Выбрать главу

Huraganowy ogień całej zgromadzonej floty zdołał zniszczyć jedynie mit o skuteczności obrony przeciwlotniczej okrętów wojennych zaopatrzonych w silne baterie specjalnych dział. Omawiając z kapitanem epizod z zestrzelonym przez "Chrobrego" samolotem, zadałem mu pytanie:

- Powiedz, co się z NIMI stanie, gdy "Chrobry" pójdzie do Szkocji?

- Nic się nie martw! - odpowiedział. - Wszystko będzie gorzej niż myślisz!

* * *

W fiordowym futrze niedźwiedzim oraz wokół niego życie mieliśmy urozmaicone trzema zabawami: w ^ciuciubabkę" z flotą niemiecką, w "zyg-zak" z okrętami podwodnymi oraz "trafi - nie trafi" z bombowcami.

W fiordach niezmordowanie trwała zabawa w "trafi - nie trafi". Czas się dłużył w bezczynnym oczekiwaniu na bomby lecące, jak nam się zawsze wydawało - wprost na głowę. Eskorta i "Chrobry" zaczęły oszczędzać amunicji, by nie stać się zupełnie bezbronnymi. Dla rozrywki i zabicia czasu hazardowaliśmy się wyłapywaniem ryb ogłuszonych wybuchami bomb padających w pobliżu statku.

Najmilsza zabawa przeciągana w nieskończoność zaczyna w końcu nużyć. Zabawa w "trafi - nie trafi" ustawała na chwilę jedynie w nocy, której tutaj w tym czasie prawie nie było. Słońce zaczęliśmy uważać za psa myśliwskiego. Kryło się na kilka stopni pod horyzontem, a potem już przez cały dzień wystawiało nas niemieckim samolotom, jak wyżeł kuropatwy, do strzału.

Wśród takich zabaw nakazano nam w połowie kwietnia podejść do nabrzeża w Namsos. W taką dziurę mógł wejść tylko "Chrobry", który był bardzo zwrotny i jak gdyby sam wiedział, co należy robić.

W tym cichym fiordzie doznałem najsilniejszego wstrząsu nerwowego w całej kampanii. Gdy tylko dobiliśmy do brzegu, zszedłem na ląd, by zobaczyć, gdzie i jak będziemy mogli Wyładować wojsko wraz z jego zaopatrzeniem. Na pustym nabrzeżu zobaczyłem idącego w moim kierunku angielskiego generała. Miał czarną przepaskę na oku. O co może mnie zapytać? O ilość wojska czy ilość zapasów? Wszystko już miałem ułożone w języku angielskim. W momencie gdy kończyliśmy sobie salutować, generał przemówił do mnie... najczystszą polszczyzną:

- Jak długo potrwa wyładowanie?

- A...

Był to jedyny dźwięk, na jaki się zdobyłem. "Dummy battleship! - pomyślałem. - Przebrali jakiegoś nieszczęśliwego rodaka, niewidzącego na jedno oko, za angielskiego generała, żeby zwodził Niemców i kluczył po wybrzeżu odwracając uwagę od właściwej akcji."

Zmogłem się i postanowiłem podtrzymać tę angielską zabawę. Wyjaśniłem "generałowi", ile czasu może nam to zająć, jeśli nie będą przeszkadzały samoloty. Zasalutowaliśmy sobie i rozeszliśmy się.

Na nabrzeżu zakipiało. Zeszli na ląd tommies. Uzbrojeni w karabiny z okresu pierwszej wojny światowej, z trudem ciągnęli ze sobą osobisty dobytek zapakowany w olbrzymich worach. Każdy żołnierz był podobno zaopatrzony między innymi w sześć czapek i we wspaniały śpiwór.

Gdy wyładowaliśmy wszystko, co należało do wojska, myśleliśmy, że śnimy. Zaopatrzenie i sprzęt składały się z żywności, głównie marmolady i dżemu, oraz z czterech haubic. W głowę zachodziliśmy - po co im te haubice? Nie mieliśmy wątpliwości, że pochodzą z zeszłego wieku. Identyczne widzieliśmy na świetnym filmie pod tytułem "Guniga Din", osnutym na tle walk w Indiach w zeszłym stuleciu. Haubice były jakby żywcem wzięte z tego filmu. Wojskiem tym dowodził olbrzymi rudowłosy kapitan ze szczotkami rudych wąsów. Pod pachą trzymał laseczkę, a wszystkie otrzymane od generała  rozkazy  potwierdzał tupaniem.

Patrzyliśmy na tę scenę i wydawało się nam, że jesteśmy gdzieś w wytwórni filmowej, w której nagrywa się film z czasów królowej Wiktorii. Ani jednego działa przeciwlotniczego nie wyładowaliśmy dla obrony beztroskich tommies.

Generał z czarną przepaską na oku okazał się Anglikiem z krwi i kości. Jego największą namiętnością było polowanie na kaczki. Podczas pierwszej wojny światowej odznaczony został za życia orderem Victoria Cross - orderem tym przeważnie dekoruje się nieżywych bohaterów na polu walki. Resztę swego życia generał postanowił poświęcić polowaniom na kaczki. Podobno zakupił w Polsce majątek na Polesiu i spędził tam szesnaście lat. To miłe zajęcie przerwała druga wojna światowa. Do Namsos generał przybył na hydroplanie razem z adiutantem. Przy tej okazji stał się żywym celem do zabawy w "trafi - nie trafi". Generała nie trafili, trafili natomiast adiutanta. Rannego odesłał generał ocalałym hydroplanem do Szkocji, a sam doczekał przybycia "Chrobrego" z wojskiem i zapasami.

Wyładunek przeszedł szybko i sprawnie. Mieliśmy już wyjść w drogę powrotną do Szkocji, gdy nasz oficer łącznikowy z asysty admirała oznajmił, że jakiś patriota norweski podarował generałowi stertę desek leżących na nabrzeżu. Generał postanowił deski podarować Anglii, a "Chrobry" miał ten dar dostarczyć w całości.

Dotychczas cały wyładunek odbył się bez zabaw w "trafi - nie trafi" i bez hazardowego łapania ryb. Usiłowaliśmy przekonać admirała, że "Chrobry" nawet dla Anglii może przedstawiać większą wartość, gdyby na przykład przyszło zabierać wyładowane w Namsos wojsko aniżeli stertę desek. Ale rozkaz w wojsku jest rozkazem. Wobec tego załoga pokładowa zaczęła rwać się do roboty, byle te szczapy załadować jak najszybciej. Byliśmy u szczytu sprawności w załadowywaniu daru, gdy admirał zawiadomił nas, że mamy przerwać to zajęcie, odcumować i szybko wracać do Szkocji.

Zaledwie wyszliśmy z fiordu, rozpoczęliśmy zabawę z okrętami podwodnymi, polegającą na okresowych zmianach kursu w nierównych odstępach czasu. Miało to nas uchronić od trafienia torpedą odpaloną z zaczajonego okrętu podwodnego. Zmiana kursu odbywała się na sygnał specjalnego zegara do zabawy w "zyg-zak", nastawionego uprzednio na obrany numer schematu zygzakowania.