Выбрать главу

Był tak rozradowany i śmiał się tak zaraźliwie, że mimo woli również zacząłem się śmiać. Spytałem go tylko:

- Czego się tak cieszysz?

- Po pierwsze, dlatego, że się moja bawełna nie pali, a po drugie, że "pierwszy" jest taki zły, jak gdyby mu się nie wiem co stało.

Poszedłem do kapitana. Siedział w kabinie przy biurku i wertował przepisy dotyczące pożarów na statkach.

Zanim otworzyłem usta, by opowiedzieć o pożarze na głowie starszego marynarza Władka, kapitan wydał mi polecenie położenia się na kurs do Rio ł spytał:

- Ostatecznie, w której ładowni tli się bawełna?

- Pierwszy oficer kazał zameldować, że w żadnej ładowni nie tli się bawełna...

- Jak to - przerwał mi zdumiony kapitan. - Przecież  przed chwilą sam mi powiedział, że w trzech pierwszych ładowniach czuć silny zapach tlącej się bawełny. W pierwszej, drugiej i trzeciej.

- Tak myślał, panie kapitanie, ale teraz stwierdził, że tliła się bawełniana czapka na głowie starszego marynarza i to kazał panu kapitanowi zameldować.

- Nie rozumiem - dziwił się kapitan. - Pierwszy oficer nie może odróżnić czapki od ładowni? Skąd pierwszy oficer wiedział, że tli się bawełna w drugiej ładowni?

- Ja posłałem do pierwszego oficera starszego marynarza, by zameldował, że tli się bawełna w drugiej ładowni...

Widziałem, że kapitan się zniecierpliwił. Zazwyczaj o tej godzinie na tym odcinku drogi drzemał w koi. Był to pierwszy dzień na oceanie po wyjściu z Rio i kapitan zamiast oddać się całkowicie swym przyzwyczajeniom aż do Dakaru - postawiony został, podobnie jak i my, przed wizją pożaru podsycaną zapamiętanymi historiami statków, które spłonęły z ładunkiem bawełny. To nagłe przejście od spodziewanego niebezpieczeństwa palących się setek ton bawełny na statku z pasażerami, na oceanie, do tlącej się małej czapki na głowie marynarza, nie mogło tak szybko ułożyć się w głowie kapitana.

Teraz zrozumiałem zemstę pierwszego oficera. Wznieciłem pożar w jego głowie. "Pierwszy" wzniecił jeszcze większy pożar w głowie kapitana, a jego ugaszenie pozostawił mnie.

Wypadek z czapką był niecodzienny, wytłumaczenie go kapitanowi, który w ciągu tych kilku minut zmienił się w pełnego zapału dowódcę straży pożarnej - było sprawą również niecodzienną.

- Marynarz zameldował mi, że tli się bawełna w drugiej ładowni, wobec czego posłałem go, by zameldował o tym pierwszemu oficerowi. "Pierwszy" sam poszedł do wywiewnika pierwszej, drugiej i trzeciej ładowni, do każdego z nich przed nim wsadzał swą głowę marynarz z palącą się czapką, wobec czego "pierwszy" czuł w każdej ładowni zapach tlącej się bawełny.

- Rozumiem, ale od czego zapaliła się czapka marynarza?

- Prawdopodobnie od niedopałka rzuconego, przez pasażera z górnego pokładu.

- No, to z powodu palącej się czapki starszego marynarza proszę się nie kłaść na kurs do Rio. Dziękuję.

Wróciłem na mostek. "Piąty" też się już uspokoił i szykował do brania wysokości sekstantem. Pomimo że mieliśmy przed sobą do przebycia cały Atlantyk w strefie między zwrotnikami od Koziorożca do Raka, gdzie przy tej pogodzie po zachodzie słońca będzie dokładna pozycja z gwiazd, ale na godzinę szesnastą musiała być pozycja z dwóch niejednoczesnych linii pozycyjnych ze słońca.

I znów szafir i szybujące w złotych promieniach "jaskółki morskie".

Powoli przestawałem myśleć o tlącej się bawełnie w pięciu ładowniach. Pożar na transatlantyku trwał niecały kwadrans.

Na przednim pokładzie koło drugiej ładowni stał Władek w nowej bawełnianej czapce i uśmiechał się, wpatrując się przymrużonymi oczami w tropikalne słońce.

PLAMOZNIK

W roku 1777 okręty jego królewskiej mości króla Anglii zaczęły używać jako sygnału zawezwawczego niebieskiej flagi z białym kwadratem pośrodku. W ciągu ćwierćwiecza od momentu ukazania się jej na maszcie przybrała ona imię "niebieskiego Piotrusia" (Blue Peter). W okresie wojen pomiędzy Anglią i Francją czekające na wojskową eskortę statki handlowe nie przyjmowały na swój pokład pasażerów tak długo, zanim mający je eskortować okręt wojenny nie podniósł "niebieskiego Piotrusia".

Obecnie podniesiona na przednim maszcie litera "P" międzynarodowego kodu sygnałowego na wszystkich statkach kuli ziemskiej mówi tym, którzy na nią patrzą: "Dzisiaj mój statek wychodzi w morze". "Dzisiaj mój statek wychodzi w morze" - oznajmił "niebieski Piotruś" podniesiony na jednym z naszych trzech transatlantyków, idącym w swój kolejny rejs z Gdyni do Nowego Jorku.

Trzy działy: nawigacyjny, maszynowy i hotelowy przygotowane są do wielkiej podróży i nieznanej przygody.

Począwszy od stosu map ułożonych w szufladzie kabiny nawigacyjnej, które obejmują całą trasę przewidzianej podróży, a kończąc na ciemnych zakamarkach kotłowni - wszystko wszędzie doprowadzono do stanu "kwitnącej gotowości".

Załoga transatlantyka - olbrzymi zespół wysiłków ludzkich - rozpocznie swą samodzielną pracę w momencie, gdy wyciągnięta zostanie na pokład ostatnia lina łącząca statek z nabrzeżem.

W początkowym okresie pracy naszych liniowców właściwymi ludźmi na właściwych stanowiskach byli tylko oficerowie nawigacyjni i maszynowi. Oni stanowili koło rozpędowe zmuszające swymi trybami pozostałe kółka do ściśle określonej, precyzyjnej pracy na rzecz statku.

Załoga wszystkich innych działów była w tym czasie nieomal "legią cudzoziemską", którą zawody życiowe wtłoczyły w ten nie znany dotychczas dla niej mechanizm.

Utalentowany aktor, ponieważ nie otrzymał roli, o jakiej marzył - grał teraz przebrany w białą kurtkę rolę stewarda. Taką samą białą kurtkę nosił zdolny lotnik, dlatego że podczas pokazu bombardowania zrzucił z samolotu bomby w publiczność zamiast w morze. Rolę palacza w czeluściach kotłowni transatlantyka przyjął na siebie były ogrodnik papieski. Twarz i głowę miał podobną do głowy Jana Chrzciciela. Wędrował po statkach ze swą własną "szlojzą" - parumetrowym pogrzebaczem do mieszania w palenisku kotła okrętowego, a w chwilach wolnych od zajęć czytał Ewangelię.