Ponieważ nauczenie się na pamięć kilkudziesięciu wypracowań przerabianych w ciągu lat, a właściwie "wkucie" ich pisowni, przekraczało możliwości ludzkie, nawet jeśli się nosiło zasłużony tytuł Mistrza Wielkiej Magii, Mistrz doszedł do wniosku, że ze wszystkich tematów można ułożyć jeden temat uniwersalny, zmieniając wyłącznie tytuł. Mógł to być "Wyciąg z dziennika okrętowego o wypadku z marynarzem", "Pamiętnik marynarza", "Moja najciekawsza przygoda", "List do przyjaciela", "Raport do władz w obcym porcie o wypadku z marynarzem", "Mój przyjaciel Eddy", "Mój pierwszy dzień na statku". Opracowany przy pomocy wszystkich kolegów temat przepisywał nocami. Tyle czasu poświęcił na opanowanie tego ćwiczenia, że mógłby odtworzyć identyczny tekst pisany nawet alfabetem chińskim.
Zaczęły się egzaminy. Egzamin z języka angielskiego odbywał się w największej sali. Kapitan, wykładowca i ojciec Betty w jednej osobie, zdumionym wzrokiem wodził za piórem Mistrza piszącego "Raport do władz portowych o wypadku, jaki miał miejsce na statku". Wykładowcy wydawało się, że śni na jawie, to znów, że jest świadkiem cudu. Bez niczyjej pomocy Mistrz zapisał dwie strony arkusza egzaminacyjnego i był pierwszym abiturientem, który ukończył pracę z języka angielskiego. Prawdopodobnie z tym samym wrażeniem snu na jawie i uczestniczenia w cudzie kapitan godził się wewnętrznie na ocenę pracy: DOSTATECZNIE Z PLUSEM; z następującą uwagą: stopień zmniejszony, ponieważ wypracowanie nie jest napisane ściśle na temat.
Pozostawał jeszcze egzamin ustny. Do komisji egzaminacyjnej z języka angielskiego należeli: delegat ministerstwa, inspektor i kapitan jako egzaminator.
Ojciec Betty miał zapisane w swym notesie wszystkie odpowiedzi Mistrza, niestety ani jedna z nich nie była dostateczna. Mistrz wlókł się przez szkołę z tą jedną dopuszczalną dwójką, jak z kulą u nogi, by teraz ostatecznie go uziemiła.
Przed rozpoczęciem egzaminu ustnego Mistrz poprosił kolegów, aby się zorientowali, czy delegat ministerstwa zna angielski. Koledzy, którzy już zdawali, twierdzili, że według nich delegat na pewno angielskiego nie zna, ponieważ podczas egzaminu rozmawiał z inspektorem po francusku, a z kapitanem po niemiecku. Mistrz słysząc to, ożywił się i poszedł, by się przygotować do odpowiedzi.
Zjawił się na sali egzaminacyjnej zaprasowany i wymuskany. Wyglądał, jak gdyby zstąpił z witryny okiennej najlepszego magazynu mód. Zameldował się przewodniczącemu, wyraził postawą "salut" dla delegata i stanął przed egzaminatorem.
Dobre, błękitne oczy ojca Betty na jego widok okryła mgła smutku. Inspektor, który miał miękkie serce i nie mógł patrzeć na zarzynanie ludzi, wstał i odszedł do okna.
Mistrz miał przed sobą teraz dwóch ludzi: delegata i egzaminatora. Na delegata Mistrz patrzył z taką jasną ufnością i uprzejmością, że od razu zwrócił na siebie szczególną jego uwagę, wygrywając na punkty pierwsze wrażenie swą postawą idealnego abiturienta.
Głowa egzaminatora przechyliła się boleśnie na bok i kapitan ze smutkiem w głosie powiedział po angielsku, podając Mistrzowi otwartą książkę:
- Proszę przeczytać biografię Waszyngtona.
