- Uośzington nirli staszjonery eks uaj... Zadowolenie i uznanie dla swej wymowy, zauważone w wyrazie twarzy delegata, podnieciły Mistrza jeszcze więcej. Mówił coraz bardziej modulując. W momencie, kiedy delegat nachylił się do egzaminatora, by przerwać niepotrzebne sprawdzanie tak wspaniałych wiadomości i opanowania języka angielskiego, Mistrz sam zdecydował się na pełne wyrazu zakończenie:
- Uoszington eks uaj ZET!
Jako pierwsza litera przed trzema symbolizującymi w matematyce niewiadome, wielki prezydent uwieńczył swą karierę według biografii o nim Mistrza Magii. Położeniem największego nacisku na ZET Mistrz zakończył swe pełne wyrazu opowiadanie. Z lekka uderzył obcasami i skłonił się delegatowi.
Delegat był zachwycony. Zrezygnował ze słuchania tak błahych pytań, jak z gramatyki lub składni. Sam zamiast egzaminatora podziękował Mistrzowi za wspaniałą znajomość angielskiego i za wkład pracy w opanowanie języka morskiego, widoczny w jego odpowiedzi.
- Bardzo dobrze - wyraził jeszcze wobec uśmiechniętego Mistrza swą opinię egzaminatorowi, który nie odzyskał był jeszcze mowy i tylko z dużym wysiłkiem potrafił wyszeptać do abiturienta od siebie:
- Thank you. Dziękuję.
W sumieniu kapitana toczyła się teraz walka pomiędzy obowiązkiem i podziwem dla przytomności umysłu i zimnej krwi abiturienta. Wreszcie zwyciężyło w nim zrodzone podczas egzaminu przeświadczenie, że ten człowiek i w życiu da sobie radę z angielskim. Nastąpiła potem jeszcze długa rozmowa z delegatem na temat stopnia. Delegat był oburzony surowością egzaminatora w stosunku do tak świetnego ucznia.
- Chyba nie zachodzą tu osobiste antypatie, panie kapitanie - zaniepokoił się delegat ministerstwa.
Szlachetna twarz kapitana wykluczała podobne podejrzenie.
Do rozmawiających podszedł inspektor, z którym wspólnie po długich sprzeciwach ze strony delegata ustalono stopień zaledwie DOSTATECZNY.
O! MU - KU - RU!
Conrad opisał charakterystyczne zdarzenie, jakie miało miejsce na żaglowcu, na którym był starszym oficerem.
Stali zakotwiczeni na redzie. Na pokładzie rufowym kapitan czekał na szalupę, by się nią dostać na ląd. Nagle w trakcie rozmowy z Conradem kapitan wyjął z kieszeni batystową chusteczkę i starł z lakierowanej powierzchni poręczy kilka osiadłych na niej drobinek pyłu.
Odmienny nieco wypadek znany jest w całej marynarce angielskiej, w której był zwyczaj, iż dowódca, jeśli chciał, by jego okręt wyglądał jak najładniej, kupował na własny koszt najlepszy gatunek farb i kazał nimi malować swój okręt.
Jeden z admirałów brytyjskich - bardzo popularny i obdarzony poczuciem humoru - zobaczył z mostku, jak trębacz Królewskiej Piechoty Morskiej oparł się najspokojniej o tylko co wyemaliowaną za prywatne pieniądze, jeszcze mokrą, wieżę armatnią. Admirał rozejrzał się, czy go ktoś nie widzi, podszedł do trębacza i tuż za nim oparł się o wieżę.
Z wyrazem twarzy Atlasa dźwigającego całą kulę ziemską na sobie admirał zwrócił się do trębacza mówiąc:
- Już wszystko w porządku, KRÓLEWSKI, możesz teraz spocząć, cały ciężar tej wieży ja wezmę na siebie.
