brodą, ubrany w ceraty, pilnował, by diabły nie znęcały się zbytnio nad obmywanymi. "Gdy oczyszczony z niedoskonałości ziemskich marynarz stawał przed Posejdonem, ten dotykał go trójzębem i wymawiał imię, pod którym uczestnik chrztu miał już być teraz znany na wszystkich morzach. Były to przeważnie nazwy narzędzi marynarskich, takielunku, żagli, ryb morskich. Tryton wyjmował zza ucha olbrzymie pióro i wpisywał nadane imię do Aktu Chrztu, przygotowanego uprzednio przez statkowych kaligrafów i artystów. Wszystko szło tak gładko, jak gdyby od wieków nikt z orszaku nic innego nie robił. Kapitan był zadowolony.

- NU, PORZĄDEK BYT' MUSI! PASAŻERSKI ŻE STATEK! Gdy już zaproszeni goście nasycili się widokiem golonych i obmywanych, Posejdon dał znak, by odegrać scenę z "opornym marynarzem. Stał on w umówionym miejscu, w wytwornym ubraniu, które ofiarne stewardesy wycerowały, wyprały i wykrochmaliły, tak że wyglądało jak nowe. Diabły zaczęły ścigać marynarza. Udawali wspaniale bezowocną gonitwę, aż stali się centrum zainteresowania. Wówczas przywlekli go, a raczej przynieśli, trzymając za ręce i nogi. Ciała diabłów na czarno smarowały nakrochmalony i wyprasowany garnitur, zaprasowaną koszulę, kołnierzyk i krawat.

Zapanowała cisza. Po poprzednich oznakach wesołości widok zmoczonego, usmarowanego i poszarpanego "nowego" garnituru odegrał pożądaną rolę. Diabły udawały, że z całych sił zmagają się z krnąbrnym marynarzem. Ich napięte mięśnie grały całą gamą efektów. Przyglądano się teraz nierównym zmaganiom i wszyscy naturalnie byli po stronie tego jednego, który walczył z czterema diabłami.

Średniego wzrostu, szczupły o miłej i ujmującej twarzy marynarz zyskał powszechną sympatię. Na twarzy kapitana odmalowało się zaniepokojenie. Posejdon zadrżał na myśl, że w najbardziej interesującym momencie kapitan może dopatrzyć się nieporządku i wówczas cały efekt pójdzie na marne.

Trzymanego w powietrzu krnąbrnego marynarza Fryzjer namydlił i ogolił. Nie pomogło żadne szarpanie się - przeciągnięto go przez rurę nawiewnika. Z trudem udało się zgodnie z uprzednią instrukcja - poobrywać rękawy.

Tak "oczyszczonego" przyniesiono przed Posejdona i, wykręcając ręce, zmuszono do postawy klęczącej. Posejdon dotknął "krnąbrnego" trójzębem i wyrzekł nowe jego imię:

- CHIMERA MIRABILIS!

- Chimera Mirabilis! - powtórzył tryton, chwytając długo już próżnujące za uchem pióro.

W momencie gdy tryton wpisywał imię, "krnąbrny" wygłosił monolog. Był to jedyny tekst trzykrotnie sprawdzony przez Posejdona

 przeszło monolog nie mógł zawierać słów, które uraziłyby dostojnego profesora. "Z pianą na ustach" krnąbrny marynarz wyrzucał z siebie wyuczone przekleństwa. Cisza zapanowała tak wielka, że ludzie mogli dokładnie słyszeć każde słowo.

Gniew wielki targnął Posejdonem. Uderzył trójzębem z całej siły w pokład i donośnym głosem zawołał do Hefajstosa:

- Skończ z nim, Hefajstosie! Niech więcej nie bluźni!

Olbrzymi Hefajstos z ciężkim młotem w dłoni zaczął powoli zbliżać się do marynarza. Gdy ubrany tylko w przepaskę z cętkowanego futra potworny olbrzym wzniósł młot, ludzie wstrzymali oddech. Na wszystkich twarzach znać było przerażenie.

Napięte mięśnie Hefajstosa świadczyły o potężnej wadze młota. Jego rozmiary przekraczały wielkość głowy krnąbrnego marynarza. Krew krzepła w żyłach na myśl, co się stanie, jeśli ta bryła żelaza spadnie na kruchą czaszkę. Hefajstos grał swą rolę znakomicie. Wtajemniczeni drżeli tylko na myśl, że czerwona farba wyleje się z młota za wcześnie. Jeśli tektura rozmiękła - cały uzyskany dotychczas efekt przepadnie.

Diabły jeszcze bardziej wykręciły ręce marynarza, udogadniając Hefajstosowi uderzenie w wychyloną do przodu głowę. Na szczęście kapitan był tak zainteresowany tym, co ma nastąpić, że nie dopatrzył się braku porządku.

Hefajstos wybierał miejsce uderzenia. Mięśnie torsu olbrzyma napięły się i naraz potworny, żelazny, zardzewiały młot spadł na czaszkę krnąbrnego marynarza. Obuch zrobiony z tektury wgiął się do środka, co w efekcie wyglądało tak, jakby pół czaszki zostało zmiażdżone. Czerwona posoka umieszczona wewnątrz młota trysnęła wokół. Efekt był tak nadspodziewanie znakomity, że wszyscy w orszaku chcieliśmy krzyczeć z radości.

Diabły puściły ręce krnąbrnego marynarza, który z czerwoną od "posoki" głową, wywracając białkami oczu, zwalił się na ładownię.

- Podywyś, ubili! - rozległo się w tłumie Ukraińców. - Ubili! Ubili! Ubili! - szło coraz głośniej po całym statku.

W tej chwili zerwał się z fotela staruszek-profesor i z okrzykiem: - To barbarzyństwo! Ja na to dłużej patrzeć nie mogą! - zbiegł z ładowni.

Oburzenie profesora zdezorientowało kapitana Domejkę. Zerwał się również z miejsca i wzburzony do żywego zwrócił się do starszego oficera:

- Nu, takie barbarzyństwo to ja wypraszam! Nu, jak można tak ludzi mordować! Nu, będzie pan odpowiadać! Toż pański dział! Nu, absolutnie i kategorycznie nie pozwalam ludzi mordować! Nu, patrzeć ja na takie rzeczy nie mogę! W tej minucie proszę przerwać to mordowanie!

I pobiegł szybko za profesorem. 

Z kolei starszy oficer nie wiedział, co o tym myśleć. Ponieważ nie był wtajemniczony, uwierzył, że "aktorów" poniosło. Zresztą widział sam, siedząc tuż przed leżącym "trupem", jak mu zmiażdżono czaszkę. Widział jak rwano na nim nowe ubranie. Mógł się chłopak rozgniewać. A teraz leży okrwawiony z wywróconymi białkami, poszarpany strzęp człowieka, który przed chwilą żył jeszcze. Nawiasem mówiąc ta zdolność przewracania białek zdecydowała o powierzeniu trudnej roli właśnie temu, a nie innemu marynarzowi. Więcej liczyliśmy na efekt wywrócenia oczu niż na uderzenie cieśli.