Выбрать главу

- Fiu! Fiu! Co za nogi!

W takich wypadkach nie pomagały żadne perswazje i napomnienia. Wystarczyło, by na fregacie zjawiła się jakaś dama - Flip musiał zawsze ocenić jej nogi. Zanim ich nie zobaczył i nie wyraził głośno swego zachwytu, nie można go było uspokoić. Gdy tego dokonał, wówczas siadał na raku "czwartego" i pozwalał się damom gładzić, nigdy jednak nie przestając akcentować swej sympatii dla "czwartego".

* * *

Na wypoczynek po podróży "czwarty" pojechał razem z Flipem do Warszawy i tam go musiał zostawić. Na fregacie było zimno. W stolicy Flip miał ciepłe pomieszczenie, a latem duży sad, po którym mógł hasać do woli. Często zaglądał do sąsiednich ogrodów, jakby szukał swego przyjaciela. Co gorsza, z tęsknoty za "czwartym", który wciąż był w podróżach, Flip zaczął zaglądać do kieliszka. Nie opuścił żadnej okazji, by po przyjęciu w domu - kiedy widział na stole nie sprzątnięte kieliszki - nie dopić z każdego pozostawionego w nim wina.

Była wiosna. Kwitły różowosrebrne jabłonie. Flip rozkoszował się majowym ciepłem, zapachem kwiatów i słońcem, spędzając czas wśród kwitnących gałęzi jabłoni. Któregoś dnia zobaczył znajomych siedzących przed domem na ławeczce. Pan coś tłumaczył damie i rysował w notesie.

Flip bardzo ich lubił, mieszkali w tym samym domu. Podbiegł do nich i wdrapał się pani na kolana, następnie zabrał panu ołówek i jak gdyby się rozglądał za papierem do pisania. Pan usłużnie podsunął mu swój notesik. Na czystej kartce Flip napisał wszystko, co mu serce i tęsknota podyktowały. Pan i pani z zachwytem przyglądali się, jak Flip wspaniale radzi sobie z ołówkiem. Flip skończył, zamknął notes i powrócił na swe poprzednie miejsce wśród kwiatów.

Wkrótce potem zaszły w domu nie oczekiwane przez Flipa zmiany. Gosposia pojechała w odwiedziny do krewnych na wieś, zastąpiła ją inna, znacznie młodsza.

Flip o niczym nie wiedział. Po powrocie z sadu na obiad zobaczył nie znaną sobie damę siedzącą w kuchni na krześle. Flip musiał natychmiast ocenić kształt jej nóg. Podbiegł do niej i ujął falbankę sukienki. Nieznajoma dama zerwała się z krzesła, złapała stojący koło płyty pogrzebacz i zanim Flip zorientował się, co zamierza ona uczynić, poczuł straszny ból w krzyżu. Za chwilę już nie żył.

Flip pochowany został w ogrodzie, w którym marzył o swej brazylijskiej dżungli. Wkrótce wypadki dziejowe starły z powierzchni ziemi nie tylko ogród, ale i całą stolicę. Pozostała fotografia manuskryptu Flipa i jego analiza psychografologiczna zamieszczona w książce pod tytułem: PISMO NIE KŁAMIE (Psychografologia), autor - Rafał Schermann, wydawnictwo - Księgarnia Powszechna, Kraków 1939, stron - 191.

JOLLY GOOD FELLOW

"FOR HE'S A JOLLY GOOD FELLOW AND SO SAY ALL OF US. PONIEWAŻ ON JEST RADOSNYM I DOBRYM TOWARZYSZEM - TAK MÓWI KAŻDY Z NAS". Piosenka ta, podobno skomponowana dla króla, śpiewana dzisiaj nawet w parlamencie angielskim, od wieków stała się wyrazem podziwu, uznania i hołdu dla tego, kto potrafi wzruszyć obecnych, wywołać radość, podnieść na duchu lub zadziwić genialnością myśli.

