Выбрать главу

- Co va!

Znali się od dawna. Osłupienie, a potem przerażenie ogarnęło portiera. Policjant i portier ruszyli razem ku schodom. Wbiegli na pierwsze piętro. Lewe skrzydło korytarza zalane byłe do połowy wodą. Nie zważając już na nic, człapali po zalanym wodą parkiecie. Na piętrze tym mieściły się luksusowe apartamenty z salonem, pokojem sypialnym i łazienką.

Portier zapukał do drzwi salonu.

Cisza.

Zapukał jeszcze raz. Cisza.

- Nom de Dieu. Allons - dodał sobie odwagi, mając u boku policjanta. Weszli do saloniku. Ani żywej duszy. Zajrzeli do sypialni. Wspaniałe luksusowe łoże oślepiające bielą i świeżością bielizny pościelowej było puste. Na stoliku przy łóżku leżały drobiazgi wyjęte z kieszeni, portfel, zegarek i pierścień. W głębi, w ziewającej drzwiami szafie widać było męski garnitur. Podłoga pokoju była sucha. Policjant podszedł do drzwi łazienki, słuchając uważnie dochodzących 2 niej szmerów. Przez zamknięte drzwi słychać było szum wody.

Jeśli człowiek ten jest w łazience, a woda się leje, to człowieka tego zamordowano ł dla zatarcia śladów zalano hotel wodą.

- Nom de Dieu. Nom de Dieu - szeptał portier. Policjant cicho uchylił drzwi łazienki.

Widok, który ujrzeli, wstrząsnął nimi. W olbrzymiej wannie leżało ciało mężczyzny. Głowa była przykryta gazetą. Plik gazet zatykał otwór górnego odpływu dla wody, zabezpieczający przed jej przelaniem. Woda wlewała się do wanny szerokim strumieniem z płaskiego kranu i z szumem przelewała się przez brzegi wanny na kafle podłogi.

Policjant, stojąc w wodzie, nachylił się nad ciałem leżącego w wannie mężczyzny i ostrożnie zdjął mu z głowy płachtę gazety. Na jej tytułowej stronie olbrzymimi literami były podane najnowsze komunikaty o zatopionych przez okręty podwodne statkach.

Twarz i całe ciało nie nosiły na sobie śladów walki. Patrzącym nań policjantowi i portierowi wydawało się, że leżący przed nimi człowiek śpi.

Mężczyzna nie dawał oznak życia.

- Nom de Dieu. Nom de Dieu - powtarzał przerażony portier, - Il est mort! On nie żyje!

Policjant położył na krześle gazety i ujął rękę leżącego bez oznak życia mężczyzny, szukając pulsu.

- C'est le capitaine, c'est le capitaine polonais. To kapitan Polak - przypomniał sobie nagle portier i zaczął znów biadać: II est mort. Mon Dieu. Mon Dieu. Mój Boże. Mój Boże.

Naraz capitaine polonais otworzył oczy. Był to Pepin Krótki.

- Co się panu stało? - spytał policjant.

- Nie wiem. Kilka tygodni w morzu. W konwoju. Wykąpałem się ł zasnąłem po raz pierwszy od kilku tygodni. Co va! Rozumiecie?

- Oh! Oui. Monsieur le capitaine - mówiąc to policjant zasalutował. - Hotel pod wodą, zauważyłem to przechodząc ulicą i dlatego tu jesteśmy. Cieszę się, że pan żyje, kapitanie.

