Выбрать главу

Starszy oficer zdenerwowany pretensjami kapitana zwrócił się do Posejdona:

- Panie, jak mógł pan do czegoś podobnego dopuścić? - A potem od razu do cieśli: - Cieśla, jak można tak ludzi mordować? - I znów do Posejdona: - Słyszał pan? Kapitan kazał to wszystko natychmiast przerwać!

Posejdon powstał z tronu i dał znak, by zakończyć obrzęd chrztu. Zbiegły się diabły i nereidy. Powstał również "zamordowany" marynarz, uśmiechając się do wszystkich, którzy mu tak bardzo współczuli. Zerwała się nowa burza oklasków. Kto żyw, bił brawa. Najbardziej ucieszeni byli pasażerowie. Tak im było żal ładnie ubranego marynarza, za nic tak bestialsko zamordowanego. Krzyczeli teraz głośno:

- Bis! Bis!

A "krnąbrny" marynarz kłaniał się, dziękując za uznanie dla swego talentu.

Pasażerowie chcieliby dalej przyglądać się niezwykłym obrzędom na oceanie. Pokazywano sobie palcami tajemniczy młot, który Hefajstos zbesztany przez starszego oficera usiłował doprowadzić do porządku.

Ale rozkaz kapitana był wyraźny. Posejdon zebrał cały swój dwór i skierował się do pomieszczeń "przed masztem". Ci z załogi, co nie zostali jeszcze ochrzczeni, wpadli w furię, domagając się dokończenia uroczystości. Zapalczywsi przeciskali się przez tłum wołając:

- Jeszcze mnie! Jeszcze tylko mnie!

W pomieszczeniach na dziobie zaczęły się żale. "Artyści" nie dali sobie wytłumaczyć, że to był najwspanialszy ich sukces, skoro wprowadzili w błąd kapitana i starszego oficera. O pasażerach i profesorze nie było co nawet mówić. Ale cieśla zaczął wyrażać swe oburzenie, że można go było posądzić o to, iż rozłupie młotem koledze głowę. Diabli, za przykładem cieśli, też poczuli się urażeni, że ich można było posądzać o wykręcanie rąk koledze. Nie chcieli już teraz pić nawet szampana ofiarowanego przez kapitana.

Pierwszy raz w życiu pozwolili obnażyć swe najgłębsze i najistotniejsze przywiązanie do morza, występując publicznie w postaci fantastycznych tworów mitologii i oto w takiej chwili posądzono ich, że są zdolni do znęcania się i zamordowania kolegi...

Udręki Posejdona nie skończyły się na tym. Ponieważ pełnił służbę w nocy, od zerowej do czwartej, musiał się kłaść wcześnie, by przed wachtą się wyspać. Naraz wśród głębokiego snu ktoś zapukał do kabiny. Czyjaś ręka zapaliła światło. Pośrodku kabiny stał steward:

- Panie poruczniku, przepraszam bardzo, że obudziłem, ale przyszedłem poprosić, żeby pan porucznik mnie ochrzcił, nadał imię i zaświadczył, że przepłynąłem równik.

- Dlaczego pan nie przyszedł w dzień, tylko w nocy? Przecież ja idę o dwunastej na wachtę!

- W dzień to ja jestem zajęty, teraz tylko mam wolne. Dopiero godzina  dziewiąta.  Panie poruczniku,  niech pan napisze. O,  tutaj. Poprosiłem, to mi wypisali taki sam dokument, jaki pan podpisywał pokładowym. Nawet pióro przyniosłem. Żeby pan porucznik nie szukał..

Posejdon wziął pióro, napisał "Exocoetus Spilopus" i podpisał. Steward po przeczytaniu zapytał:

- Panie poruczniku, to ja tak się teraz będę nazywał? Co to jest?

- Człowieku, to jest ryba latająca. Ale jeśli tak napisane, to na całym świecie będą wiedzieli, co to jest.

Posejdon zwalił się na poduszki i nie słyszał już podziękowań. Śniła mu się wspaniała ryba Chimera Mirabilis o fioletowo-niebieskich płetwach podobnych do skrzydeł motyla. Wyraźnie zdenerwowana ryba bije mocno płetwami. Plusk wody jest tak natarczywy i głośny, że Posejdon się budzi, ale dziwne odgłosy nie ustają. Wprawdzie przeniesione z sennych miraży w rzeczywistość przypominają raczej prozaiczne pukanie niż plusk wody roztrącanej płetwami tajemniczej Chimera Mirabilis.

- Kto tam?

Drzwi się otwierają, zapala się światło. Kabina pełna ludzi. Pięciu stewardów.

- My do pana porucznika, żeby pan porucznik zaświadczył, że myśmy przepłynęli równik...

I tak już było co wieczór, dopóki wszyscy spośród załogi nie otrzymali pożądanych zaświadczeń. Aż tu któryś z pasażerów wspomniał, że w innych kompaniach okrętowych z okazji przejścia równika wydaje się pasażerom śliczne dyplomy. Dlaczego nie wydaje się ich na tym statku? Udała się delegacja do intendenta: "Niech będzie za opłatą, ale prosimy o wydanie dyplomów".

Bardziej przedsiębiorczy pasażerowie zaczęli starać się o dyplomy na własną rękę. I znów wieczorami zjawiali się w kabinie Posejdona stewardzi z zaświadczeniami do podpisu. Dla pasażerów.

W kilka dni po niefortunnym przejściu równika kapitan Domejko zwrócił się do Posejdona:

- Nu, wie co? Nu, profesor koniecznie chce pana widzieć. Nu, niech pan pójdzi do niego o piątej, dzisiaj. Nu, profesor będzi bardzo zadowolony.

Posejdon poszedł. Znalazł profesora na leżaku, na pokładzie szalupowym. Staruszek przywitał się bardzo serdecznie, po czym powiedział:

- Panie drogi, nie chcę, by mnie pan kazał ogolić lub obmyć, ale bardzo prosiłbym o tekst pańskiego przemówienia. Będzie to dla mnie miłą pamiątką przekroczenia równika, pomimo mojego tak niefortunnego zachowania się podczas ceremonii i wynikłych stąd nieporozumień. Ale było to tak świetnie odegrane, że wszystkim tym, co brali udział - zaszczyt przynosi. Proszę w moim imieniu przeprosić tych wszystkich, których moje podejrzenia skrzywdziły i wyrazić im uznanie za doskonałą grę.

W Buenos Aires pożegnaliśmy profesora. W drugiej części podróży zainteresował się on również i rybami głębinowymi. Najbardziej podobała mu się CHIMERA MIRABILIS.

MILIONER

Bar na rufie transatlantyka w dwa dni po wyjściu z Rio de Janeiro stale był pełen ludzi wolnych od służby. Przeważała załoga maszynowa. Wszyscy żyjący a należący do załogi transatlantyka musieli wypić szklaneczkę wina z asystentem maszynowym, który uważał za swój obowiązek ugościć każdego z zaproszonych według najwymyślniejszego życzenia i posiadanych na statku zapasów.