Выбрать главу

Mała postać garbuska pręży się po wojskowemu i odpowiada:

- Ku chwale bandery, panie komandorze. - A prywatnie, uśmiechając się, mówi: - Cieszę się, że nie czuję się w linii niepotrzebny.

Podetknął gościowi trzy gatunki najprzedniejszych papierosów tureckich i przeprosił, że pytaniem odpowie na pytanie. Otóż, zanim powie fcirit są, na razie wszyscy w przedziale chcieliby usłyszeć, za kogo ich biorą współtowarzysze podróży.

- Przeważają głosy, że są panowie międzynarodową ekspedycją naukową, udającą się na miejsce badań. Najwięcej obstaje za archeologami - odpowiedział nieznajomy.

- Jesteśmy tylko marynarzami pokładowymi nowego polskiego transatlantyka, który czeka na nas w Monfalcone. Wszyscy jesteśmy Polakami.

Większość ekipy stanowili istotnie oficerowie pokładowi, Plamoznik mógł więc pozwolić sobie na tę małą nieścisłość w odpowiedzi.

- Niemożliwe - zawołał nieznajomy. - Panowie wyglądają na ludzi o wysokiej kulturze, w których, proszę wybaczyć, nikt nie podejrzewał marynarzy.

- Jeśli zna pan język angielski, może się pan łatwo przekonać, że tak jest w istocie. Proszę wziąć od sąsiada jego dokument - zaproponował Plamoznik.

Obok nieznajomego siedział sternik manewrowy. Plamoznik poprosił go, by pokazał nieznajomemu swą książeczkę żeglarską. Nieznajomy przejrzał ją uważnie, dłużej zatrzymując się w tym miejscu, gdzie widniało wypisane stanowisko sternika. W tej chwili pozostali wyciągnęli identycznie wyglądające z zewnątrz książeczki żeglarskie z napisem "SAILORS BOOK".

Nieznajomy zadowolił się przeczytaniem tej jednej i milczał. Zjadł kawałek "rozkoszy podniebienia", zapił mokką i po zaciągnięciu się dymem tureckim powiedział:

- Jednak, rzeczywiście człowiek się całe życie uczy.

* * *

Na nowym transatlantyku Plamoznik wzniósł się na nieosiągalne dla innych prowiantowych wyżyny pod względem sprawności działania i zaopatrzenia statku. Nie uznając żadnych gratyfikacji i prezentów doprowadził zaopatrzenie i kontrolę posiadanych zapasów do doskonałości.

Wieść o nim doszła do wytwórni najlepszych win we Francji, które pozwoliły sobie na przysłanie mu listów wyrażających podziw dla jego znajomości gatunków ich win i roczników tychże win. Każdy z listów zaopatrzony był w załącznik w postaci trzech butelek win nie spotykanych w sprzedaży. Plamoznik zaprosił przyjaciół i wtedy zebrani dowiedzieli się, czemu zawdzięczają możność skosztowania rzadkich napojów.

- W oczach producentów win - powiedział dawny "młodszy chłopak", nalewając do kieliszków otrzymany nektar - znalazłem więcej uznania niż w oczach pewnej Polki, z powodu której porzuciłem

Ostatnie listy, jakie otrzymali od niego przyjaciele, zawierały liście mieniące się złotem i rubinem późnej jesieni.

* * *

Po tej podróży Plamoznik zaginął na czas dłuższy. Aż znów wieść o nim rozbłysła jak meteor nowym dyplomem prymusa szkoły rolniczej. Dawni jego koledzy z czasów uniwersyteckich twierdzili, że jako najlepszy prowiantowy transatlantyków wyhodował w szkole rolniczej własnoręcznie najsmaczniejsze i największe szynki eksportowe i że tylko przez niedopatrzenie na ich opakowaniu nie ma napisu PRODUCT OF PLAMOZNIK.

* * *

Z rodzinnego kraju Andersena, z otoczonej wodą Zelandii po odbyciu praktyki we wzorowym instytucie rolniczym wracał Plamoznik do Polski na jednym z transatlantyków jako prowiantowy HONORIS CAUSA.

W wyniku podsumowanych doświadczeń zebranych w Zelandii doszedł do przekonania, że w kraju są znacznie większe możliwości dla rolnictwa niż w Zelandii. Trzeba nam tylko UMIEĆ i CHCIEĆ.

* * *

Wiosna. W Warszawie jeden z przyjaciół Plamoznika ze szlaku morskiego spotkał go idącego ulicą Marszałkowską. Na pytanie, co teraz robi, Plamoznik odpowiedział:

- Nie to co trzeba... Przyjechałem w sprawach mojej rolniczej stacji doświadczalnej. Rozwija się wspaniale, ale więcej czasu musiałbym poświęcić temu, czym się na razie zajmuję ubocznie.

- Czym znowu? - śmiejąc się spytał przyjaciel, któremu razem z widokiem Plamoznika stanęły przed oczami jego zawody.

W odpowiedzi Plamoznik wyjął z kieszeni dwie małe książeczki Jedna z nich nosiła tytuł: Regulamin piechoty, druga mówiła o taktyce walki ulicznej w dużych miastach.

* * *

Wśród łun szalejącej drugiej wojny światowej dotarł do Anglii lisi Plamoznika. Pisał w nim do jednego ze swych przyjaciół ze szlaku morskiego: Piłuję teraz lasy. Muszę zarabiać na siebie i na "moją Mary Wortley", która mieszka w mieście z dzieckiem bez środków dc życia. Mąż jej zawieruszył się w pożodze. Zapuściłem sobie brod^ i wąsy. Wąsy są bardzo niewygodne, zwłaszcza wówczas gdy jem kapuśniak. Marzę o powietrzu czystym, nieskalanym - MORSKIM.

* * *

- Panie dyrektorze - mówi Plamoznik do dyrektora, któremu kiedyś wyznał  swe  wykształcenie - z kolei  teraz ja proszą sam o przeniesienie mnie na jeden ze statków pasażerskich linii południowoamerykańskiej. Nie znam jeszcze tej Unii i chciałbym poznać tamte kraje.

- Zgoda, ale pod jednym warunkiem. Zechce pan zorganizować na nim życie kulturalno-oświatowe dla marynarzy.

W ten sposób Plamoznik stał się wydawcą gazety okrętowej. Pisał do niej wierszem i prozą, wykorzystując swe doświadczenie redaktora gazety uniwersyteckiej, gdy jeszcze był studentem. Został również dyrektorem założonej przez siebie szkoły - na statku wielu było takich, którzy uczyć się chcieli i takich, którzy mogli uczyć. Właściwie było wiele szkół składających się z jednego ucznia i jednego nauczyciela, ale dyrektorem w każdej był jeden i ten sam Plamoznik.

Stał się nawet dyrektorem teatru, a jako reżysera zaangażował zawiedzionego aktora, który trafił na ten sam statek. Przedstawienia cieszyły się wielkim powodzeniem. Ponadto, tak jak kiedyś czarował Ateńczyków, tak teraz ujmował swym urokiem skupiska emigracyjne na szlaku transatlantyka w Ameryce Południowej. Jego wesołych i pogodnych opowiadań o kraju mogli słuchać zapominając o wszystkim.

* * *

Przyjaciele Plamoznika zaczęli naraz otrzymywać dziwne listy adresowane jego ręką. Oprócz dat zmieniały się stale nazwy urzędów pocztowych, z których listy były wysyłane.