W parlamencie zdarza się to nieczęsto, wobec czego echo tych wypadków jest tym głośniejsze i dłuższe. Wywołanie żywiołowej reakcji wśród ludzi stale trzymających się zasady "panuj nad sobą", dosłownie - "control yourself, jest zjawiskiem niecodziennym, a osoba, która dostąpiła zaszczytu wysłuchania śpiewanych dla niej słów tego HYMNU PODZIWU, zasługuje na pamięć.

* * *

Długie godziny, dnie i tygodnie spędzał na mostku. W tym czasie akcje podwodnych okrętów mnożyły co dzień tonaż zatopionej floty aliantów. Tworzenie się na początku drugiej wojny światowej konwojów na wodach Morza Północnego przy brzegach Anglii było początkowo nie mniejszym koszmarem niż ataki myśliwców, bombowców, ścigaczy zwanych E-boatami, rajderów, tak zwanych kieszonkowych pancerników i okrętów podwodnych zwanych U-bootamL Niewprawne jeszcze formowanie się konwojów zmuszało kapitana do ciągłego przebywania na mostku. Trudno było niekiedy powiedzieć, kto jest w pewnej chwili bardziej groźny - wróg atakujący, czy nieumiejętnie ustawiający się w szyku konwojowym statek przyjacielski, którego rozpędzona stalowa masa groziła rozdarciem poszycia, zalaniem ładowni lub maszynowni. Krótko mówiąc - zmiażdżeniem i zatopieniem. W nieprzeniknionej czerni nocy, nie oświetlone żadnym światłem, szykowały się te pływające różnojęzyczne skupiska ludzi do drogi, z pełną świadomością, że wiele z nich nie dojdzie do celu. Formowanie się konwoju przypominało spędzanie w jedno miejsce żywych istot, dla których wspólny był niekiedy tylko kierunek wędrówki, poza tym różniły się często wszystkim - począwszy od bandery, kończąc na prędkości. Ta ostatnia była tematem wielu dyskusji na każdym statku konwoju. Przyglądano się sobie badawczo, starając się zgadnąć, który z tworów jest obdarzony najmniejszą prędkością. Jej posiadacz pomimo własnej woli narzucał ją całemu konwojowi składającemu się przeważnie z kilkudziesięciu statków. Wszystkie statki szybsze z zasady miały do niego żal za przedłużanie czasu potrzebnego na przybycie do celu.

Konwój eskortowały okręty angielskie, wobec czego obowiązywał oficjalnie język angielski. Praktycznie rzecz biorąc osobą znającą biegle ten język bywał niekiedy na statku, i to nie zawsze, tylko kapitan. Wobec czego nawet z tego powodu skazany był on na ciągłe przebywanie na mostku, by w każdej chwili bezzwłocznie porozumieć się z eskortą.

Cała ta konwojowa pantomina zwaliła się wraz z wybuchem drugiej wojny światowej na barki "Pepina Krótkiego", który rozpoczynał niegdyś swą służbę na morzu jeszcze na żaglowcach pod obcą banderą, a w tej chwili dowodził jednym z naszych statków o nazwie wielkiego polskiego jeziora, ale o małym tonażu.

Wzrost Pepina Krótkiego i wiara jego, że jest jeszcze na statku pierwszym po Bogu, dały mu ten przydomek zbliżony do imienia jednego z królów Francji. W pojęciu swym Pepin nigdy nie był MAŁY, tylko KROTKI. Obecny jego dwór, dyskutując o jego królewskich upodobaniach, był pod jednym względem jednomyślny - gdyby Pepin Krótki kiedykolwiek w swym życiu naprawdę panował, nie uwieńczyłby w podręcznikach historii swego imienia ani jedną nazwą pola bitwy, ani jedną nazwą zdobytego miasta. Uczniowie, ślęczący nad kartkami historii, nie wiedzieliby, po co właściwie panował, skoro siedząc na tronie nie odznaczył się niczym godnym pamięci pe-tomnych.