Выбрать главу

",Drucik" i elektryk wyszli z kabiny kapitana z uczuciem konspiratorów mających wykonać wyrok śmierci na niewinnym koledze.

Milionera znaleźli w barze. Sączył przez słomkę grenadinę, którą chłodzili się już starożytni Rzymianie, tłocząc ją z punickich owoców.

Milioner na widok swych kolegów wyjaśnił z zasmuconym wyrazem twarzy, że z powodu zamknięcia kredytu zmuszony był pożyczyć pieniądze u barmana na szklankę głupiej grenadiny.

Bar był pusty. Obaj koledzy postanowili wykonać wyrok natychmiast w barze.

- Musimy ci powiedzieć prawdę - zaczął odważnie "drucik" - nie gniewaj się na nas, ale chcieliśmy cię oduczyć wydawania całej pensji na mydło w pogoni za milionami i włożyliśmy do mydła podrobiony kluczyk. Nie jesteś milionerem.

"Milioner" roześmiał się i powiedział:

- Wiem dobrze, dlaczego mi o tym mówicie. Intendent kazał zamknąć mi rachunek w barze, a starszy mechanik chce mię zagonić z powrotem do maszyny. Kłamiecie obaj jak najęci. Cha! cha! cha! Nie weźmiecie mnie na kawał.

- Kluczyk jest od szkatułki mojej babki - powiedział "drucik".

- Kłamiesz - ze śmiechem zawołał "milioner". - Sprawdziłem przede wszystkim, czy kluczyk jest złoty. Wypróbowałem go paroma kwasami. Jest złoty. Nie wmówisz we mnie, że twoja babka posiadała kiedykolwiek w życiu szkatułki zamykane złotymi kluczami tej wielkości.

- Zapewniam cię, że kluczyk jest srebrny. Brat, który pracuje u jubilera, wytłoczył na nim numer sto jedenasty i pokrył go cienką warstwą złota. Myśleliśmy, że to odkryjesz natychmiast. Tymczasem poszła już twoja półroczna pensja. Powtarzam jeszcze raz, że nie mogliśmy, pozwolić, byś ciężko zapracowane pieniądze zamieniał na płatki mydlane. Z chęcią za ciebie zgodzili się pełnić służbę, koledzy, sądząc, że to dla twego dobra. Nie będą żądali zapłaty, ale najwyższy czas już z tym skończyć. Odpocząłeś sobie w tych "końskich szerokościach", a teraz trzeba nad tym wszystkim przejść spokojnie do porządku.

- Nie nabierzecie mnie. Teraz dopiero chcecie się zabawić moim kosztem. Chcecie, bym mając miliony wrócił do państwa Hadesa. Chcecie, bym znów właził do gorącego kotła i rozwalcowywał cieknące rurki. O nie. W Dakarze sprzedam wszystko, co posiadam i zadepeszuję do Buenos Aires po zaliczkę. Skończyłem już z zawodem mechanika okrętowego ostatecznie.

- Nie potrzebujesz depeszować do Buenos Aires. Klucz w mydle miał być odlany ze złota. Wystarczy jeśli pilnikiem spróbujesz potrzeć swój klucz. Zobaczysz, że jest na nim tylko bardzo cienka warstwa złota. Możesz się o tym przekonać natychmiast.

Elektryk wybiegł z baru i za chwilę wrócił z pilnikiem.

"Milioner" zdjął z szyi łańcuch z doczepionym doń kluczem. Złapał pilnik i kilka razy przesunął nim po trzonie klucza. Na powierzchni ukazała się srebrna plamka.

Asystent maszynowy usiadł z wrażenia na fotelu, z którego tak lubił się przyglądać jako milioner powierzchni oceanu zamkniętej pomiędzy zwrotnikami, noszącej tutaj nazwę "KOŃSKICH SZEROKOŚCI".

Według wersji tych nawigatorów z balkonu dawni żeglarze musieli tutaj harować jak konie z powodu zmiennych wiatrów i konieczności ciągłego łapania ich przez obracanie rei dookoła masztu. Czynność tę nazywano tarasowaniem. Według innej wersji, miały tu ginąć konie przewożone z jednej półkuli na drugą. Właśnie pomiędzy zwrotnikami. On jako milioner urodził się w pobliżu zwrotnika Koziorożca i ginie teraz w pobliżu zwrotnika Raka. On MILIONER KOŃSKICH SZEROKOŚCI. Woli umrzeć jak koń, niż harować jak koń w tej "Ziemi Ognistej" palenisk okrętowych. Na razie nie da po sobie poznać, że się załamał. Będą z niego teraz wszyscy szydzili. MILIONER KOŃSKICH SZEROKOŚCI. Skończy ze sobą w nocy. Zginie, jak przystało na rasowego konia, który nie wytrzymał podróży w tych szerokościach.

Obaj koledzy w milczeniu czekali na nowy wybuch buntu lub gniewu.

"Milioner" wysączył pozostałą w szklance grenadinę i wstał.

- Dobrze, idę do maszyny. Odrobię za wszystkich przepracowane za mnie godziny. - Mówiąc to, przybrał wyraz twarzy najbardziej nie lubianego przez siebie oficera pokładowego, tego z nosem wzniesionym najwyżej i opalającego zęby w słońcu. Nie czekając na kolegów, podziękował skinieniem głowy barmanowi i wyszedł na pokład.

Za chwilę w koszulce z potnikiem na szyi i w spodniach nasiąkniętych smarami zjeżdżał w dół do maszyny, trzymając się poręczy tylko rękami, nie dotykając prawie stopami srebrem mieniących się stalowych prętów drabinek. Okrętowy telegraf bez drutu rozniósł natychmiast po całym statku wiadomość o tragedii "milionera". Wieść dotarła do ciemnych zakamarków kotłowni, wyszukiwała w ciemności czarne postacie palaczy i trymerów i szeptała każdemu do ucha: "Asystent maszynowy nie wygrał miliona pesos. To był żart. Uważać na asystenta, by nie zrobił sobie czego złego. Sześć pensji swoich puścił już na oblewanie z załogą milionów".

"Milioner" widział we wszystkich oczach współczucie. Czuł, że go śledzą. "Przewidują słusznie, że wyskoczę za burtę. Znajdę stosowną chwilę. Na razie muszę poczekać" - myślał.

Dakar. Wielka stacja bunkrowa. Transatlantyk zaopatruje się tutaj w węgiel na dalszą podróż. Mechanicy okrętowi roją się przy tej czynności jak pszczoły i tną niemiłosiernie wszystkich dookoła.

"Milioner" czarny od węglowego pyłu wynurza się z żałobnej czerni węgla i pracujących przy nim Murzynów. Nareszcie koniec bunkrowania. Kąpiel w łazience. W tej samej, w której przeistoczył się w milionera. Z orzeźwiającą wodą spłynęła nań orzeźwiająca myśclass="underline" "Ten kluczyk był podłożony przez kolegów, ale mogę jeszcze znaleźć prawdziwy".

Wszystkie rozliczenia załogowe musiały być sprawdzone w Kanale Kilońskim. "Milioner" ze zdumieniem dowiedział się, że nie posiada ani jednego grosza długu. Wszystko zostało spłacone przez tych, których częstował. Gdy to posłyszał, ścisnęło go coś lekko za gardło. Z trudem przełknął ślinę i szybko wyszedł na pokład.