Выбрать главу
* * * 

Po wyjściu z Greenock czekamy w jednym z portów wschodniego wybrzeża Szkocji na zaokrętowanie się oddziałów desantowych. Jest to już dziesiąty miesiąc drugiej wojny światowej. Nareszcie będzie się coś działo: ofensywa aliantów. Czekające niebezpieczeństwa wydają się nam jakimś zadośćuczynieniem za to, że nie braliśmy czynnego udziału w obronie kraju. Żyjemy tym, co się TAM działo i dzieje. W naszych kabinach pełno jest opisów i ilustracji na temat tragicznych wydarzeń z września.

* * *

Przybywają pierwsze oddziały tommies. Witamy ich entuzjastycznie, ale w odpowiedzi słyszymy, że jesteśmy bloody Poles, przeklęci Polacy, z powodu których oni są zmuszeni jechać teraz, by walczyć w Norwegii. I że rozpoczęliśmy wojnę jak głupcy, zamiast dać Niemcom autostrady, za co spotkała nas zasłużona kara. Nasze wzburzenie stara się uspokoić szef kuchni, wyjaśniając, że od tych ludzi nie możemy spodziewać się rozsądnej oceny sytuacji. Szef kuclhni, by godnie przyjąć aliantów, wysilił na przyjęcie sztabu cały swój kunszt kulinarny. Chcąc zobaczyć na własne oczy, jakie wrażenie wywołają przygotowane specjały, udał się do salonu i dyskretnie obserwował zabierających się do jedzenia oficerów. Każdy bez wyjątku brał w jedną garść solniczkę, w drugą - pieprzniczkę, i jak z rogów obfitości zasypywał tym czarnobiałym pyłem najwytworniejsze potrawy.

- Ci ludzie nie mogą mieć właściwego sądu o innych rzeczach, jeśli nie mają o tych, które zmieniają się w nich samych - wydał ostateczną konkluzję szef kuchni.

* * *

W drodze do Norwegii - pierwszy przystanek w Scapa Flow na Orkadach, tradycyjnej bazie brytyjskiej Home Fleet. Olbrzymia reda pozbawiona krajobrazu. W pustyni tej widzimy tylko jeden wielki pancernik. Staramy się go zidentyfikować. Gubimy się jednak w szczegółach. Przez lornetki dostrzegamy zupełną pustkę na pokładach olbrzyma. Wymarli na dżumę czy na cholerę? Co to może być? Ani jednego człowieka. Nigdzie ani żywej duszy.

Podchodzimy coraz bliżej do tego martwego widma. Nie mamy już wątpliwości, że jest to battleship. Ale co mu się przydarzyło?

Nic. Jest to naturalnej wielkości makieta pancernika, wyk"onana ł drewna i umieszczona na kadłubie jakiegoś starego statku, który miano pociąć na złom. Zwodnicza iluzja potęgi. Po angielsku nazywa 6ię dummy battleship.

* * *

Nasza gorąca polska krew zamieniała się powoli w zimną angielską na widok tommies zaprawiających się we władaniu bronią palną. Krew w nas krzepła, gdy przyglądaliśmy się z mostku, jak jeden drugiemu przykłada lufę karabinu do brzucha, by mieć wygodne oparcie, i repetuje ostrą amunicją. I nic!

Zakrzepła w nas krew stawała się zimna i wcale już nie kipiała, gdy na odprawie powiedziano nam, że samotnie idący statek powinien otwierać ogień do KAŻDEGO nadlatującego samolotu.

Na pytanie: co będzie, jeśli zestrzeli się samolot zaprzyjaźniony? odpowiedź brzmiała: be sorry! Niech ci będzie przykro.

Kiedy więc nadleciał nad statek nisko idący samolot, otworzyliśmy ido niego ogień ze wszystkiego, co było do strzelania na "Chrobrym". Otworzyć było łatwiej niż zaprzestać. Cease jirel Zaprzestać ognia! - nie chciało tak łatwo przeniknąć do świadomości tommies. Ich dewiza, naśladująca głosy natury, brzmiała: Push! Crash! Smash! Co w dowolnym przekładzie, nie oddającym ściśle ducha bojowego, oznaczało: Atakuj! Miażdż! Rozbijaj!