Na powracającym z paroletniej podróży do kraju żaglowcu francuskim drugi oficer wiózł jako "lekką kontrabandę" dwanaście wspaniałych, koronkowej roboty serwet misternie splecionych z bardzo rzadkich okazów gąbek. Wszyscy koledzy na żaglowcu podziwiali te serwety jako coś najpiękniejszego, co się znalazło w tej podróży na ich fregacie, a co musiało kosztować nabywcę fortunę.
Fregata przygotowywała się tak, jak mogła, by wyglądać odświętnie w chwili przybycia do macierzystego portu. Od jabłek na maszcie po dziób i rufę wszystko na fregacie było świeżo pomalowane. Okazało się, że podczas porannego zmywania pokładów lakier na nadbudówkach na rufie został spryskany słoną wodą. Należało go zmyć gąbką zwilżoną w słodkiej wodzie, by nie uszkodzić lśniącej powierzchni.
Bosman zawiadomił, że po tak długiej podróży wyczerpały się zapasy gąbek i szmat bawełnianych. Zmycie soli za pomocą szczotek lub płótna żaglowego oznaczało zniszczenie świeżo położonego na drzewie nadbudówek lakieru. Bosco wpadł w rozpacz.
Drugi oficer, słysząc o beznadziejności sytuacji spowodowanej wyczerpaniem się materiałów w tak długiej podróży, nie zawahał się ani na chwilę.
Następnego dnia rano Bosco rozdzielił do - zmywania nadbudówek... sześć przepołowionych wspaniałych serwet drugiego oficera.
Wkrótce już rok,
A my wciąż żeglarzami
Wśród wichrów sztormowych i fal.
Morze za nami
I morze przed nami,
A w sercu tęsknota i żal.
Śpiewaliśmy z coraz większym przejęciem słowa piosenki ułożonej przez naszego kolegę Poczobutta.
Rok jeszcze nie minął, ale podróż nasza z Morza Śródziemnego do kraju dobiegała końca. Szykowaliśmy się, by wejść do macierzystego portu podobnie jak w innej piosence:
Dziś rankiem poważnie i dumnie Do portu zawinął nasz "Lwów". Na rejach i masztach tak tłumnie, Na ląd dostaniemy się znów.
Wszyscy byliśmy zajęci doprowadzaniem naszego żaglowca szkolnego do stanu świetności. Brakowało na nim wszystkiego, nawet farb i pądzli. Na wszystko musiał "Lwów" zapracować sam. Zamiast malować - myliśmy, tak długo aż farba się nie zmyła.
Zmywało się farbę możliwie delikatnie lekkim mydlikiem z nieznaczną domieszką sody; potrzebna była do tego jeszcze "pucbola". Straszne to, zniekształcone słowo oznaczało odpadki nici bawełnianych używane na statku do zmywania farb i lakieru, które na drewnianych nadbudówkach pokrywały się w czasie rejsu osadem soli.
Zmywało się go bardzo ostrożnie tą "pucbola" zanurzoną w słodkiej wodzie. I jedno, i drugie było dla "Lwowa" luksusem.
Zabiegi kosmetyczne naszego barku rozpoczynaliśmy od mycia jabłek na czubkach masztów. Jabłka, końce masztów i rej malowane były na biało, kolumny i reje na kolor ciemnożółty. Wszystko to należało obmyć teraz przed przyjściem do Gdyni słodką wodą i tą dawno wyczerpaną "pucbola". Istniała w nas krucha nadzieja, że "Bosmanek" i żaglomistrz posiadają pewne zapasy tych skarbów ukryte w swych kojach. Żaglomistrz rozpoznawał dotykiem palców gatunek stali, z jakiej igła była zrobiona, i jaki pądzel jest najlepszy. Wiadomo było, że najlepsze pędzle, najlepsze igły do szycia żagli, najlepsze rękawiczki do szycia płótna żaglowego i ta "pucbola" znajdują się pod poduszkami i pod materacami dwóch Janów. Świadomość, że posiadają to tuż koło siebie, pozwalała im spać spokojnie.