Mistrz zabrał się do czytania. Modulował bez zarzutu i przestankował. Czytał tak, jak umiał najlepiej po polsku. Napisane "the" tó "the", napisane "be" to "be", nie żadne tam "bi". Cierpienie niewysłowione malowało się na twarzy kapitana. Rozpamiętywał cały okres nauki tego ucznia i wiedział, że tak się musi TO skończyć.
Mistrz czytał. Ponieważ egzaminator nie przerywał, czytał coraz płynniej i coraz ładniej. Wreszcie skończył. Moment ten zaakcentował stuknięciem obcasów. Wykonał lekki skłon tułowiem w kierunku delegata ministerstwa, położył książkę przed egzaminatorem i zastygł w postawie wyrażającej wizję jasnej przyszłości.
Delegatowi podobał się świetnie uszyty mundur i doskonała budowa abiturienta, wytwornie zawiązany krawat. Cała sylwetka mówiła sama za siebie. Delegat nie miał wątpliwości, że ze wszystkich dotychczas zdających ten przeczytał podany mu tekst najlepiej.
Z sympatią przyglądał się przyszłemu oficerowi marynarki.
Egzaminator odebrał książkę z rąk abiturienta, a potem z rezygnacją w głosie zadał śmiertelny cios, mówiąc po angielsku:
- Proszę opowiedzieć to, co pan przeczytał.
Po otrzymaniu tego polecenia Mistrz pozwolił sobie przyjąć postawę "lekko spocznij". Wzniósł do góry oczy, jak gdyby chciał tam gdzieś w nieskończoności zobaczyć Waszyngtona.
Żałobą okryła się twarz egzaminatora. Mistrz Magii skupiał się. Za chwilę miły uśmiech pojawił się na jego ładnej twarzy. Wyczytać z tego uśmiechu można było całkowite opanowanie tematu i znajomość przedmiotu. Ze swobodą mówcy, rozumiejącego ważność intonacji, każdej pauzy, przyciszania głosu przy sprawach smutnych i podnoszenia tam gdzie się mówiło o zwycięstwach, rozpoczął biografię Waszyngtona.
- U o s z i n g t o n... ej bi si di i ef dżi. Uoszington dablju eks uaj zet. Kej... el em en ou pi, Uoszington ej bi si di i ef dżi.
W dosłownym znaczeniu brzmiało to tak: Waszyngton... a, b, c, d, e, f, g. Waszyngton w, x, y, z. K... l, m, n, o, p, Waszyngton a, b, c, d, e, f, g.
Mistrz znał na pamięć alfabet angielski, ale wymowa jego była tylko trochę zbliżona do angielskiej, poza tym udało mu się zapamiętać wyrażenie nearly stationary, oznaczające stanie na żaglowcu w dryfie, to znaczy z tak ustawionymi do wiatru żaglami, że prawie stojącego w miejscu. Mówił dalej ze swobodą i dużą dozą zachwytu o pierwszym prezydencie Stanów Zjednoczonych.
- Nirli staszjonery, Uoszington... kej el em en ou pi Uo s z i n g t on ej bi si di i ef dżi. Kej el em en ou pi Uos zi n g t o n ej bi si di. U o s z i n g t o n... eks uaj, zet nirli staszjonery, Uoszington dablju...
Na twarzy egzaminatora pojawił się wyraz osłupienia i zastygł. Widać było na niej jeszcze ślady chęci protestu, ale usta skamieniały w tym momencie i nie zdołały ani nic powiedzieć, ani się zamknąć.
Mistrz Magii już cztery razy postawił w dryfie Waszyngtona. Waszyngton stał się jedną z liter alfabetu, której można było się spodziewać po każdej literze. Zjawiał się nieoczekiwanie wśród samogłosek lub stawał przed literami oznaczającymi same niewiadome. Do świadomości egzaminatora, który jeszcze słyszał, dochodziły dźwięki "a be ce de Waszyngton, iks, igrek zet Waszyngton, ku er es, Waszyngton - stanąć w dryf". Gdy Mistrz mówił o tym stawaniu w dryfie wielkiego wodza, podnosił głos i grzmiał, jak gdyby słowa te miały oznaczać wygrane bitwy.