Samolot okazał się brytyjską łodzią latającą typu "Sunderland". Szczęśliwie tylko jedna trzecia groźnego hasła bojowego została wykonana, gdy z trudem udało się nam zatrzymać najbardziej zdyscyplinowaną armię świata w jej rozpoczętej akcji.

* * *

NAD DALEKIM CICHYM FIORDEM - tytuł tej książki rozpalał niegdyś dziecinną wyobraźnię chęcią zobaczenia zatoki, której norweska nazwa brzmi jak nazwa kwiatu. Fiordy zobaczone pierwszy raz na mapie przypominały zjeżoną sierść na karku niedźwiedzia znieruchomiałego nad Europą. Na obroży pod gardłem wisiał krążek z napisem: Oslo, a sierść fiordów zjeżoną najbardziej na głowie ciągnęła się aż do ogona, którym był Nordkapp. W wiele lat później w podróżach wycieczkowych na naszych transatlantykach poznaliśmy fiordy jak własną kieszeń.

I oto znów fiordy. W jednym z nich rzuciliśmy kotwicę. Staliśmy w asyście wielkich pancerników, krążowników i destrojerów, pełni zaufania w powodzenie niezwyciężonej Nawy.

- Attention! Attention! Uwaga! Uwaga! - odezwały się wszystkie ełośniki na "Chrobrym".

Po chwili dowiedzieliśmy się, że nasz transatlantyk został wyróżniony prawem uczestnictwa w akcji w pierwszej linii bojowej, wspólnie z okrętami jego królewskiej mości króla Jerzego VI. Dowodzący konwojem admirał, który podniósł swą flagę na "Chrobrym" jeszcze w Greenock, zarządził natychmiast zbiórkę całej wolnej od służby załogi na wspólną modlitwę przed akcją.

Zarządzenie admirała spodobało się załodze. Pełni byliśmy wiary w powodzenie wyprawy i zwycięstwo. Modlitwa przed bitwą odpowiadała nastrojowiej hwili.

Załoga zebrała się w największej sali. Dziwni to byli rycerze, którym za broń w tej walce miała posłużyć wyłącznie własna praca. Zwycięstwo ich mogło się przejawić w dobrze spełnionym obowiązku, bez względu na warunki, w jakich się okręt znajdzie.

Na salę wszedł siwy admirał z biblią w ręku. Kapitan złożył mu meldunek o zebraniu załogi na modlitwę przed akcją. Stary admirał otworzył biblię w miejscu założonym czarną taśmą i zaczął głośno czytać wybrane na tę chwilę przez siebie wersety. Gdy skończył, zaproponował, by załoga zaśpiewała którąś ze swych pieśni. Załoga wybrała Boże, coś Polskę..

Pieśń zrobiła wielkie wrażenie na admirale. Gdy przebrzmiały ostatnie słowa pieśni, admirał potrafił tylko powiedzieć: "Załoga, która tak śpiewa, nigdy nie zginie".

W parę chwil później dzwonki alarmowe oznajmiły, że jesteśmy przedmiotem zainteresowania ze strony samolotów niemieckich.

Po długim i bezskutecznym ogniu wszystkich stojących w fiordzie okrętów samoloty zrzuciły to, co chciały, nie trafiając nikogo. Najdłużej strzelało działo "Chrobrego", które dla wykorzystania okazji "ćwiczyło się" jeszcze po zaprzestaniu ognia przez całą eskadrę. Na niebie widoczny był już tylko jeden samolot - cel naszego działa. Naraz ujrzeliśmy, że samolot zaczyna -dymić i spada. Za chwilę "nasz" admirał otrzymał od admirała głównodowodzącego depeszę zawierającą dwa lakoniczne słowa: your bird - wasz ptak.