Выбрать главу

Sam fundator przeszedł już na napoje orzeźwiające. Świat mu się odmienił. Życie słało się do stóp różami. Ostatnie kolce z róż usunął pismem do starszego mechanika, z prośbą o zwolnienie go od obowiązku służby, którą pełnić będą ochoczo za niego koledzy, naturalnie za odpowiednim wynagrodzeniem.

Siedząc w wygodnym klubowym fotelu, z widokiem przez otwarte drzwi baru na zamglono-szafirową taflą oceanu pomiędzy zwrotnikami Koziorożca i Raka, rozkoszował się myślą, że nie potrzebuje już się więcej pocić w maszynie przy oliwieniu rytmicznie tańczących tłoków, korbowodów, mierzyć i zapisywać temperatury i ciśnienia, przenikać w czeluście kotłowni, zaglądać w rozżarzone paszcze otwartych palenisk, włazić w pomieszczenia dla bunkru, sprawdzać ilości otrzymanego węgla i za wszystko odpowiadać. W myślach porównywał kotłownię do krainy Hadesa, a starszego mechanika do samego władcy podziemnego państwa. W państwie jego blask słońca zastępowały jarzące się długie paleniska olbrzymich kotłów, po zamknięciu których w kotłowni następował groźny mrok.

Dzięki wstawiennictwu drugiego mechanika jest już wolny po wszystkie czasy od huku maszyn i ciężaru drabiny hierarchii służbowej, gdzie stał dotychczas na najniższym szczeblu.

Zapatrzony w szafirową przestrzeń nad oceanem tracił chwilami poczucie rzeczywistości i wszystko zaczynało mu się wydawać snem. Prostował się wówczas na fotelu, wdychał głęboko rozgrzane, wilgotne powietrze podzwrotnikowe nad oceanem, ściskał sam sobie ręce lub dotykał poręczy fotela, by się upewnić, że jednak nie śni... Dzisiaj o godzinie czwartej rano, po skończonej służbie w maszynie, gdy wyszedł na "hajcerdek", tę nigdy nie dającą się utrzymać w czystości arterię komunikacyjną pomiędzy kotłownią a pomieszczeniem palaczy, nie wiedział jeszcze o niczym. Nawet w kabinie nie podejrzewał, że szczęście było już tuż, tuż. Gdy okręcony ręcznikiem wokół bioder szedł z kabiny do łazienki, nie przeczuwał, że za chwilę ziszczą się jego marzenia i spy. Opuszczał łazienkę już jako milioner. Serce w nim wówczas trzepotało i wszystko w nim śpiewało: "Hosanna! Hosanna! Hosanna!"

Wszedł do łazienki jako asystent maszynowy - wyszedł z niej jako milioner, w nowe, nie znane mu życie. Od razu wybaczył wszystkim, którzy mu kiedykolwiek wyrządzili w życiu jakąś krzywdę lub przykrość. Triumfował w duchu nad tymi, którzy wyśmiewali się z niego i szydzili, twierdząc, że jest leniem i że nie chce mu się pracować. Przebaczył nawet drugiemu mechanikowi to stałe wyznaczanie go do robót w świeżo wygaszonym kotle, do uszczelniania wiecznie cieknących rurek. W kotle omdlewał ze strachu i gorąca, podtrzymywała go jedynie wiara, że stanie się wkrótce milionerem i nie będzie już nigdy tej strasznej pracy wykonywał.

Dzisiaj wszyscy mu zazdroszczą - on jednak chciałby, żeby wszyscy, podobnie jak i on, zostali milionerami i mogli marzyć na jawie.

Kupi sobie willę na Riwierze Francuskiej i samochód marki... Nad tym trzeba się będzie zastanowić poważnie. Czy będzie miał szofera, czy będzie sam wóz prowadził? Zwiedzi Szwajcarię, Francję. Zabierze wóz tym samym statkiem i pojedzie do Argentyny jako pasażer kabinowy. Podczas podróży będzie pokazywał czarującym współpasażerkom kabinę, w której mieszkał jako asystent maszynowy, i łazienkę mechaników z gorącym tuszem, pod którym stał się milionerem. Ściany tej łazienki pierwsze usłyszały jego gardłowy okrzyk wyrażający radość z baśniowej rzeczywistości.

W barze przyglądano mu się z zaciekawieniem, znano już dokładnie historię jego szczęścia. Opowiadano ją sobie w salonach i mesach transatlantyka. Mówiono o nim na statku. Chodzący z wysoko zadartymi nosami i wyszczerzający zęby do słońca nawigatorzy zazdrościli mu najbardziej. Każdy z nich chciałby mieć willę na Riwierze ł nie robić w niej nic, tak jak nie robią nic na mostku. Opalacze zębów na balkonie. Wielu pasażerów z kabinowej klasy nie miało takiej fortuny, jaką ON teraz posiadał.

Koledzy, którzy się z niego śmieli, teraz dopiero musieli zrozumieć swoją bezbrzeżną ciemnotę i brak wyobraźni. Wyobraźnia była zawsze dla niego miernikiem wartości człowieka. Ludzie pozbawieni wyobraźni to niewolnicy życia, ślepe, posłuszne istoty zaprzężone w kierat codzienności. Czuł po prostu rosnące u ramion skrzydła, na których przeleci przez życie wśród "słońca, barw i kwiatów".

Wracał wciąż myślą do tego radosnego momentu PRZEISTOCZENIA, jak go nazywał. Widział wciąż siebie stojącego pod gorącym prysznicem w łazience. Pierwsze strumienie ciepłej wody spłukały warstwę smarów i potu. Na jednej ręce ma rękawicę z szorstkich włókien, w drugiej ręce mydło, namydla szorstką rękawicę i szoruje nią ciało.

W chwili gdy ponownie wyciąga rękę po mydło, wydaje mu się, że widzi na powierzchni mydła świecący punkt. Pociera mydło mocniej rękawicą i znów je ogląda. Świecący punkt się powiększył. Zrzuca rękawicę i paznokciami zaczyna usuwać warstwy mydła dookoła świecącego punktu. Po chwili nie ma już wątpliwości, że w mydle znalazł złoty klucz. ZŁOTY KLUCZ. Z głębi piersi wyrywa mu się rzężenie. W ręku miał fortunę. Ci, którzy z nim się przyjaźnili na statku, wyśmiewali go stale, gdy wszystko co zarabiał, wydawał na mydło w Buenos Aires. Przynosił z lądu całe paczki i krajał je pełen wiary i ufności w ogłoszenie firmy, wyrabiającej to mydło, że znalazca złotego klucza w mydle otrzyma nagrodę w wysokości miliona pesos.

Liczył i przeliczał teraz bez przerwy, ile milionów złotych otrzyma, ile otrzymać może funtów angielskich, ile dolarów.

Najmłodszy drucik (radiotelegrafista) i pomocnik elektryka - najbliżsi koledzy, którzy nigdy nie chcieli uwierzyć w jego "jasną przyszłość milionera", teraz nie odstępowali go ani na krok, twierdząc, że roztrwonić gotów z takim trudem zdobytą fortunę. Drucik wysłał mu depeszę do domu następującej treści: "Nie zawiodłem pokładanych w sobie samym nadziei. Wracam jako milioner".

W domu też wyśmiewano go i nie wierzono, mówiąc: "wyjdziesz jak Zabłocki na mydle". Kim był Zabłocki, nie miał pojęcia - łączyło go z nim tylko "mydło".