* * *

- Wyobraźcie sobie, panowie, co mi się przydarzyło - mówił Pepin Krótki w salonie przy śniadaniu. - Natychmiast po wyjściu ze statku udało mi się z trudem dostać w hotelu tylko apartament. Nie wiadomo, jak długo jeszcze pożyję. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności kąpieli i wypoczynku jeszcze raz na tej ziemi. Zatelefonowałem do celników portowych, podając nazwę hotelu, numer pokoju i telefonu i po lekkim dinner z kroplą wina zanurzyłem się w rozkosznej kąpieli. Z rana obudził mnie policjant z portierem. Okazało się, że rozkoszując się kąpielą, zasnąłem natychmiast, gdy tylko zacząłem czytać o konwojach i zatopionych statkach. W nocy część gazet spłynęła i zatkała górny odlot wody z wanny, gazeta, którą trzymałem w ręku przykryła mi twarz. Jestem pewien, że spałbym jeszcze, gdyby nie policjant. A jednak pomyśleć, że nie uniknąłem spędzenia kilku godzin w wodzie, pomimo że doszliśmy do Casablanki cało. Ale jestem zachwycony, wyobraźcie sobie, że ta cała przyjemność zatopienia hotelu  kosztowała  mnie  tylko  trzysta  franków.  Patron  wyraził  mi wdzięczność, że wybrałem właśnie jego hotel, by odpocząć po tygodniowych trudach i nie przespanych nocach i że właśnie u niego mogłem tak wygodnie wypocząć. Naturalnie zatrzymałem apartament na noc dzisiejszą, no i myślę, że jutro będę już całkowicie wypoczęty.

* * *

Następnego dnia z kapitanatu portu w Casablance przyszła dla Pepina Krótkiego wiadomość, która musiała być własnoręcznie przez niego pokwitowana. Wiadomość mówiła o jego osobistym zgłoszeniu się w południe w celu porozumienia się w sprawie udziału w nowym konwoju.

Drugi oficer wyruszył na poszukiwanie pięknego hotelu w stylu mauretańskim, w którym wypoczywał kapitan.

Portier na samo wspomnienie "Capitaine polonais" skoczył na równe nogi.

- Wom de Dieu, ii n'est pas seul! Na Boga, on nie jest sam! - wykrzyknął. - Nie można o tak wczesnej godzinie przeszkadzać. Jamais! Nigdy!

Drugi oficer, z Polesia rodem, nie przejął się zbytnio tą wiadomością. Przyzwyczajony do pokonywania większych trudności niż protesty portiera ruszył na poszukiwanie znanego mu z opowiadania apartamentu na pierwszym piętrze. Portier, nie przestając jęczeć, narzekać i pouczać młodego człowieka, że nie wolno gościom przeszkadzać, gdy są zajęci, pospieszył za nim.

Po chwili znaleźli się przed drzwiami, za którymi mieszkał Pepin Krótki.

Drugi oficer poprosił portiera, by wywołał kapitana. Ale portier stanowczo odmówił.

"Drugi" sam musiał zapukać do drzwi. Żadnej odpowiedzi.

Zapukał powtórnie jeszcze głośniej i nadstawił ucha. Zza drzwi słychać było śpiew.

Drugi oficer zapukał po raz trzeci. Nikt nie odpowiadał. Spróbował otworzyć drzwi. Nie były zamknięte. Posłyszał teraz dokładnie słowa piosenki: HAPPY, HAPPY, HAPPY DAY, LOUD, LODD, LOUD, LOD-LY JEY...

"Drugi" otworzył szeroko drzwi i wszedł do środka. Na stole stała bateria butelek - niewielka, ale bardzo dobrego wina - i napełnione kielichy. Na poręczach krzeseł wisiały marynarki. W rogu salonu klęczało trzech panów w spodniach i koszulach, o zawiniętych po łokcie rękawach. Wszyscy śpiewali chórem z ekstazą w głosie: HAPPY, HAPPY, HAPPY DAY... SZCZĘŚLIWY, SZCZĘŚLIWY, SZCZĘŚLIWY DZIEŃ... Przed nimi leżały, ba, gorzej nawet, stały już ułożone w sztaple klepki dębowe rozebranej doszczętnie posadzki apartamentu. Trzej panowie pracowali na wyścigi, by dokończyć rozpoczętej pracy i ułożyć pozostałe już tylko w rogu, leżące jeszcze bezładnie, deseczki.